Niestety (inni powiedzą: na szczęście) nie sprawdziły się przewidywania Francisa Fukuyamy o końcu historii oraz zwycięstwie wolnego rynku i demokracji na całym świecie. Kilkanaście w miarę spokojnych lat, którymi mogliśmy się cieszyć w naszym regionie świata lub, szerzej mówiąc, w zachodnim kręgu cywilizacyjnym, dobiegło końca. Od pewnego czasu – roku, dwóch lat – jesteśmy świadkami przemian politycznych, których jeszcze klika lat, a nawet kilkanaście miesięcy temu nikt na poważnie nie rozważał. Tytułowy płonący świat to świat zachodni, przechodzący według Autorów prawicowo-populistyczną rewolucję w kontrze do zepsutego moralnie liberalizmu światopoglądowego, globalizmu i lewicowego sposobu zarządzania gospodarką. Niniejsza książka jest próbą wytłumaczenia zachodzących zmian z pozycji ich apologetów – Matthew Tyrmanda i Marcina Makowskiego.
Matthew Tyrmand to urodzony w Stanach Zjednoczonych syn pisarza Leopolda Tyrmanda. Pracował na Wall Street, a teraz jest inwestorem i na wielu polach angażuje się w politykę amerykańską i polską. Z kolei Marcin Makowski jest dziennikarzem tygodnika „Do Rzeczy”. Opublikowana książka to zebrane w jednym miejscu krótkie wywiady Makowskiego z Tyrmandem opublikowane wcześniej w tygodniku.
Obaj panowie nie ukrywają, że są zwolennikami tej rewolucji i obecnego rządu polskiego, ale podkreślić też trzeba, że Tyrmand – bo to głownie on się wypowiada – ma mocno ukształtowane zasady republikańskie w rozumieniu amerykańskim i pozostaje im wierny, nawet jeśli oznacza to pochwałę dla jego przeciwników politycznych lub krytykę dobrej zmiany. Przykłady? Chociaż ogólnie kategorycznie krytykuje porozumienia okrągłego stołu, pozytywnie ocenia terapię szokową polskiej gospodarki przeprowadzoną przez Leszka Balcerowicza i uważa, że gospodarka każdego państwa powinna być w jak największym stopniu sprywatyzowana. Ponadto najważniejszą wartością dla niego jest przesunięta do skrajności wolność słowa. Odnośnie do mowy nienawiści posuwa się nawet do stwierdzenia, że krytyka i nienawiść to tylko subiektywne odczucia, z czym jednak trudno się zgodzić, bo obie mają swoje słownikowe definicje – zdecydowanie nie tożsame ani nie płynne, ale konkretne. Z takimi poglądami można się zgadzać lub nie, ale są one przedstawione jasno i każdy może mieć na ich temat własną opinię.
Większe pole do dyskusji znajdziemy we fragmentach, w których Tyrmand z wielką pewnością wypowiada się na temat nie idei, ale faktów z polityki krajowej, a zwłaszcza zagranicznej. Zacznijmy od Stanów Zjednoczonych. W wywiadzie z 16 marca stwierdza, że Trump – określony mianem narcyza i egocentryka stosującego hitlerowskie mechanizmy dochodzenia do władzy – osiągnął szczyt popularności, po którym będzie już tylko tracił w kolejnych prawyborach partii republikańskiej. Z kolei w listopadzie mówi już, że intuicja od początku podpowiadała mu, że wygra Trump. Z równie wielką pewnością typuje poszczególnych sekretarzy nowej amerykańskiej administracji, „o których słyszał od dawna”. Spośród omawianych sekretarzy stanu, obrony i zdrowia oraz prokuratora generalnego nie trafił ani jednego. Oczywiście zawsze można to zrzucić na nieprzewidywalnego prezydenta, ale po kimś powołującym się na takie znajomości w partii republikańskiej i o kim na okładce pisze się, ze zaskakująco wiele jego przewidywań się sprawdziło, można było oczekiwać więcej.
Jeśli chodzi o poglądy na amerykańską politykę zagraniczną, są one tyleż ostre, ile niekonsekwentne. Tyrmand uważa, że prezydent Obama ośmieszył się, nawiązując relacje z komunistyczną Kubą. Mówi, że z komunistami dyskutować nie można, ale odnosi to chyba tylko do tych komunistów, którzy nie mają znaczenia dla USA, bo podobnych uwag o Chinach nie przeczytamy. Dodaje, że umowa z Iranem to kapitulacja, ale nie analizuje, skąd wziął się irański program atomowy; wśród przyczyn znajdziemy strach przed amerykańską inwazją, na wzór tej z Iraku, przeprowadzoną przez poprzednią administrację republikańską. Być może jego zdaniem lepiej by było nadal sabotować irański program atomowy i negocjować z pozycji siły, tak jak w przypadku Korei Północnej, ale jak pokazuje ten przykład, taka metoda postępowania, również zastosowana przez republikanów, przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego i teraz analizując ewentualną wojnę na Półwyspie Koreańskim, trzeba się liczyć z atomowym odwetem Północy. Nawet to wydaje się jednak nie martwić Tyrmanda, który uważa, że wojna to normalny stan funkcjonowania ludzkości, a jeden wariat nie może trzymać w szachu Japonii, Korei Południowej i USA. Ciekawe, czy wszyscy ludzie będący w zasięgu północnokoreańskich bombowców i rakiet podzielają jego zdanie.
Podobnie jest w kwestiach dotyczących Europy. Tezę o jednolitej postawie państw efemerycznego Międzymorza względem Rosji w najlepszym wypadku można uznać za bardzo optymistyczną. Nie wydaje się możliwe, aby Bułgaria, uznająca Rosję za wyzwolicielkę spod władzy Turków, czy robiące z nią interesy Węgry miały nagle zająć stanowisko tak krytyczne jak narażone na zajęcie w ciągu jednego dnia republiki bałtyckie.
Dostrzec też można elementy moralności Kalego. Niemieckiego ministra (obecnie już prezydenta) Franka-Waltera Steinmeiera krytykuje za to, że myśli tylko o interesie Niemiec, dogadując się z Putinem, ale w innym miejscu stwierdza, że popierany przez niego populizm oznacza powrót do starych zasad konkurencji między państwami, które same najlepiej wiedzą jak walczyć o swoje interesy. Czyż nie to właśnie robi minister Steinmeier? Przy okazji i w związku z tym szkoda, że Autor nie rozwinął wątku o swojej wizji przyszłości Unii Europejskiej, która ma się zmienić w związek suwerennych i dbających o własny interes państw. Ciekawe, czy chce się wzorować na jakże efektywnej i skutecznej instytucji znanej jako Wspólnota Niepodległych Państw, do której kandydaci pchają się drzwiami i oknami.
Podobnie jak w przypadku Stanów Zjednoczonych, tak i w przypadku Europy przewidywania Autora co do wyników poszczególnych wyborów w omawianym okresie, delikatnie mówiąc, nie zawsze się sprawdzały. Choćby w przypadku Francji, gdzie widział już zwycięstwo Marine Le Pen, a nawet po zwycięstwie Macrona uznał, że poglądy jego partii nie będą się liczyć. Przypomnijmy, że teraz ma ona samodzielną większość we francuskim parlamencie. To samo dotyczy także Austrii czy Holandii, gdzie mieli wygrać prawicowi populiści. Dlatego i do innych analiz Matthew Tyrmanda będę podchodzić z rezerwą i pozwolę sobie się nie zgodzić z twierdzeniami, że Rosja nie stanowi prawdziwego zagrożenia ze względu na przestarzałą armię czy że nie ma już zagrożenia remilitaryzacją Europy i wybuchem dużej wojny na naszym kontynencie po tym, jak przejęte przez populistów państwa zaczną między sobą rywalizować, kierując się jedynie własnymi interesami.
Dodając do tego naginanie lub przemilczanie pewnych faktów (rzekome wykupienie całego nakładu książki ze Znaku czy rzekoma słabość Obamy w polityce międzynarodowej), otrzymujemy ciekawie napisaną i przyjemną w lekturze, ale jednostronną analizę ostatnich wydarzeń w polityce krajowej i międzynarodowej. Analizę, w której interpretacje faktów są dopasowywane do założonej przez Autora tezy. Żaden Czytelnik nie powinien jednak czuć się oszukany, ponieważ Tyrmand od samego początku jasno i uczciwie informuje o swoich sympatiach i poglądach politycznych. Przy tym pozostaje wierny właśnie ideom, a nie szyldom partyjnym, i potrafi skrytykować obóz „dobrej zmiany” czy powstrzymać się przed zdecydowaną opinią w sprawie katastrofy smoleńskiej.
„Patrzeć, jak świat płonie” to jednostronna i niezbyt szczegółowa analiza polityczna ostatnich miesięcy. Chociaż czas przy niej spędzony nie będzie stracony, a Autorzy podsuną Czytelnikowi kilka myśli do zastanowienia, z pewnością również nie jest to pozycja obowiązkowa. W tak spolaryzowanym społeczeństwie, z jakim mamy do czynienia w tej chwili w naszym kraju, książka z pewnością znajdzie nabywców szukających potwierdzenia słuszności swoich poglądów lub potwierdzenia, że adwersarze głoszą fałszywe idee, ale nawet oni nie znajdą w niej nic nowego czy odkrywczego. Mimo to czytało się przyjemnie.