W marcu 1512 roku daleko wysunięte czaty przekazywały organom naczelnym systemu obronnego meldunki o spodziewanym najeździe na wielką skalę. Po ostrej zimie na stepach czarnomorskich zapanował głód, dowódcy tatarscy postanowili więc poniesione z tego tytułu straty powetować sobie na ziemiach litewskich i koronnych. Armia tatarska licząca 25 tysięcy konnych wojowników weszła na czarny szlak i na Wołyniu skierowała się na Lwów. 7 kwietnia Tatarzy założyli kosz pod Buskiem, pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Lwowa, i rozesłali czambuły w poszukiwaniu łupów.
Wtargnięcie
W warunkach jak zawsze powolnej mobilizacji zebranie wojska zdolnego stawić czoło tak wielkiej armii tatarskiej trwało długo. W tym czasie czambuły krążyły w promieniu około dwustu kilometrów od kosza, docierając na północnym zachodzie do Chełma i Lublina, na zachodzie do Przemyśla i Jarosławia, a na południu – do Kołomyi. Siły obrony potocznej w roku 1512 wynosiły dwa tysiące konnych, co jak na ówczesne realia było i tak znaczną liczbą, jednak na początku najazdu w gotowości bojowej było niespełna sześciuset. Potrzebne było zaangażowanie na najwyższym szczeblu. Na punkt koncentracji wojsk koronnych wyznaczono Lwów, dowództwo objął osobiście hetman wielki koronny Mikołaj Kamieniecki. Na pomoc wezwano również posiłki litewskie, na których czele stanął hetman wielki litewski Konstanty Ostrogski.
Jednak zanim ukończono koncentrację, Tatarzy zdążyli zwinąć kosz i rozpocząć odwrót na Krym. 24 kwietnia w ślad za nimi ruszył hetman Mikołaj Kamieniecki na czele niewielkich sił, liczących około czterech tysięcy zbrojnych. Znaczne łupy i duża liczba ludzi porwanych w jasyr spowalniały Tatarów, dlatego też oddziały koronne nie miały większego problemu z dotrzymaniem kroku nieprzyjacielowi. W straży przedniej maszerowały zagony hetmana polnego koronnego Jana Tworowskiego i Stanisława Lanckorońskiego, starosty kamienieckiego. Starosta zdołał doszczętnie zniszczyć powracający do kosza z łupami siedemsetkonny czambuł, przypierając go do błot nad Biłką (około dwudziestu kilometrów na wschód od Lwowa).
Podbudowani sukcesem oficerowie na naradzie 26 kwietnia podjęli decyzję, iż należy wydać bitwę sześciokrotnie liczniejszemu nieprzyjacielowi znajdującemu się pod Wiśniowcem. Wiedziano, że niedaleko muszą być śpieszący z pomocą Litwini, którzy w chwili rozpoczęcia bitwy powinni uderzyć na tyły nieprzyjaciela. Postanowiono jednak czekać na ich przybycie. Wieczorem tego dnia z dobrymi wieściami powrócił ze zwiadu Stanisław Lanckoroński. Tatarzy, pomimo bliskości i Polaków i Litwinów, nie zachowywali podstawowych środków ostrożności, ponadto obozowali w dużym rozproszeniu. Po zdaniu relacji, posileniu się i zmianie koni Lanckoroński wyruszył na nocny zwiad. Kolejną relację zdał hetmanowi zapewne rankiem 27 kwietnia. Uznał, że istnieją korzystne warunki do wydania bitwy, toteż taką decyzję zarekomendował dowódcy.
Litwini w liczbie dwóch tysięcy szlachty wołyńskiej pod wodzą hetmana Ostrogskiego przybyli najpewniej po południu. Oddziały koronne znajdowały się wtedy już pod Wiśniowcem, armia tatarska zaś docierała do oddalonego o około dwadzieścia kilometrów w kierunku południowo-wschodnim Łopuszna. Rozpoczęła się narada polskich i litewskich dowódców.
Postanowiono zmusić nieprzyjaciela do bitwy. W tym celu ustalono, że ostatni etap marszu zostanie zrealizowany pod osłoną nocy z 27 na 28 kwietnia, by uniemożliwić Tatarom ucieczkę. Pomiędzy obydwoma hetmanami wielkimi zaistniała różnica zdań w kwestii sposobu rozegrania bitwy. Hetman Ostrogski stwierdził, iż rozpocząć walkę powinno uderzenie Litwinów, bo niemający tak dużego doświadczenia Polacy mogliby nadać bitwie zły obrót, natomiast hetman Kamieniecki uważał, że przywilej ten powinien przypaść wojskom koronnym, posiadającym lepsze uzbrojenie i lepsze konie. Spór trwał całą noc, aż w końcu Tatarzy zorientowali się w planach polsko-litewskich dowódców.
Tatarzy postanowili bronić łupów, stanęli więc do walki. Swoje wojska, liczące około dwudziestu czterech tysięcy jazdy, podzielili na osiem oddziałów ustawionych w dwóch liniach osłaniających tabor, w którym ukryto jasyr i łupy. Tabor znajdował się kilometr na południowy wschód od Łopuszna.
Starcie
Wojska polsko-litewskie rozstawiono naprzeciwko Tatarów między miejscowościami Łopuszno i Wierzbowiec. Na prawym skrzydle ustawili się Litwini, na lewym zaś – Polacy. Na czele ugrupowania polskiego Kamieniecki ustawił jedyną rotę pieszą z dwoma działkami polowymi. Jej liczebność można szacować na 100–200 ludzi. Tatarzy mieli nieostrzelane konie, toteż spodziewano się, iż salwa z broni palnej piechoty może załamać ich natarcie, jak pod Kleckiem w 1506 roku. Nieco z tyłu ustawiono chorągwie hufca czelnego, dowodzone przez Wojciecha Sampolińskiego. Trzecią linię tworzył hufiec walny wojewody ruskiego Jana Odrowąża. Skrzydła ugrupowania chronił las, co uniemożliwiło Tatarom manewr oskrzydlający.
Między ugrupowaniem Litwinów i Polaków znajdowała się niewielka luka. Tatarzy postanowili spenetrować ją, rozrywając polsko-litewski szyk w sytuacji, gdy niemożliwe było jego oskrzydlenie. Manewr się powiódł, a słabsze siły litewskie odcięto od polskich i przyparto do lasu. Kontyngent Ostrogskiego znalazł się w trudnym położeniu, hetman musiał prosić o pomoc Kamienieckiego. Do ataku z polskiego skrzydła rzucono roty Wojciecha Sampolińskiego i Jakuba Potockiego. Skromność tej pomocy należy tłumaczyć tym, iż Kamieniecki nie chciał angażować w walkę większych sił i pozbawiać się w ten sposób swobody manewru, gdy większość oddziałów przeciwnika nadal stała w odwodzie.
Manewr wywołał jednak pożądany skutek: widząc posiłki ruszające na pomoc Litwinom, Tatarzy rzucili do frontalnego ataku gros wojsk, ściągając nawet oddziały stojące dotychczas w taborze. W sektorze litewskim zapanował chaos – chorągwie litewskie wymieszały się tatarskimi i posiłkowymi polskimi atakującymi tyły Tatarów. Na skrzydle polskim zgodnie z założeniami salwa piechoty wywołała zamieszanie w szeregach przeciwnika. W tym momencie Kamieniecki rzucił do kontrataku hufiec walny Odrowąża. Był to manewr decydujący. W pewnym momencie jedna chorągiew jazdy (Ottona z Chodcza?) rozerwała ugrupowanie przeciwnika na całej głębokości i wdarła się aż do niemal pozbawionego wojska taboru. Uwolnieni jeńcy chwycili za broń i z jazdą na czele natarli na tyły wojska tatarskiego. Incydent ten przypieczętował klęskę Tatarów, którzy widząc sprzymierzone siły z przodu i z tyłu, rzucili się do ucieczki.
Źródła nie są zgodne co do liczby poległych Tatarów, wiadomo, że musiała być znaczna. Uwolniono rzeszę szesnastu tysięcy jeńców i odzyskano cały zagrabiony dobytek. Zdobyto też dziesięć tysięcy koni ras wschodnich i wzięto wielu jeńców. Ze strony polskiej zanotowano straty w wysokości stu żołnierzy, głównie w szeregach kontyngentu litewskiego, na którego odcinku toczyły się najzacieklejsze walki.
Chan krymski Mengli Girej odciął się od akcji. Według niego odpowiedzialni byli jego synowie i dowódcy, wbrew jego woli i bez wiedzy. Wyprawa z wiosny 1512 roku nie przekreśliła na szczęście rokowań prowadzonych już od ponad roku. Sejmy Korony i Litwy zatwierdziły wypłacanie chanowi corocznych upominków w wysokości piętnastu tysięcy złotych w zamian za poniechanie najazdów i skierowanie ich na Moskwę. Układ ten przedstawiał dla monarchii jagiellońskich znacznie większą wartość niż odparty wspólnymi siłami najazd.
Wnioski
Ogromna wyprawa z 1512 roku pokazuje, jak wielką rolę odgrywały w zmaganiach z Tatarami dobre rozpoznanie, szybkość mobilizacji i koncentracji oraz szybkość manewru (zarówno w skali operacyjnej, jak i taktycznej). Rozwiązania zastosowane na jej przykładzie weszły do kanonu taktyki walki przeciwko Tatarom. Skryty marsz, którego ostatni etap w celu uzyskania zaskoczenia wykonywano pod osłoną nocy, zastosował Konstanty Ostrogski również 21 stycznia 1527 roku pod Olszanicą. Transgraniczną polsko-litewską współpracę zarówno w zakresie przedsięwzięć obronnych, jak i zaczepnych rozwijali koronni i litewscy starostowie nadgraniczni, na przykład Przecław Lanckoroński i Ostafi Daszkiewicz albo [u]Bernard Pretwicz[/u] i kniaź Andrzej Proński.
Przebieg bitwy pod Łopusznem pokazał, że liczebności nieprzyjaciela nie należy się lękać – jego przewagę można skutecznie zrównoważyć lepszym wyszkoleniem i uzbrojeniem w tym samym stopniu co agresywną taktyką.
Na polu bitwy dowiodło swej wartości bojowej wołyńskie pospolite ruszenie, któremu przydzielono najtrudniejsze zadania. Jego żołnierze – pod silnym ostrzałem, ze wszystkich kierunków przyparci do ściany lasu – zdołali utrzymać pozycje. Procesy, które spowodowały rozkład tej formacji w Polsce, wówczas jeszcze nie odgrywały decydującej roli. Stałe zagrożenie ze strony Tatarów sprzyjało podtrzymaniu wartości bojowej szlachty. Zachowała ona swój dawny, militarystyczny etos. To samo można powiedzieć o szlachcie z koronnej Rusi Czerwonej i Podola.
Przebieg kłótni między dowódcami jasno pokazuje, że rozumiano, iż w modernizacji sił zbrojnych nie można ślepo polegać na wzorcach płynących tylko z zachodu bądź tylko ze wschodu, o czym świadczy fragment wypowiedzi, którą w usta Konstantego Ostrogskiego na kartach poematu o bitwie włożył litewski kronikarz Maciej Stryjkowski: „Insza we Włoszech, insza w Niemcech w wojnie sprawa,/ Inakszy nieprzyjaciel, inaksza zabawa,/ Więc inaczej z Tatary postępować trzeba,/ Niż z Włochy, tylko jeden Bóg niech będzie z nieba”.
Dość poważne różnice zdań między dowódcami nie miały jednak przełożenia na przebieg bitwy. Ponieważ rozłam wynikał raczej z kwestii ambicjonalnych niż merytorycznych, w obliczu wroga Mikołaj Kamieniecki wolał ustąpić Ostrogskiemu, niż pogłębiać jałowy spór. Symptomatyczne było zachowanie Tatarów w czasie bitwy. Zaciekle bronili swoich zdobyczy, dwukrotnie ponawiając natarcie, lecz po uwolnieniu jeńców przez polską kawalerię, mając do wyboru zagładę lub ucieczkę, bez wahania podali tyły.
Bardzo dobrze o polsko-litewskim dowództwie świadczy to, że pomimo dużo skromniejszego potencjału zbrojnego wojska zdołały narzucić przeciwnikowi korzystne dla siebie warunki stoczenia bitwy. Dzięki właściwemu wykorzystaniu elementu zaskoczenia zajęto pozycje uniemożliwiające przeciwnikowi wykorzystanie przewagi liczebnej (oba skrzydła ugrupowania osłaniał las, teren niedostępny dla natarcia kawalerii). Świadomie zmuszono przeciwnika do uderzenia czołowego, który to manewr Tatarzy rzadko stosowali, nie mogąc dokonać obustronnego oskrzydlenia (według założeń ławy tatarskiej). W ten sposób odebrano mu swobodę manewru, nie ograniczając własnej. Ogień piechoty i artylerii (dwa działka polowe) skutecznie zredukował impet tego uderzenia.
Siły polskie były ustawione w trzech rzutach: w pierwszym piechota, w drugim hufiec czołowy, w trzecim hufiec walny. Piechocie przypadło pasywne zadanie – nie była w stanie podtrzymać łączności bojowej z szybkim i zwrotnym przeciwnikiem, ograniczone było również jej pole manewru, toteż odegrała rolę falochronu. Z brzmienia ówczesnych źródeł wynika też, że nie przyporządkowano jej do żadnego hufca, sama w sobie była niejako osobnym hufczykiem. Dwóm chorągwiom hufca czołowego (Sampolińskiego i Potockiego) przypadła rola ugrupowania manewrującego, zazwyczaj realizowana przez hufiec posiłkowy. Reszta hufca następnie przyjęła uderzenie zasadniczej części sił przeciwnika. Hufiec walny, wchodząc do walki w kluczowym momencie, zadecydował o wyniku bitwy.
Działania dowódcy były zgodne z dyrektywami staropolskiej sztuki wojennej – w aspekcie operacyjnym poprzez manewr dążono do zniszczenia siły bojowej przeciwnika poprzez zmuszenie go do generalnej bitwy. W aspekcie taktycznym hetman Kamieniecki dochował wierności zasadzie ekonomii sił, zachowując odwód główny w postaci hufca walnego, dopóki nieprzyjaciel nie spożytkował całego potencjału bojowego.
W sensie operacyjnym dało się zauważyć, jak niezwykle trudno jest powstrzymać najazd tatarski w jego początkowej, najmniej groźnej fazie, a więc zanim zdąży założyć kosz. Tempo jego działania jest dość duże, aby przekreślić szanse na skuteczne przeciwdziałanie. Przy takiej liczebności sił najeźdźcy potrzeba więcej czasu na zwerbowanie odpowiednich wojsk. Dlatego też ostatnią szansą w takiej sytuacji może być atak na przeciwnika powracającego już z wyprawy, kiedy tempo przemarszu jest znacząco zredukowane.
Bibliografia:
Bielski M., Kronika polska, Karol Pollak, Sanok 1856.
Dróżdż P., Orsza 1514. Bellona, Warszawa, 2000.
Górski K., Historya jazdy polskiej, KSWP, Kraków 1894.
Grabowski Z., Dzieje oręża polskiego. Odrodzenie, WCEO, Warszawa 2012.
Korzon T., Dzieje wojen i wojskowości w Polsce. Tom I. Epoka przedrozbiorowa, Ossolineum, Warszawa, Kraków, Lwów 1923.
Nowak T. M., Dawne wojsko polskie od Piastów do Jagiellonów. Bellona, Warszawa 2006.
Stryjkowski M., Kronika polska, litewska, żmudzka i wszystkiej Rusi. Tom II. G. L. Glucksberg, Warszawa 1846.
Pingback: Mariusz Agnosiewicz - Jak zwyciężało pospolite ruszenie (Racjonalista.pl) | Białczyński()