14 marca w Pruszczu Gdańskim odbyło się święto stacjonującej tam jednostki śmigłowców bojowych. Obchody, które były połączone z osiemdziesiątymi piątymi urodzinami Aeroklubu Gdańskiego, zorganizowano w wojskowej części wspólnego dla obu instytucji lotniska.

Impreza była skromna, na miarę sił i możliwości jednostki wojskowej, ale w programie znalazło się kilka punktów, dla których warto było się wybrać do Pruszcza Gdańskiego w sobotnie przedpołudnie. Poza tym dojazd nie był skomplikowany, a organizacja parkingów na miejscu bardzo dobra.

Jako że po naszym przybyciu do rozpoczęcia lotów zostało jeszcze sporo czasu, zwiedzanie rozpoczęliśmy od statycznej wystawy cywilnych i wojskowych statków powietrznych. Pierwsze były reprezentowane głownie przez należące do Aeroklubu Gdańskiego szybowce różnych typów. Dla dzieci dodatkową atrakcję stanowiła możliwość zajęcia miejsca w kabinie, a dla wszystkich – sposobność porozmawiania z pilotami. Ponadto wystawiono replikę przedwojennego samolotu RWD-13 o rejestracji SP-WDL, który należał do fabryki czekolady Wedel i służył do szybkiej dostawy produktów do sklepów w Paryżu i Kopenhadze. Zbudowana w XXI wieku replika jest o dziewięć procent mniejsza od oryginału i mieści dwie osoby (a nie trzy jak pierwowzór), ale nie przeszkadzało jej to przyciągać zwiedzających. Zwłaszcza że ten, kto się pospieszył, zdążył załapać się na wyłożone obok samolotu wedlowskie cukierki.

Część wojskową wystawy stanowiło pięć śmigłowców. Podstawą były oczywiście stacjonujące w Pruszczu szturmowe Mi-24 i wielozadaniowe Mi-2. Te drugie zaprezentowano w dwóch wersjach – rozpoznania chemicznego z urządzeniami do stawiania zasłony dymnej oraz wersji sanitarnej, która jednak jest zachowana tylko jako świadectwo historii, bo „Ostatniego Mohikanina” nie wykorzystuje się już operacyjnie. Na święto lotników z 49. Bazy Lotniczej przylecieli także ich koledzy z innych jednostek. Z 25. Brygady Kawalerii Powietrznej przybył śmigłowiec W-3PL Głuszec, czyli uzbrojona i wyposażona w nowoczesną awionikę odmiana Sokoła, a z 41. Bazy Lotnictwa Szkolnego w Dęblinie śmigłowce SW-4 Puszczyk. Wystawę uzupełniono sprzętem lądowym pod postacią wozu lotniskowej straży pożarnej i popularnego Hummera.

Program imprezy zakładał uroczysty apel lotników, defiladę, koncert orkiestry reprezentacyjnej Morskiego Oddziału Straży Granicznej oraz pokazy w locie śmigłowców Mi-24 solo i w parze, a także występ pojedynczego SW-4. O ile część naziemna przebiegła zgodnie z planem, o tyle program lotów zakłóciły trudne warunki pogodowe. Niska temperatura przeszkadzała głównie gościom, ale niski pułap chmur burzowych, deszcz i silny wiatr spowodowały, że śmigłowce początkowo nie mogły się poderwać do lotu. Organizatorzy postanowili jednak przeczekać niepogodę, a po kilkudziesięciu minutach warunki meteorologiczne poprawiły się na tyle, że piloci zajęli miejsca w kokpitach i zaczęli grzać silniki. Jako pierwsza zaprezentowała się para Mi-24 z 56. Bazy Lotniczej z Inowrocławia. Piloci zrealizowali ciekawy układ choreograficzny, a wrażenia potęgował bojowy i groźny jak zwykle kształt latających czołgów, jak popularnie określa się Mi-24. Zaraz po nich solowy występ na takim samym śmigłowcu dał pilot z Pruszcza Gdańskiego. Pokazy zakończyły się prawdziwymi akrobacjami w wykonaniu Puszczyka, który zademonstrował, jak daleko posunęła się technika śmigłowcowa od czasu skonstruowania Mi-2, którego SW-4 ma być następcą.

W-3PL Głuszec

W-3PL Głuszec cieszył się dużym zainteresowaniem gości
Maciej Hypś, konflikty.pl

Przed lotami zagrała Orkiestra Morskiego Oddziału Straży Granicznej.

Przed lotami zagrała Orkiestra Morskiego Oddziału Straży Granicznej.
Maciej Hypś, konflikty.pl

Para Mi-24W z Inowrocławia.

Para Mi-24W z Inowrocławia.
Maciej Hypś, konflikty.pl

Śmigłowiec Mi-24W.

Śmigłowiec Mi-24W.
Maciej Hypś, konflikty.pl

Mimo niezbyt dobrej pogody lotnisko odwiedziło sporo gości.

Mimo niezbyt dobrej pogody lotnisko odwiedziło sporo gości.
Maciej Hypś, konflikty.pl

SW-4 Puszczyk.

SW-4 Puszczyk.
Maciej Hypś, konflikty.pl

Widzowie, którzy wytrwali do końca, byli nieco przemoczeni i mocno zmarznięci, ale chyba nie żałowali, bo wszystkie występy były ciekawe, a rozgrzać można się było przy wojskowej grochówce czy domowym obiedzie. Główna część atrakcji zakończyła się około godziny trzynastej i można było wracać do domu. Mimo skromnego programu i niesprzyjającej aury nie żałuję wycieczki na południowe rubieże aglomeracji gdańskiej. Wszak nie co tydzień można jeździć na ILA czy RIAT, a myślę, że nawet widzowie tych wielkich imprez z chęcią popatrzyliby na parę potężnych Hindów w podniebnym balecie.