Czy powiedzenie „miłe złego początki” można odnieść do tegorocznego radomskiego Air Show? Niestety, trudno o lepszy komentarz – mimo długich problemów z zakontraktowaniem samolotów do pokazów pierwsze godziny wskazywały, że możemy się spodziewać całkiem udanego weekendu. Niestety, jeszcze pierwszego dnia doszło do tragedii i od razu jasne było, że nie tylko pierwszy dzień lotów nie dobiegnie już planowanego końca, ale i drugi nawet się nie rozpocznie. Zachowajmy jednak kolejność.

Jak wspomniałem, organizatorzy mieli spore problemy z zebraniem samolotów do pokazów – częściowo mogły się do tego przyłożyć problemy natury może nawet politycznej (bo do tej kategorii można zaliczyć poważne dyskusje na temat przeniesienia Air Show do Poznania), ale też zwyczajny pech; grecki samolot gaśniczy CL-415 Waterbomber musiał zostać w kraju, by pomóc w walce z trawiącymi Helladę pożarami, z powodów technicznych nie mógł się też stawić odrestaurowany F-86 Sabre. Ich brak oznaczał oczywiście radykalne obniżenie atrakcyjności Air Show – miały to przecież być „gwiazdy” pokazów – ale i tak należało się spodziewać wielkich emocji, nie tylko w powietrzu.
Pomijając standardowe stoiska z „napojem sponsora” (piwem Warka) i jedzeniem na gości czekały namioty wydawców prasy i książek traktujących o wojsku i militariach, stoiska Agencji Mienia Wojskowego, Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej (można było zdobyć ulotkę z formularzem zgłoszeniowym do egzaminu i kursu na kontrolera ruchu lotniczego), Ogólnokształcącego Liceum Lotniczego z Dęblina oraz niektórych z obecnych maszyn, holenderskiego F-16 tworzącego jednosamolotowy Solo Display Team oraz hiszpańskiego EF-18 – tu zakupić można było wszelkie gadżety, od naszywek, przez koszulki, po ręczniki.

Obszerna wystawa statyczna podzielona była na kilka oddalonych od siebie sektorów, z których najważniejszym był ten goszczący odrzutowce bojowe i śmigłowce. Widz mógł tam stanąć oko w nos z całym zestawem Tornad (z Wielkiej Brytanii i Niemiec), francuskim Mirage’em 2000 w wersji do przenoszenia broni jądrowej, wspomnianym już hiszpańskim Hornetem, trochę kiczowato, ale jednak ładnie pomalowanymi: polskim Su-22 („tygrys”) i węgierskim L-39 („rekin”), również polskim Seasprite’em, czeskim Mi-171 oraz maleńkim helikopterem, który dla mnie był cichym bohaterem tej części ekspozycji – SW-4 Puszczyk, nadzieja na lepszą przyszłość polskiego przemysłu lotniczego.

W innych rejonach na zwiedzających czekały samoloty transportowe (w tym ukraiński medyczny An-26, którego można było zwiedzić) w towarzystwie niemieckich Bo-105 i LOT-owskiego Embraera 170, który dotarł na swoje miejsce postojowe… już w trakcie pokazów, dostarczając w ten sposób dodatkowych wrażeń.

W jeszcze innym miejscu wyeksponowane były mikrowiropłaty, słowacki MiG-29 i… kawałek wedlowskiego RWD-5. O tym samolocie postaramy się w najbliższym czasie napisać coś więcej, bo choć nie przystaje on do profilu naszego serwisu, to jest na tyle ciekawy, że warto o nim wspomnieć szerzej.

Najważniejsze było jednak nie to, co obok widzów, ale to, co nad nimi. A tam działo się dużo.

Na rozgrzewkę przygotowano dwugodzinny blok „cywilny”, w czasie którego prezentowały się szybowce, motolotnie i samoloty akrobacyjne, w tym oczywiście grupa Żelazny. Potem przyszedł czas na część oficjalną czyli powitanie VIP-ów i występ Orkiestry Reprezentacyjnej Sił Powietrznych. Od tego momentu czekały nas tylko pokazy w locie.
Na początek, jeszcze w czasie ceremonii otwarcia, zaprezentowały się Biało-Czerwone Iskry i formacja „flagowych” samolotów polskich Wojsk Lotniczych (F-16, MiG-29, Su-22), a także spadochroniarze przeprowadzający desant flagowy, czyli skoki z przytroczonymi flagami państw-uczestników.

Pierwszym bohaterem właściwej części Air Show (może przesadzam, bo przecież wszystko dotąd też było „właściwą częścią”) był amerykański F-15 Eagle, który przy płynącym z głośników komentarzu oficera sił powietrznych demonstrował naprawdę imponujące jak na gabaryty możliwości; taka demonstracja musiała wywrzeć wrażenie – tradycyjnie było w komentarzu dużo patosu, ale jednak stwierdzić trzeba, że lektor był świetnie przygotowany do swojej roli.

Dalej prezentował się należący do firmy Sikorsky UH-60M, nasze zgrabne „Orliki”, wspomniany holenderski F-16, belgijski Sea King, cztery polskie MiG-i-29 symulujące manewrową walkę powietrzną (pokaz doprawdy imponujący, choć ciężko było śledzić wzrokiem wszystkie maszyny), latająca na Mi-24 grupa „Skorpion” i czeski Gripen.
Po występie „Gryfa” nastąpił drugi, tym razem godzinny, blok aeroklubowy. Tragedia zbliżała się wielkimi krokami – znów wystartowały szybowce i samoloty akrobacyjne. Dla grupy Żelazny przewidziano miejsce na samym końcu pokazu, już grzały się silniki hiszpańskiego EF-18, kiedy doszło do katastrofy.

air_show_radom_2007_2

air_show_radom_2007_3

air_show_radom_2007_4

air_show_radom_2007_6

air_show_radom_2007_7

air_show_radom_2007_8

air_show_radom_2007_9

air_show_radom_2007_10

air_show_radom_2007_12

air_show_radom_2007_13

Nie warto dużo na ten temat pisać – stacje telewizyjne pokazały to dużo dokładniej, niż my bylibyśmy w stanie. Air Show oczywiście niezwłocznie przerwano, publiczność zaś poproszono o opuszczenie terenu pokazów. Szybko stało się jasne, że nie będzie dane nam obejrzeć występów niedzielnych.

W niedzielę o 18 odbyła się msza za dusze zmarłych pilotów.