W wyniku walk między ludami Hema i Lendu we wschodniej części Demokratycznej Republiki Konga około 350 tysięcy osób musiało uciekać wobec narastającej fali przemocy. Według przedstawionego w piątek 13 lipca raportu przedstawiciela Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców ci, którzy zdecydowali się na powrót do domów, zastali swoje wioski całkowicie zniszczone, a domy – spalone.
Rzecznik Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców Charlie Yaxley stwierdził, że w DRK dochodzi do aktów „barbarzyńskiej przemocy” i konieczna jest natychmiastowa reakcja ze strony społeczności międzynarodowej. W wyniku konfliktu większość infrastruktury, podobnie jak struktury państwa, przestała istnieć. Mieszkańcy kraju są wobec tego zdani są na pomoc z zewnątrz. Środki przeznaczane na ten cel są jednak niewystarczające, przez co pomoc często nie dociera do najbardziej potrzebujących.
Sytuację dodatkowo komplikuje obecność licznych grup paramilitarnych i milicji. Wiele zbrojnych band celowo przeprowadza ataki na ludność cywilną pozbawioną możliwości samoobrony. Lokalni watażkowie, wykorzystując oddziały uzbrojone w maczety, łuki oraz broń palną, walczą o terytorium, dodatkowo pogarszając perspektywy dotyczące odbudowy kraju.
Oprócz problemów dotyczących bezpieczeństwa działalność pracowników ONZ w Demokratycznej Republice Konga boryka się również z ogromnym niedofinansowaniem. Według szacunków aby móc skutecznie pomóc mieszkańcom kraju, potrzeba około 201 milionów dolarów. Obecnie do potrzebujących trafiło jedynie 17% tej kwoty.
Zobacz też: Kongijskie partyzantki łączą się w walce z rządem
(un.org)