Są takie książki, które po prostu trzeba przeczytać, i ta się właśnie do takich zalicza. „Cena przysięgi” zmusza do stawiania pytań i szukania odpowiedzi, tyle że na kwestie związane nie z cudzoziemskimi SS-manami, lecz z granicami pisarskiej swobody autora.
Każdy zajmujący się literaturą w dowolnej jej postaci zna zapewne termin „Licentia poetica”. Wikipedia tłumaczy go w ten sposób: Licentia poetica, inaczej: licencja poetycka – wyrażenie pochodzące z łaciny, oznacza wolność twórczą i poetycką, dopuszczającą odstępstwa od norm językowych, reguł formalnych lub wierności w opisie faktów, zwłaszcza historycznych. Mówiąc wprost – czasami wolno pisarzowi nagiąć rzeczywistość do swych celów. Co innego wolno jednak w wierszu, a co innego w książce mającej być, w założeniu, pracą historyczną i źródłem wiedzy. Mam pewne wrażenie, iż pan Borowski nie wyczuł tej granicy.
„Cena przysięgi” liczy 320 stron, zapisanych dość dużym drukiem. Jest to praca niezwykle bogato ilustrowana, jednak lwią część ilustracji stanowią fotografie rekonstruktorów w strojach historycznych, a raczej ich kopiach. Warto też zauważyć, że przy części z nich nie zaznaczono w jakikolwiek sposób, iż są to zdjęcia wykonane podczas współczesnej sesji zdjęciowej. Cytując autora, „dzięki tym zdjęciom brak oryginalnych fotografii Francuzów z Berlina jest o wiele mniej odczuwalny”. Szanuję zdanie pana Borowskiego, jednak stanowczo się z nim nie zgadzam.
Fotografia wypoczętego i zrelaksowanego człowieka, ubranego w czysty mundur (lecz, nie wiadomo czemu, z ubrudzoną twarzą) chodzącego sobie po ruinach nijak nie może zastąpić fotografii historycznej ani nawet stanowić jej substytutu. Oryginał to oryginał, rekonstrukcja to rekonstrukcja. O ile włączenie barwnych fotografii rekonstruktorów pokazujących detale ubioru i uzbrojenia jest sensowne, o tyle zamieszczanie w książce czarno-białych fotografii z sesji zdjęciowej naśladujących wydarzenia rzeczywiste mija się, w mojej opinii, całkowicie z celem. O wiele większą wartość miało by tu wykorzystanie autentycznych fotografii pokazujących Berlin podczas walk ulicznych (lub tuż po nich) z 1945 roku. Takich zaś zamieszczono w książce „aż” pięć.
Kwestia fotografii nie jest jedyną sprawą, którą nazwałbym dyskusyjną. Ponownie oddam tu głos Autorowi: „Chciałem po prostu pokazać francuski batalion Waffen-SS w nowym, nieco bardziej nastrojowym świetle. (…) Chcę, aby książka ta stanowiła też formę hołdu dla ludzi, którzy poświęcili młodość, zdrowie i życie dla wartości, którym przysięgali wierność do końca. Czy postąpili właściwie? Ocena już nie powinna należeć do nas”. Szczerze mówiąc, w tym momencie musiałem przerwać lekturę na pewien czas.
Oto polski autor pisze książkę stanowiącą hołd dla SS-manów, co samo w sobie jest już niezwykłe. Co więcej, idąc tokiem myślenia autora, można by napisać według tych samych założeń książkę o funkcjonariuszach CzeKa, enkawudzistach z Katynia czy zbrodniarzach z UPA. W końcu oni też „poświęcili młodość, zdrowie i życie dla wartości”, a ocena „nie powinna należeć do nas”. Jestem jak najbardziej otwarty na opisywanie w s z y s t k i c h jednostek biorących udział w różnych konfliktach zbrojnych w bezstronny i obiektywny sposób, także z uznaniem dla ich zasług bojowych oraz okoliczności (w tym ludzkich motywacji) ich powstania. Tworzenie „hołdu”1 dla jednostki będącej częścią struktury uznanej w 1947 roku przez norymberski MTS za organizację zbrodniczą jest jednak, w moim najgłębszym przekonaniu, rzeczą niewłaściwą.
Sama budowa pracy także zasługuje na uwagę, przede wszystkim dlatego, iż niektóre jej części nie są produktem pracy twórczej pana Borowskiego. Pierwszy rozdział, stanowiący wprowadzenie do tematu, wyszedł spod ręki dra Łukasza Gładysiaka. Jest to najbardziej zwarta, przejrzysta i merytoryczna część tej książki. Również sześć aneksów, zamieszczonych pod jej koniec nie jest dziełem jej autora, lecz Vincenta Domergue’a, Loïca Becka, Sébastiena Legraina i Erika Hawarry
Pozostała część książki również nie jest wolna od obcych wtrętów. Jej większą część wypełniają cytaty z prac zagranicznych autorów, w tym wspomnień francuskich SS-manów. Trudno tu pokusić się o merytoryczne wyliczenia, jednak czasem można odnieść wrażenie, iż wypełniają one połowę „Ceny przysięgi”. Reszta tekstu także pozostaje pod silnym wpływem owych prac, co sprawia, że tekstu pochodzącego bezpośrednio od Autora książki jest zasadniczo dość niewiele, niemniej odcisnął on na nim swe piętno w dosyć charakterystyczny sposób.
Ponownie oddaję głos Borowskiemu: „Moim zadaniem jest połączenie klasycznego podejścia do badań historycznych ze współczesnym, bardziej emocjonalnym”. W praktyce oznacza to wprowadzanie do książki fragmentów w stylu „Setki czołgów z czerwonymi flagami paradowały od Tiergarten do Bramy Brandenburskiej, a ich zniekształcone sylwetki buńczucznie wznosiły się ku szaremu niebu”. Nie za bardzo wiadomo też, na czym miałyby polegać owe różnice między sposobami prowadzenia badań ani jak Autor rozumie „klasyczne” i „współczesne” podejście, jako że Borowski nie podaje tu żadnych przykładów takiego czy innego sposobu budowania narracji. Wygląda to tak, jakby szukał jakiegoś uzasadnienia dla napisania książki wypełnionej emocjami, lecz ubogiej w rzeczowe informacje, takie jak choćby dokładne oznaczenie opisywanych wydarzeń w czasie, co znacząco ułatwiłoby Czytelnikowi orientację w przebiegu opisywanych wydarzeń.
Niestety, do listy powyższych zastrzeżeń trzeba dodać jeszcze jeden element, czyli błędy merytoryczne. Najbardziej irytującym jest stosowanie w całej książce zwrotu „pancerfaust”, co wygląda szczególnie komicznie przy oryginalnych dokumentach z epoki, zaprezentowanych w „Cenie przysięgi”, z wyraźnie widoczną poprawną nazwą tej broni – Panzerfaust. W niektórych wypadkach obie nazwy są niekiedy używane zamiennie, co definitywnie jest nie do przyjęcia. Z samą klasyfikacją broni też bywa różnie. W pewnym momencie czytamy o „..groźnych pancerfaustach (granatnikach ręcznych)” lub spotykamy się ze zwrotem „granatniki pancerfausty”. Parędziesiąt stron dalej Autor pisze jednak: „I to wszystko udało się zdziałać Francuzom jedynie za pomocą pancerfaustów(…)! Bez żadnego czołgu, działa przeciwpancernego, granatnika (…)!”. Raz więc Panzerfaust jest granatnikiem, a raz nie.
Takich niekonsekwencji mamy tu zresztą więcej, choćby w odniesieniu do niemieckiego Sturmgewehr 44. W książce ta broń występuje jako „stg44”, „Stg44”, „sturmgewehr 44” i „Sturmgewehr 44. Wyraźnie widać tu brak konsekwencji Autora i/lub korekty. W „Cenie przysięgi” znalazł się też jeden dość humorystyczny fragment. Ponownie cytując: „potężny Tygrys Królewski, z długim (88 mm) działem”. Doświadczony czytelnik bez problemu zrozumie intencje pisarza, jednak osoba nieobeznana z niemiecką bronią pancerną może nabrać mylnego wyobrażenia o długości działa tego wozu.
Podsumowując, „Cena przysięgi” to książka którą przeczytać można, lecz nie trzeba. Osoby interesujące się tą tematyką niewątpliwie docenią przegląd literatury tematu dokonany przez Autora, a miłośnicy rekonstrukcji (a raczej inscenizacji) historycznych zapewne zainteresują się ładnymi, pod względem artystycznym, fotografiami. Całość jest jednak obciążona, w mojej ocenie, zbyt wieloma wadami, by polecać „Cenę” jako źródło wiedzy czy uznać ją za wartościowy wkład w opisywanie problematyki zagranicznych jednostek SS, choć nie sposób odmówić jej pewnej roli popularyzatorskiej. Jest to także książka zasługująca na uwzględnienie przy debatach o granicach pisarskiej swobody.
Przypisy
1. Za SJP: 1. «wyraz czci lub zachwytu dla kogoś lub czegoś»; 2. «uroczysty akt uległości składany zwycięskiemu lub potężniejszemu władcy przez słabszego»; 3. «w średniowiecznych stosunkach lennych: ceremonia publicznego składania przysięgi wierności przez wasala seniorowi»