Według nieoficjalnych informacji ze strony norweskiego resortu obrony rosyjska Flota Północna we współpracy z lotnictwem podczas manewrów „Zapad-2017” przeprowadziła scenariusz ataku na archipelag Svalbard. Problemem jest to, że norweski wywiad (Etterretningstjenesten) nie był w stanie ostrzec przed tym faktem przed 14 września, kiedy rozpoczęły się ćwiczenia wojsk rosyjskich.
Według założeń Etterretningstjenesten Rosjanie prowadzili działania z wykorzystaniem lądowych systemów komunikacji, przez co możliwość podsłuchu przez zachodnie służby wywiadowcze była znacznie utrudniona. Co więcej, na światło dzienne wyszły poważne braki w przygotowaniu norweskich sił zbrojnych do reagowania na tego typu zagrożenia. Zarówno należący do Etterretningstjenesten okręt rozpoznania radioelektronicznego Marjata, jak i morskie samoloty patrolowe P-3 Orion, wchodzące w skład norweskiej 333. Eskadry, podczas trwania manewrów były czasowo niezdolne do działania.
Problem był również z lotnictwem myśliwskim. Podczas „Zapadu” norweskie siły powietrzne (Luftforsvaret) zdołały zareagować jedynie na pierwszą falę rosyjskich samolotów bombowych, która naruszyła przestrzeń powietrzną Norwegii, ale nie były potem wykonać kontrakcji, gdy tego samego dnia doszło do identycznego zdarzenia z udziałem kolejnej fali bombowców.
Wyszło przy tym na jaw, że we wrześniu z pięćdziesięciu sześciu używanych przez Luftforsvaret F-16 zdolnych do lotu było jedynie osiem maszyn, zaś pierwsze trzy otrzymane przez Norwegów F-35 osiągną zdolność operacyjną dopiero na początku listopada. Ponadto, w związku z tymi problemami, między 14 a 18 września dowództwo wojsk norweskich przesunęło bazę szybkiego reagowania z Bodø do znajdującej się bliżej granicy rosyjskiej bazy lotniczej Banak (zobacz też: Duże manewry w północnej Norwegii).
Obawę przed zagrożeniem ze strony Rosji wzmogły również inne wydarzenia pod kołem podbiegunowym przed manewrami:
- 3 września kompania powietrznodesantowa razem z 80. Brygadą Strzelców Zmotoryzowanych i okrętem desantowym wzięły udział w alarmowych ćwiczeniach „gdzieś w Arktyce”. Pogłoski mówią, że Rosjanie ćwiczyli wtedy desant na Svalbard lub Islandię.
- Cztery dni później, norwescy piloci donieśli o zakłóceniach sygnału GPS. Jak wykazało śledztwo, źródło zakłóceń pochodziło z terytorium Federacji Rosyjskiej i było spowodowane wykorzystaniem systemu walki radioelektronicznej typu RB-341W lub R-330Ż.
- 12 września okręt desantowy projektu 755 BDK-55 Aleksandr Otrakowski wyszedł z portu macierzystego w Siewieromorsku. Zgodnie z oświadczeniem Floty Północnej okręt wypłynął na Ocean Atlantycki w celu walki z piratami i terrorystami, jednak nie wiadomo do końca, czy to prawda.
Zdarzenia rozgrywające się ostatnio w okolicach Norwegii i Arktyki poważnie zaniepokoiły NATO. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ pokazują one, że Sojusz de facto nie ma kontroli nad tym, co się dzieje powyżej koła podbiegunowego. Teoretyczny konflikt, który rozegrałby się na Islandii i zwłaszcza na archipelagu Svalbard, w swojej naturze bardzo przypominałby to, co wydarzyło się trzydzieści pięć lat temu na Falklandach i Orkadach Południowych. Różnica polega jednak na tym, że w przeciwieństwie do Argentyny Rosjanom znacznie łatwiej byłoby wytworzyć „bańkę antydostępową” w celu uzyskania przewagi zarówno taktycznej, jak i strategicznej.
Pokazuje to również, że wbrew pozorom Arktyka jest dla NATO takim samym punktem zapalnym jak państwa bałtyckie, ale obecnie – z racji braku znaczących sił na terenach polarnych – Sojusz może tam stać na straconej pozycji, a sukces w tamtych rejonach byłby trudniejszy do osiągnięcia niż w Europie. W przypadku zaś Rosjan zdobycie Svalbardu w potencjalnym konflikcie zabezpieczyłoby bazy Floty Północnej, wyposażonej w atomowe okręty podwodne z międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi.
Zobacz też: NATO może przywrócić Dowództwo Atlantyckie
(aldrimer.no)