Rosyjskie prowokacje w powietrzu osiągnęły niespotykaną wcześniej skalę. Do końca października odnotowano ponad sto incydentów z udziałem rosyjskich samolotów na granicy przestrzeni powietrznej państw NATO. Celem Rosjan są jednak również Szwecja i Japonia.
Kwatera główna NATO otwarcie mówi o liczbie przechwyceń daleko przekraczającej notowaną w najintensywniejszym okresie zimnej wojny. Sprawa rosyjskich samolotów stała się jednym z głównych tematów wywiadu, którego nowy sekretarz generalny sojuszu, Jens Stoltenberg, udzielił brytyjskiemu dziennikowi The Telegraph. Stoltenberg bez ogródek zauważa, że z zaostrzeniem się sytuacji na Ukrainie nastąpił skokowy wzrost aktywności rosyjskiego lotnictwa. Przez cały rok 2013 odnotowano zaledwie trzydzieści incydentów lotniczych, tymczasem podczas pierwszych trzech kwartałów bieżącego roku – trzykrotnie więcej. Główny problem, który wskazuje sekretarz NATO, to wyłączanie przez Rosjan transponderów i praktycznie zerowy kontakt z cywilną kontrolą lotów; nawet jeżeli przelot grupy samolotów zapowiedziano, nie nawiązują one łączności radiowej. Na zatłoczonym europejskim niebie może to doprowadzić do katastrofy. W marcu startujący z Kopenhagi Boeing 737 Scandinavian Airlines o włos uniknął zderzenia ze zwiadowczym Iłem-20. Oba samoloty minęły się w odległości około stu metrów. Do zderzenia nie doszło dzięki przytomności umysłu pilota Boeinga i korzystnym warunkom pogodowym. Ił-20 miał wyłączony transponder i nie reagował na próby nawiązania łączności przez kontrolę lotów. Do zajścia doszło na bardzo tłocznej trasie z Kopenhagi do Rzymu.
Stoltenberg podkreśla, że akcje rosyjskiego lotnictwa nie stanowią tak wielkiego problemu, dużo poważniejsze jest łamanie z premedytacją reguł ruchu lotniczego. Tymczasem rosyjskie samoloty latają coraz więcej i więcej. Według kwatery głównej NATO w dniach 28–29 października w międzynarodowej przestrzeni powietrznej na Bałtykiem, Morzem Północnym i Morzem Czarnym przechwycono aż pięć grup rosyjskich samolotów. W pierwszym przypadku siedem maszyn pojawiło się nad zachodnim Bałtykiem. O ich przelocie poinformowano władze cywilne, lotnicy jednak odmawiali nawiązania łączności. Grupa została przechwycona przez parę niemieckich Eurofighterów Typhoonów, które następnie zmieniały dyżurne myśliwce sił powietrznych Danii, Szwecji i Finlandii. Sojusz nie podał informacji na temat składu grupy „gości”. Pozostałe cztery wizyty rosyjskich samolotów były już niezapowiedziane, a wszystkie nastąpiły 29 października. Najpierw norweskie, brytyjskie i portugalskie myśliwce przechwyciły nad Morzem Północnym u wybrzeży Norwegii cztery bombowce Tu-95 i cztery latające cysterny Ił-78. Kilka godzin później tureckie lotnictwo przechwyciło nad Morzem Czarnym grupę dwóch Tu-95 i dwóch Iłów-78. Podobna formacja rosyjskich samolotów przeleciała wzdłuż wybrzeży państw bałtyckich. Wreszcie na sam koniec brytyjskie Typhoony po raz kolejny przechwyciły nad Morzem Północnym parę Tu-95. Warto dodać, że w poprzednich miesiącach rosyjskie samoloty zaobserwowano nad Atlantykiem w pobliżu Irlandii, a nawet Portugalii.
Wobec takiego nasilenia intensywności lotów 13 listopada doszło w Oslo do spotkania ministrów obrony państw skandynawskich i bałtyckich oraz Wielkiej Brytanii. Ustalono zacieśnienie współpracy wywiadowczej i rozszerzenie wspólnych ćwiczeń lotniczych. Norweska minister obrony Ine Marie Eriksen Søreide nie uznała wprawdzie wzmożonej rosyjskiej aktywności nad Bałtykiem i w Arktyce za bezpośrednie zagrożenie, jednak potępiła politykę Kremla na Ukrainie. Jej brytyjski odpowiednik, Michael Fallon, skrytykował Rosję za nieprzestrzeganie międzynarodowych przepisów ruchu lotniczego i próby zastraszenia innych państw. Działania podejmowane przez Brytyjczyków, Bałtów i Skandynawów są uzupełnieniem kroków, które już podjęło NATO. Po ostatnim szczycie paktu podjęto decyzję nie tylko o powołaniu „szpicy”, ale także o zwiększeniu sił morskich na Bałtyku oraz sił powietrznych chroniących przestrzeń powietrzną Litwy, Łotwy i Estonii. Stoltenberg z dumą podkreślał, że liczba natowskich myśliwców na terenie państw bałtyckich uległa pięciokrotnemu zwiększeniu. The Telegraph był bardziej krytyczny, zauważając, że oznacza to wzrost z czterech do dwudziestu samolotów, co jest liczbą stanowczo zbyt małą w wypadku pełnoskalowego konfliktu.
Zaniepokojenie Skandynawów jest potęgowane przez fakt, że ich kraje stały się jednym z ulubionych celów Moskwy. Rosjanie niemal otwarcie ćwiczyli naloty na Sztokholm czy desanty na Gotlandię i Bornholm. W lipcu, a dokładnie dzień po katastrofie malezyjskiego Boeinga nad wschodnią Ukrainą, rosyjskie myśliwce przechwyciły nad Bałtykiem amerykański samolot rozpoznania elektronicznego RC-135. Pościgu zaniechano dopiero na granicy szwedzkiej przestrzeni powietrznej. Dwa miesiące później, 17 września, para Su-24 wtargnęła w szwedzką przestrzeń powietrzną w rejonie Olandii. Jeszcze bardziej gorący był październik – przez kilka dni poszukiwano niezidentyfikowanego „obiektu podwodnego” pośród wysp opodal Sztokholmu. Dopiero w połowie listopada szwedzka marynarka wojenna potwierdziła, że tropiono okręt podwodny „wrogiego mocarstwa”, który wbrew medialnym doniesieniom kilkakrotnie namierzono. Jednostkę nawet sfotografowano.
Równie niespokojnie jest na Dalekim Wschodzie, tam jednak najintensywniejszy był rok 2013. Japońskie Powietrzne Siły Samoobrony tylko w okresie lipiec–wrzesień odnotowały 105 incydentów. W lutym tego samego roku para Su-27 miała nawet naruszyć japońską przestrzeń powietrzną nad Hokkaido. Samoloty z czerwonymi gwiazdami latają wzdłuż całego archipelagu, od Okinawy po Hokkaido, a ich zachowanie i skład formacji są analogiczne jak w Europie. Jedyną różnicą jest częstsza obecność morskich samolotów patrolowych Tu-142 i samolotów dozoru radiolokacyjnego A-50. W pilnowaniu gości z północy Japonię często wspiera Korea Południowa, która również odnotowała podobne incydenty. Warto jeszcze wspomnieć o sześciu MiG-ach-35 w amerykańskiej strefie identyfikacji obrony powietrznej w rejonie Alaski we wrześniu bieżącego roku. Formację przechwyciły amerykańskie i kanadyjskie myśliwce. Pikanterii sprawie dodaje to, że od czasów zimnej wojny rosyjskie samoloty mogą swobodnie wykonywać loty szkoleniowe w pobliżu Alaski, jeżeli poinformują o tym amerykańskie dowództwo.
Dlaczego Rosja zdecydowała się na powrót do zimnowojennych praktyk? Długodystansowe loty rozpoznawcze i „macanie” obrony powietrznej NATO zawieszono wraz z upadkiem ZSRR; wznowiono je w sierpniu 2007 wraz z poprawą sytuacji finansowej Rosji związaną z koniunktura na rynku surowców. Po kilku lotniczych incydentach na obu krańcach Rosji w roku 2008 sytuacja ustabilizowała się – aż do momentu, gdy na Kremlu zaczęły pojawiać się coraz wyraźniejsze symptomy powrotu do roli supermocarstwa lub też mentalnego pozostania w poprzedniej epoce. Ostatnim tego objawem jest wypowiedź ministra obrony Siergieja Szojgu zapowiadająca wznowienie lotów w basenie Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej. Jeżeli ta decyzja była obliczona na zirytowanie Waszyngtonu, Moskwie znowu się nie udało. Podobnie jak NATO, Pentagon stwierdził, że rosyjskie samoloty mają pełne prawo latać, jak i gdzie chcą nad wodami międzynarodowymi, muszą tylko przestrzegać ustalonych reguł.
Najzabawniejsze jest to, że w słynnym przemówieniu określającym upadek Związku Radzieckiego jako największą tragedię geopolityczną dwudziestego wieku Władimir Putin powiedział: „Kto nie opłakuje ZSRR nie ma serca, ale kto chce jego odbudowy, nie ma głowy”.
(zdjęcie tytułowe: Typhoon eskortujący Su-27; fot. RAF, Crown copyright)