Newsem dnia jest bez wątpienia to, iż żoł­nie­rze Cahalu ostrzelali wczoraj i dziś trzy posterunki UNIFIL‑u – misji pokojowej ONZ w Libanie. Naruszenie nietykalności błękitnych hełmów, nawet jeśli przypadkowe, stanowi kolejną eskalację w izraelskiej inwazji na Liban i przywodzi na myśl tragedię pracowników World Central Kitchen, i to na wielu poziomach. Wszak w ataku izraelskich dronów na personel WCK zginął między innymi nasz rodak Damian Soból, tymczasem UNIFIL w niebagatelnej części tworzony jest przez obecnych tam polskich żołnierzy.

Tłem, na którym doszło do ostrzału ONZ‑owskich peacekeeperów, są starcia pododdziałów Cahalu z bojownikami Hezbollahu w An‑Nakurze, gdzie znajduje się dowództwo misji pokojowej. Służba prasowa UNIFIL‑u szczegółowo opisała wszystkie zdarzenia. Do naj­po­waż­niej­szego incydentu doszło dziś rano, kiedy izraelski czołg Merkawa otworzył ogień do wieży obserwa­cyj­nej w bazie w An‑Nakurze. Wieża została trafiona, a dwaj znajdujący się na niej indonezyjscy żołnierze spadli na ziemię. Obaj trafili do szpitala, ale ich obrażenia nie zagrażają życiu.

Również dziś Izraelczycy ostrzelali posterunek numer 1-31 błękitnych hełmów we wsi Labuna. Tym razem bomba lub pocisk trafił w wejście do schronu i spowodował uszkodzenia urządzeń łączności, a także stojących w pobliżu pojazdów. W oświadczeniu podkreślono, że świadkowie widzieli izraelskiego drona wlatującego na teren posterunku i kierującego się w stronę schronu.

Wczoraj Izraelczycy ostrzelali ten sam posterunek i zniszczyli kamery obserwujące ogrodzenie. Również wczoraj otworzyli ogień w kierunku posterunku 1-32A w Ras Nakurze, gdzie uszkodzili oświetlenie i stację przekaźnikową.

Odpowiedź Izraela zwraca uwagę, że terroryści Hezbollahu działają na obszarach cywilnych, w tym w pobliżu posterunków UNIFIL‑u, z którym Cahal pozostaje w bezustannym kontakcie.

Sytuacja ta wzbudziła szczególne oburzenie we Włoszech, i to nie tyko dlatego, że dwa z trzech zaatakowanych posterunków obsadza personel z Półwyspu Apenińskiego. Na przestrzeni całej historii misji ONZ w Libanie to właśnie Włosi delegowali tam najwięcej żołnierzy, a obecnie stanowią drugi największy kontyngent po Indonezyjczykach. Od blisko dwudziestu lat jest też przyjęte, że włoski oficer dowodzi lądowymi pododdziałami operacyjnymi UNIFIL‑u. W związku z tym izraelski ambasador w Rzymie został wezwany na dywanik do ministerstwa obrony. Z kolei ambasador Indonezji przy ONZ oskarżył Izrael o stawianie się ponad prawem i zastraszanie społeczności międzynarodowej. Francja domaga się wyjaśnień, a Kanada określiła te wydarzenia jako niepokojące i nie do przyjęcia.

Nie jest tajemnicą, że obecność błękitnych hełmów przeszkadza Izraelowi w pełnym realizo­waniu planów operacji lądowej w Libanie. Wszystkie trzy ostrzelane placówki znajdują się w południowo-zachod­nim „narożniku” Libanu, tuż przy wybrzeżu Morza Śródziemnego. Tymczasem 7 października służba informacyjna Cahalu zapowiedziała rozpoczęcie działań od strony morza i zaapelowała do cywilów o unikanie plaż na południe od ujścia rzeki Awali do Morza Śródziemnego, a także o niewypływanie w morze łodziami w tamtym rejonie. Oznacza to, że za strefę działań bojowych uznano około 70 kilometrów wybrzeża – mniej więcej dwie trzecie libańskiej linii brzegowej.

Już w pierwszych godzinach inwazji doszło do scysji między UNIFIL‑em a Cahalem. Izrael­czycy zalecili (a według niektórych interpretacji: wręcz rozkazali) błękitnym hełmom wycofanie się z pozycji przy granicy. UNIFIL, rzecz jasna, odmówił. Wkrótce izraelscy żołnierze zaczęli budować wysuniętą bazę przy miejscowości Marun ar-Ras, tuż obok posterunku numer 6-52 obsadzanego przez irlandzkich i polskich żołnierzy z batalionu IRISHPOLBATT. Gdyby bojownicy Hezbollahu próbowali ostrzelać bazę z typową dla siebie celnością, pociski równie dobrze mogłyby spaść na posterunek 6-52.

To również nie zadziałało. Możliwie więc, że ostrzał placówek ONZ był celowym działaniem zatwierdzonym na najwyższych szczeblach i obli­czo­nym na przepłoszenie UNIFIL‑u. Jeśli faktycznie o to chodziło, to plan się powiódł. Jean-Pierre Lacroix, podsekretarz ONZ do spraw operacji pokojowych, oznajmił, że istnieje „poważne ryzyko” dla personelu misji pokojowej. W związku z tym do niedzieli 13 października około 300 żołnierzy zostanie przemieszczonych do większych baz, a w dalszej perspek­tywie – jeszcze 200. W strefie zagrożenia liczebność błękitnych hełmów spadnie o jedną czwartą.

Z drugiej strony nie można jednak wykluczyć, iż po stronie Cahalu doszło do samowolki – całkowitej lub częściowej (to znaczy za delikatną zachętą przełożonych). Od wielu miesięcy pojawiają się doniesienia o rażących naruszeniach dyscypliny i ignorowaniu hierarchii dowodzenia w pododdziałach Cahalu nie tylko na linii frontu. Przywołajmy to, co pisaliśmy w kwietniu w naszej analizie nalotu na samochody WCK.

Ha-Arec cytuje jedno ze swoich źródeł: „To frustrujące. Robimy, co w naszej mocy, aby precy­zyjnie atakować terrorystów i wykorzystywać każdą informację wywia­dow­czą. A w ostatecznym roz­ra­chunku jednostki polowe postanawiają wyko­ny­wać ataki bez żadnych przygotowań w sytuacjach, które nie mają nic wspólnego z ochroną naszych sił”.
Dziś późnym wieczorem na elektro­nicz­nych łamach Ha-Arec opublikowano jeszcze jeden artykuł, opatrzony tytułem unoszącym się w oparach absurdu: „Źródła w izraelskim wojsku: Pracownicy organizacji pomocowej w Gazie zginęli, bo «oficerowie Cahalu w terenie robią, co chcą»”. Robią, co chcą. Oficerowie.
Według źródeł gazety w służbach wy­wia­dow­czych dowódz­two Cahalu „dokład­nie wie, co było przyczyną ataku: w Gazie każdy robi, co mu się podoba”. Dlatego też mechanizmy dbania o bez­pie­czeń­stwo cywilów, którymi chwalił się rząd Bibiego, nie działają, jak powinny. Teoretycznie są one solidne i powinny być wystarczające. Ustanowiono sposoby kontaktu za pośrednictwem oficerów łącznikowych, którzy przekazują pod­od­dzia­łom bojowym informacje o miejs­cach, w których w danym momencie znajdują się cywile czy pracownicy or­ga­ni­zacji pomocowych, a więc o miejs­cach, których nie wolno atakować. Wszystko wskazuje, że informacje te docierają do celu bez przeszkód. Ale u celu są ignorowane.

W tym kontekście nawet cała seria ataków na błękitne hełmy może być skutkiem samowoli izraelskich żołnierzy, zwłaszcza że Izrael ma obecnie z ONZ na pieńku. Według Izraelczyków personel UNRWA – agencji opiekującej się palestyńskimi uchodźcami – na masową skalę współpracował z Hamasem i ponosi część bezpośredniej odpowie­dzial­ności za „Potop Al‑Aksa” oraz za śmierć przy­naj­mniej niektórych zakład­ników. Po wewnętrz­nym dochodze­niu potwierdziły się oskarżenia wobec dziewięciu osób. A 1 października sekretarz generalny ONZ António Guterres został uznany przez Izrael za persona non grata.

Tu nie Netflix – za nic nie trzeba płacić. Jak długo będziemy istnieć, tak długo dostęp do naszych treści będzie darmowy. Pieniądze są jednak niezbędne, abyśmy mogli funkcjonować.

Odkąd rozpoczęliśmy finansowanie Konfliktów przez Patronite i Buycoffee, serwis pozostał dzięki Waszej hojności wolny od reklam Google. Aby utrzymać ten stan rzeczy, potrzebujemy 1700 złotych miesięcznie.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Nasze comiesięczne podsumowania sytuacji finansowej możecie przeczytać tutaj.

MAJ BEZ REKLAM GOOGLE 98%

Do samego UNIFIL‑u Izrael też zresztą miał szereg zastrzeżeń, często uzasadnionych. Misja okazała się niezdolna do wypełnienia swojego podstawowego zadania: imple­men­to­wania postano­wień rezolucji 1701 Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jednym z głównych celów rezolucji było bowiem rozbrojenie nieregularnych bojówek, takich właśnie jak Hezbollah, i oczyszczenie Libanu na południe od rzeki Litani ze wszystkich sił poza ONZ‑owskimi i regularnymi libańskimi. Z drugiej strony trzeba mieć na uwadze, że uprawnienia UNIFIL‑u są mocno ograniczone. Rolą błękitnych hełmów jest wspierać legalny rząd, a nie zaprowadzać własne porządki z bronią w ręku niczym zdobywcy i okupanci. Zresztą nawet nie mają broni, która pozwoliłaby im odegrać taką rolę. Kiedy więc Hezbollah nie wycofał się za Litani, UNIFIL miał związane ręce. Szkopuł w tym, że Hezbollah to także partia polityczna i że na przestrzeni lat niezmiennie utrzymywał duży wpływ na działania władz krajowych.

W świetle tego wszystkiego można sobie wyobrazić, jak izraelscy żołnierze postanowili na własną rękę wymierzyć „sprawiedliwość” znienawidzonej organizacji, która najpierw „pomogła” Hamasowi, a teraz „pomaga” Hezbollahowi. Jeśli jednak faktycznie mamy do czynienia z samowolą, nie warto czekać na to, aby wojskowy wymiar sprawiedliwości pochylił się nad tą sprawą. Dość wspomnieć, jak izraelscy nacjonaliści zareagowali na casus Sede Tejman. Kiedy policja wojskowa podjęła próbę zatrzymania żołnierzy podejrzanych o przemoc – w tym seksualną – wobec przetrzymywanych tam hamasowców, spotkali się z siłowym oporem personelu bazy.

Wkrótce pod bazą zebrał się tłum, do którego dołączył minister bezpie­czeń­stwa państwowego Itamar Ben Gwir, lider partii prawicowych oszołomów Żydowska Siła, „z żądaniem powstrzy­mania haniebnego aresztowania stacjonujących tam żołnierzy Cahalu”. W końcu po kilku godzinach impasu przywrócono względny porządek, a policjanci wojskowi zdołali zatrzymać wskazanych żołnierzy. Zabrano ich do bazy Bejt Lid w centralnej części kraju. Ale wieczorem właśnie tam zaczęła się kolejna manifestacja i tam również prawicowi aktywiści wdarli się do środka.

W takich warunkach po prostu nie da się prowadzić normalnego dochodze­nia. Presja polityczna jest zbyt wielka. A chociaż ONZ nie jest tak znienawidzona jak Hamas, obecny klimat w Izraelu zdecydowanie nie sprzyja rzetelnemu badaniu występków przeciwko ONZ.

Inne wydarzenia w Libanie

Na froncie poległ kolejny Izraelczyk – starszy sierżant sztabowy Roni Ganizate, lat 36, z 228. Rezerwowej Brygady Piechoty „Alon”, podporządkowanej 91. Dywizji. To dwunasty żołnierz Cahalu, który stracił życie podczas inwazji na Liban. Jej skala wciąż pozostaje niejasna, ale trzy dywizje wprowadzone do walki mają niewiele okazji do nawiązania bezpośredniej walki. Elitarny Pułk al‑Hadżdż Radwan, przygotowywany do penetracji granicy Izraela, prawdo­po­dobnie wycofał się na północ, pozosta­wiając zadanie nierównej walki z Cahalem drugo­rzędnym grupkom bojowników.

Oczywiście Chejl ha-Awir nie przestał bombardować Hezbollahu. W jednym z nalotów w południowym Libanie zginęli dwaj „oficerowie” Partii Boga odpowiedzialni za ataki na miasto Kirjat Szemona i jego okolice. Jeden z nich to Ahmad Mustafa Al-Hadżdż Ali, dowodzący oddziałem rakietowym, drugi zaś – Muhammad Ali Hamdan, dowódca podod­działu przeciw­pan­cer­nego. Trzeba pamiętać, że to ppk, a nie niekierowane pociski rakietowe, stanowią główny oręż Hezbollahu używany w atakach na miejscowości tuż przy granicy. Pomimo coraz większych strat osobowych Hezbollah wciąż jednak zachowuje zdolność prowadzenia ostrzału rakietowego.

Z kolei w Bejrucie izraelskie lotnictwo próbowało upolować Wafika Safę, szefa jednostki łącznikowo-koordy­na­cyjnej Hezbollahu, odpowiedzialnej – jak sama nazwa wskazuje – za koordynację działań z irańskimi Pasdaranami, w tym za przemyt broni. Według libańskiego ministerstwa zdrowia w nalocie zginęły aż dwadzieś­cia dwie osoby, ale z dostępnych informacji wynika, iż Safa przeżył.

Do Bejrutu zawinął turecki okręt desantowy TCG Bayraktar. To pierwsza jednostka z konwoju (obejmującego zarówno transportowce, jak i jednostki eskortowe) mającego ewakuować obywateli Turcji z Libanu. Prawo ewakuacji tą drogą przysługuje także Kazachom, Bułgarom i Rumunom. Łączna liczba pasażerów nie jest znana, ale niemal na pewno przekroczy 2 tysiące.

Libańskie siły zbrojne – te legalne, rządowe, nie hezbollahowskie – aresztowały dwóch obywateli Syrii podejrzanych o szpiegostwo na rzecz Izraela. Ujęto ich w trakcie wykonywania zdjęć mających dokumentować skutki izraelskich nalotów. Podejrzani mieli zostać zwerbowani poprzez media społecznościowe i byli poddawani obserwacji już od pewnego czasu.

SOPA Images Limited / Alamy Live News