Po spotkaniu z Kim Dzong Unem Donal Trump zapowiedział, że Stany Zjednoczone nie będą już prowadzić „bardzo prowokacyjnych” i „bardzo kosztownych” ćwiczeń wojskowych z siłami zbrojnymi Korei Południowej. Ma to być element negocjacji w sprawie denuklearyzacji Korei Północnej i całego półwyspu.

– W sytuacji, w której negocjujemy, sądzę, że niewłaściwe byłoby organizowanie gier wojennych – oświadczył Trump zgromadzonym w Singapurze dziennikarzom. Podkreślił przy tym, że to Waszyngton bierze na siebie lwią część kosztów takich manewrów.

– Wysyłamy tam bombowce z Guamu – tłumaczył Trump. – Mówiłem to już na samym początku, powiedziałem: „Skąd się biorą bombowce? Guam. W pobliżu”. Powiedziałem: „O, świetnie, w pobliżu, a w pobliżu to ile?” Sześć i pół godziny. Sześć i pół godziny. To długo, żeby te duże, ogromne samoloty leciały do Korei Południowej na ćwiczenia, a potem zrzucały bomby tu i ówdzie i wracały na Guam. Wiem bardzo dużo o samolotach. To bardzo drogie. Nie podobało mi się to.

Amerykanie i Południowokoreańczycy regularnie organizują wspólne manewry, z reguły zakrojone na dużą skalę. Mają one przygotować siły zbrojne Południa do odparcia ewentualnej agresji ze strony Pjongjangu i stanowić sygnał odstraszający pod adresem reżimu Kimów.

Ćwiczenia te, podobnie jak i te wspólnie z Japonią, mają jednak dodatkowy cel. Przygotowują one Amerykanów do ewentualnego kryzysu na Pacyfiku na linii Waszyngton–Pekin lub Waszyngton–Moskwa.

Zaskoczenie komentatorów budzi sformułowanie użyte przez Trumpa: „bardzo prowokacyjne” ćwiczenia. Pochodzi ono wprost z retoryki propagandowej Pjongjangu. Słowa Trumpa wzbudziły też zaskoczenie w Seulu. Biuro prasowe tamtejszej administracji przyznało, że nie rozumie znaczenia i intencji kryjącej się za słowami prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Zobacz też: Chińsko-australijska konfrontacja na morzu

(nytimes.com)

Dan Scavino Jr. via Wikimedia Commons