Marszałka Gieorgija Żukowa nie trzeba przedstawiać nikomu mającemu choćby nikły kontakt z historią. Powszechnie uważany jest za jednego z najlepszych dowódców wojskowych dwudziestego wieku. Chociaż wiadomo o nim już niemal wszystko, jego ocena wśród historyków nie jest jednoznaczna, dzięki czemu na księgarskim rynku stale jest miejsce na kolejne tytuły opisujące tę postać. Tym razem krakowski Znak wydał pochodzącą z 2012 roku pracę brytyjskiego historyka Geoffreya Robertsa: „Generał Stalina. Życie Gieorgija Żukowa”.
W odróżnieniu od wielu innych książek o Żukowie, które koncentrują się na jego działalności w czasie drugiej wojny światowej, tu mamy do czynienia z historią całego życia radzieckiego marszałka. Jest to oczywiście zaleta, ponieważ obecność Gieorgija Konstantinowicza w radzieckim wojsku i polityce po zakończeniu wojny nie jest powszechnie znana, ale z drugiej strony powoduje, że w niektórych momentach opis jest nieco ogólny. Wszak zmieścić życie jednego z najwybitniejszych dowódców wojskowych na 360 stronach (pozostałych czterdzieści zajmują przypisy) nie jest zadaniem prostym, a nieraz znacznie mniej obszerne tematy opisywane są w książkach o większej objętości. Ale jak to mówią: nie liczy się ilość, ale jakość.
Książka napisana jest w stylu typowym dla anglosaskich autorów, czyli mimo sporej ilości przypisów – dosyć lekko i przyjemnie. Towarzyszymy naszemu bohaterowi od narodzin na wsi po śmierć w glorii obrońcy Moskwy, Leningradu i Stalingradu oraz zdobywcy Berlina. Poszczególne zdarzenia następują po sobie szybko i jest to głównie przyjemnie napisana faktografia, a nie pogłębiona analiza zachowania Żukowa. Nad jego motywacjami Autor zatrzymuje się jedynie w niektórych momentach, ale i tam nie zajmuje to dużo miejsca i ogranicza się jedynie do kilku ogólnych stwierdzeń, jak to, że naprawdę wierzył w komunizm. Przez cały czas wyraźnie widać, że Autor jest pod wielkim wrażeniem człowieka, którego opisuje, i stara się do niego podejść z wyrozumiałością. Niemal bezkrytycznie przyjmuje relacje świadczące na korzyść Żukowa, jednocześnie bagatelizując opinie krytyczne, zwłaszcza dotyczące sadystycznych skłonności dowódcy, który był ordynarny – by nie powiedzieć: chamski – i lekką ręką rozstrzeliwał podwładnych. Roberts uważa, że Żukow stosował brutalny styl dowodzenia nie dlatego, że znajdował w tym przyjemność, ale uważał to za konieczność. Nawet jeśli tak, to szkoda, że zabrakło kolejnego akapitu wyjaśniającego, dlaczego była taka konieczność. Dlaczego radzieccy żołnierze nie chcieli walczyć po dobroci, a jedynie pod groźbą rozstrzelania ich i prześladowania ich rodzin.
Również w przypadku oceny strategicznych i taktycznych umiejętności Żukowa Autor wyraźnie staje po stronie marszałka, podkreślając jego zasługi we wszystkich najważniejszych bitwach na froncie wschodnim, a jednocześnie lekko prześlizguje się nad stratami, które ponosiły jego oddziały. Na stronie 352 pisze: „dowodzone przezeń wojska w drodze do zwycięstwa ponosiły ogromne straty. Jednak wygrana w całej wojnie odbiera argumenty krytykom dowodzenia w poszczególnych bitwach czy operacjach”. Czy jednak prawdziwie wielki dowódca nie powinien charakteryzować się tym, że potrafi wygrywać przy ograniczaniu strat własnych? Taktykę atakowania na wprost przez pola minowe tak, jakby ich tam nie było – a tak właśnie nacierał Żukow – może stosować byle prymityw. Trzeba przyznać Autorowi rację, gdy trzy strony dalej pisze, że „prawdopodobnie w żadnej innej armii nie byłby równie skuteczny”. Bo w żadnej innej armii nie tolerowano by takich strat, a przy tym nie dostarczano by mu praktycznie nieograniczonych ilości wysokiej klasy uzbrojenia.
Można również dyskutować z innymi twierdzeniami Autora, które nie odnoszą się już bezpośrednio do Żukowa, ale do historii ogólnie. Na stronie 89 dowiemy się, że Armia Czerwona odebrała Polsce nie wschodnie kresy lub wschodnie województwa, ale zachodnią Białoruś i zachodnią Ukrainę. Dodatkowo piętnaście stron dalej Autor twierdzi, że Niemcy podbili Polskę w osiemnaście dni. Ciekawe, czy słyszał, że stolica skapitulowała 28 września, nie mówiąc już o obrońcach Helu czy bitwie pod Kockiem. Swoiste pojmowanie historii dotyczy nie tylko spraw polskich. Na stronie 148 napisano, że początkowe sukcesy Niemców podczas operacji „Barbarossa” były „zasadniczo wypadkową ilościowej i jakościowej przewagi Wehrmachtu”. Myśl ta nie doczekała się rozwinięcia, więc nie wiem, czy Autorowi chodziło o to, że PzKpfw I i PzKpfw II były lepsze od T-34 i KW-1, czy też, że może Niemcy mieli więcej niż dwadzieścia tysięcy czołgów posiadanych przez ZSRR. Dalej dowiemy się też, że egzekucja Żydów w Babim Jarze była zemstą za śmierć Niemców, których zabiły ładunki z opóźnionym zapłonem pozostawione przez wycofującą się z Kijowa Armię Czerwoną. Złośliwie można by powiedzieć, że faktycznie, w innym wypadku na pewno by tę wojnę przeżyli, w końcu Niemcy nie zabijali Żydów ot, tak sobie. Dalej na stronie 297 znajdziemy fragment: „Następną ofiarą nowego przywódcy [Chruszczowa – przyp. M.H.] został minister spraw zagranicznych Wiaczesław Mołotow, który stracił stanowisko w 1956 roku. Jego miejsce w październiku 1957 roku zajął sam Żukow”. Nigdy nie słyszałem, żeby marszałek Żukow był ministrem spraw zagranicznych… Autorowi zapewne chodzi o to, że zajął miejsce Mołotowa w Komitecie Centralnym KPZR, ale z tekstu to nie wynika. Wreszcie na stronie 316 napisano, że Związek Radziecki utrzymywał wojska w NRD do obrony tego państwa przed atakiem NATO. Takie wytłumaczenie byłoby naturalne, gdyby pisał je historyk radziecki, ale od Brytyjczyka spodziewałbym się bardziej obiektywnego spojrzenia.
Skoro narzekanie idzie mi tak dobrze, to poświęćmy jeszcze kilka zdań tłumaczowi Januszowi Ochabowi i wydawnictwu Znak, które niestety trochę mnie rozczarowało. Przyzwyczaiłem się do najwyższego poziomu wydawanych przez nie książek, ale w tym przypadku nie ustrzegli się kilku wpadek. Otóż na stronie 78 dowiemy się, że stopień komdywa, oznaczał dowódcę dywizjonu, a nie dywizji. Na stronach 254–255 zobaczymy trzy różne wielkości czcionki, a na stronie 297 i w kilku innych miejscach Gieorgij Malenkow stał się Malenką. Na plus za to należy policzyć liczne mapy i estetyczne wydanie w twardej okładce.
Moja ocena książki jest niejednoznaczna. Z jednej strony lektura była wciągająca i przyjemna, ale z drugiej strony – nie zawierała żadnej pogłębionej analizy osoby marszałka, a ponadto nie była pozbawiona błędów merytorycznych i redakcyjnych. Z pewnością nie powinna stanowić jedynego źródła wiedzy o Żukowie, ale być uzupełniona o inne pozycje. Niestety gdybyśmy chcieli ją traktować jako bazę do rozpoczęcia poznawania postaci Żukowa, dodatkowym czynnikiem działającym na jej niekorzyść jest stosunek jakości do ceny; ta druga wydaje mi się zdecydowanie wysoka (64,90 zł na okładce) w porównaniu z podobnymi tytułami wydanymi w zbliżonej formie. Przed zakupem radzę się więc poważnie zastanowić.