Biegu dziejów nie da się oszukać. Trąci to trochę historycznym determinizmem, ale pewne rzeczy prędzej czy później muszą nadejść. Gdy naprzeciwko siebie staje połykająca kolejne terytoria wschodząca potęga i dogorywające państewko, ograniczone praktycznie do murów jednego miasta, wynik starcia może być tylko jeden. Jak w ewolucji – silniejszy byt wypiera słabszy. Cesarstwo Bizantyńskie znikło w mrokach dziejów, by zrobić miejsce dla nowego dominatora w tej części świata – Imperium Osmańskiego. Jak doszło do tego, że po jednym z najświetniejszych organizmów państwowych średniowiecza pozostały tylko mury wiekowych świątyń i mające wybitnie pejoratywne znaczenie określenia „bizantynizm” i „bizantyński”? Musimy się cofnąć w czasie o sześć wieków, a pomoże nam w tym lektura książki Rogera Crowleya „1453. Upadek Konstantynopola”.
Roger Crowley to angielski pisarz (urodzony w 1951 roku), nie historyk, ale absolwent literatury angielskiej na uniwersytecie w Cambridge. Jego dorobek jest skromny, ale każda z trzech książek tego Autora spotykała się z uznaniem środowiska. Życie, praca i podróże po krajach śródziemnomorskich określiły teren jego zainteresowań. „1453. Upadek Konstantynopola” to jego druga po „Morskich imperiach”książka, która ukazuje się w naszym kraju. Na wydanie czeka jeszcze historia Wenecji „City of Fortune”. Polski czytelnik otrzymuje do ręki „Upadek…” osiem lat po premierze.
Książka Crowleya to opowieść „o odwadze i okrucieństwie, technicznej przemyślności i szczęściu, tchórzostwie, uprzedzeniach i tajemnicach”, a przede wszystkim o mieście, które muzułmanie nazywali „Czerwonym Jabłkiem”, „kością w gardle Allacha”, „miastem, którego pożąda świat”. Już Mahomet przewidywał, że przyjdzie taki dzień, że wyznawcy wiary narodzonej na arabskiej pustyni zdobędą Konstantynopol. Próbowali kilkukrotnie. Zawsze bezskutecznie. Mieszkańcy Konstantynopola – Rzymianie, jak sami siebie nazywali – liczyli na to, że i wiosną 1453 roku obronią swoje miasto. Nie bez podstaw, bo jak dotąd tylko raz udało się je zająć wrogom, i to najmniej oczekiwanym, bo członkom IV krucjaty (w 1204 roku. Bizancjum było oblegane ponad dwadzieścia razy, ale murów cesarza Teodozjusza z V wieku od strony lądu nikomu nie udało się sforsować.
Zdobycie miasta przez Turków osmańskich poprzedził wiek epidemii, katastrof naturalnych, postępującej biedy. Nic więc dziwnego, że morale ludności było niskie. Ale w rodzącym się Imperium Osmańskim też nie było idealnie. Państwem wstrząsały wewnętrzne konflikty, sporo energii pochłaniały też walki z Węgrami. W końcu sułtan Murad II doszedł do wniosku, że jego państwo nie będzie bezpieczne, dopóki Konstantynopol pozostanie enklawą chrześcijaństwa na jego terytorium. W testamencie dla syna, Mehmeda II, przekazał mu, aby w końcu zdobył to miasto. Oblężenie było też starciem wybitnych osobowości – Mehmeda i cesarza Konstantyna XI Paleologa. Przyszło im jednak działać w zupełnie innych okolicznościach. Jeden rządził państwem w przeddzień szczytu potęgi; drugi praktycznie już tylko odliczał czas do końca panowania. Obaj skończyli też zupełnie inaczej: Mehmed otrzymał tytuł Fatih (Zdobywca), z kolei wypchaną słomą głowę cesarza obwożono po państwie Turków na dowód zwycięstwa nad niewiernymi.
Autorów należą się pochwały za plastyczne i drobiazgowe – ale nie nużące – przedstawienie opisu oblegania stolicy cesarstwa wschodniorzymskiego. Crowley przyznaje, że „raport z oblężonego miasta” może być niedokładny, a miejscami zawierać może i błędy. Autor korzystał z nielicznych źródeł z epoki, głównie powstałych w obozie chrześcijańskim. Musiał więc odrzucić skłonność do przesady średniowiecznych kronikarzy, oddzielić fakty od legend. Udało mu się to, choć przyznaje, że nie w pełni poradził sobie z rekonstrukcją wydarzeń. Jednak te niedociągnięcia – nawet jeśli komuś uda się je uchwycić – nie zabierają przyjemności płynącej z lektury. To też interesująca nauka technik oblężniczych późnego średniowiecza i zapowiedź nowej – masowego ostrzału artyleryjskiego. Przyznam, że podczas czytania książki migały mi przed oczami obrazki z trzeciej części „Władcy Pierścieni” – scen oblegania stolicy Gondoru, Minas Tirith…
„Upadek…” ukazał się nakładem Domu Wydawniczego Rebis. To rękojmia, że otrzymujemy do rąk książkę wydaną na bardzo dobrym poziomie. W tym konkretnym przypadku – w twardej oprawie, z licznymi ilustracjami, po świetnej robocie edytorskiej i redakcyjnej.