181 pocisków balistycznych odpalonych w stronę Izraela, dwie osoby ranne, jedna zabita. Takimi liczbami według oficjalnych komunikatów zamknął się bilans ostrzału prze­pro­wa­dzo­nego minionej nocy przez jednostki rakietowe irańskich Pasdaranów. Niedługo po odwołaniu alarmu rakietowego premier Binjamin Netanjahu oświadczył, że Iran popełnił wielki błąd, za który będzie musiał zapłacić.

Cahal pochwalił się tym, że większość pocisków przechwycono. I rzeczywiście jest się czym chwalić, ponieważ było to największe wyzwanie, przed jakim stanęła chluba izraelskiego przemysłu zbrojeniowego – zintegrowana wielowarstwowa obrona przeciwlotnicza. Do obrony Izraela przyłączyły się oczywiście Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, ale także – podobnie jak w kwietniu – Jordania. Notabene tamta operacja nosiła kryptonim „Szczera Obietnica”, dzisiejszą zaś nazwano „Szczera Obiet­nica 2”.

Sojusznicy skupiali się przede wszystkim na wykrywaniu nadlatujących pocisków, tak aby zapewnić Izraelczykom większy zapas czasu na reakcję, ale Amerykanie także sami strącili przynajmniej kilka. Ściślej – uczyniły to przynajmniej dwa z trzech niszczycieli US Navy obecnych na Morzu Śródziemnym. Są to USS Arleigh Burke (DDG 51), USS Cole (DDG 67) i USS Bulkeley (DDG 84).

Amerykanie najpewniej użyli pocisków anty­balis­tycz­nych SM-3, które zaliczyły chrzest bojowy w kwietniu, podczas poprzedniego irańskiego ataku na Izrael. Każdy pocisk tego typu w wersji Block IIA kosztuje ponad 28 (sic!) milionów dolarów.

Jako się rzekło, większość irańskich pocisków została przechwycona. Trzeba jednak pamiętać, że ani zestrzelony pocisk, ani też efektor, który go zestrzelił, nie wyparowuje. Spadające odłamki w niektórych sytuacjach mogą być równie groźne jak sam pocisk. Tak też było i tym razem. To właśnie fragment pocisku (człon napędowy) zabił Palestyńczyka w Jerychu (można tę sytuację zobaczyć tutaj, ale lojalnie uprzedzamy: nagranie jest dość makabryczne, mimo że bezkrwawe). Odłamki także raniły niegroźnie dwóch Izraelczyków.

Jeden z tych pocisków, których nie udało się zniszczyć, spadł na szkołę w Haderze na południe od Hajfy. Budynek został poważnie uszkodzony, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Kolejny pocisk spadł w Glilocie koło Hercliji, opodal koszar słynnej Jednostki 8200 Korpusu Wywiadu i… siedziby Mosadu.

Część pocisków wyraźnie wycelowano w bazy lotnicze w centralnym i południowym Izraelu. Służba prasowa Cahalu przyznała, że odnotowano uszkodzenia w kilku bazach, ale nie ma strat wpływających na sprawność bojową. Nie uszkodzono żadnych samolotów, stacji radio­loka­cyj­nych ani innego kluczowego wyposażenia, nikt też nie doznał obrażeń. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że wiele samolotów schroniło się w powietrzu w towarzystwie latających cystern. Bez tego straty być może byłyby większe.

Oto, jak wyglądał ostrzał bazy Newatim na Negewie, która znalazła się pod ciężkim ostrzałem także w kwietniu. To tu stacjonują 140. Eskadra „Złoty Orzeł” i 116. Eskadra „Lwy Południa”, wyposażone w samoloty bojowe F-35I Adir. Uszkodzenie nawet jednej maszyny tego typu byłoby ogromnym sukcesem propagandowym dla Iranu.

Iran oznajmił, że atak przeprowadzono w odwecie za śmierć Ismaila Hanijji, Hasana Nasr Allaha i zastępcy dowódcy Sił Ghods Abbasa Nilforuszana (zabitego wraz z sekretarzem generalnym Hezbollahu). Rozkaz do odpalenia pocisków miał wydać osobiście najwyższy przywódca ajatollah Ali Chamenei, który przebywa obecnie „w bezpiecznym miejscu”.

Przygotowania do ataku prowadzono w ścisłej tajemnicy. Skutek był taki, że wiele cywilnych samolotów komunikacyjnych w irańskiej przestrzeni powietrznej zostało zaskoczonych widokiem wznoszących się pocisków rakietowych. Większość z nich odpalono z bazy rakietowej w Szirazie, jednego z głównych ośrodków irańskiego arsenału rakietowego.

Wbrew kasandrycznym komentarzom niektórych ekspertów nie doszło do przytłoczenia izraelskiej obrony przeciwlotniczej. Ale tak blisko nie było chyba jeszcze nigdy. Szacując na oko – gdyby Iran znów użył 320 efektorów, ale tym razem wyłącznie pocisków balistycznych, mogłoby się udać.

I jeszcze refleksja: media, nazwijmy je delikatnie, niebranżowe odmieniają przez wszystkie przypadki nazwę Żelazna Kopuła. No więc nie, Kipat Bar’zel nie służy do przechwytywania pocisków balistycznych nadlatujących z odległości ponad tysiąca kilometrów (z Szirazu do Beer Szewy – 1700 kilometrów). Pamiętajmy, że pocisk balistyczny, jak sama nazwa wskazuje, porusza się po krzywej balistycznej. Jeśli zbliża się do Izraela aż z Iranu, jego trajektoria sprawia, iż Żelazna Kopuła jest bezradna. Do radzenia sobie z takimi zagrożeniami Izrael opracował systemy Kela Dawid i – przede wszystkim – Chec.

Co dalej?

Najpierw dwa słowa o tym, dlaczego to dzisiejszy – a nie kwietniowy – atak był najgroźniejszy. W ramach tamtej operacji Irańczycy posłali w stronę „Małego Szatana” ponad 320 efektorów, z których prawdopodobnie około 310 zostało zestrzelonych. Tyle że w owej liczbie zawierało się około 170 samolotów pocisków i około 30 klasycznych pocisków manewrujących. Pocisków balistycznych było około 120.

Ale to właśnie pociski balistyczne są najtrudniejszym celem dla obrony przeciwlotniczej (stąd też różne niekonwencjonalne pomysły na ich niszczenie). Pociski manewrujące, do których w gruncie rzeczy zaliczają się też irańskie Szahedy, to stosunkowo łatwe cele, o ile nie lecą na bardzo małej wysokości nad ziemią. Pół roku temu wiele z nich nawet nie zbliżyło się do Izraela i padło ofiarą amerykańskich lub jordańskich samolotów myśliwskich. Teheran najwyraźniej doszedł do wniosku, że tym razem trzeba walnąć raz, ale porządnie, toteż zrezygnował z mało skutecznej broni, za to liczebność tej najskuteczniejszej zwiększył o połowę.

I podobnie jak Irańczycy przykręcili śrubę wrogowi, tak też najpewniej postąpi Izrael. Wtedy operacja odwetowa była zaskakująco skromna, zapewne wskutek presji Waszyngtonu, chcącego za wszelką cenę uniknąć eskalacji. Zasadniczym celem były stanowiska zestawu przeciwlotniczego S-300PMU2 opodal Isfahanu, broniące zarówno miasta i portu lotniczego, jak i pobliskich instalacji nuklearnych w Natanzie. Tym razem Iran straci coś wartościowszego. Albo też kogoś.

Drodzy Czytelnicy! Dziękujemy Wam za hojność, dzięki której Konflikty pozostaną wolne od reklam Google w listopadzie.

Zabezpieczywszy kwestie podstawowe, możemy pracować nad realizacją ambitniejszych planów, na przykład wyjazdów na zagraniczne targi, aby sporządzić dla Was sprawozdania, czy wyjazdów badawczych do zagranicznych archiwów, dzięki czemu powstaną nowe artykuły. Pasek odlicza do kwoty 1200 złotych.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Z tą zbiórką zwracamy się do Czytelników mających wolne środki finansowe, które chcieliby zainwestować w rozwój Konfliktów. Jeśli nie macie takich środków – nie przejmujcie się. Bądźcie tu, czytajcie nas, polecajcie nas znajomym mającym podobne zainteresowania. To wszystko ma dla nas ogromną wartość.

6%

Izrael chciałby oczywiście odpowiedzieć w taki sposób, aby uniemożliwić kolejne ataki tego rodzaju, bo co nie udało się dziś, może się udać za kilka miesięcy. Tyle że operacja tego rodzaju oznaczałaby rozpętanie pełnoskalowej wojny, która ogarnęłaby cały Bliski Wschód. Iran nie kwapi się do przyjścia w sukurs swoim libańskim psom łańcuchowym, ale gdyby Chejl ha-Awir zaczął prowadzić zmasowane uderzenia na bazy i ośrodki badawcze programu rakietowego oznaczałoby to egzystencjalne zagrożenie dla Islamskiej Republiki. Mielibyśmy do czynienia z idealnym scenariuszem prowadzącym do niekończącej się wymiany ciosów.

Poza tym taka operacja byłaby strasznie ambitnym wyzwaniem dla izraelskiego lotnictwa, podobnym do nalotów na Hudajdę, tylko… jeszcze bardziej. Owszem, jak zwracaliśmy już uwagę, naloty na Hudajdę mogły stanowić częściową rozgrzewkę właśnie przed nalotami na Iran. Tyle że abstrahując już od kwestii taktycznych – byłoby to otwarcie trzeciego frontu. Pod względem strategicznym, gospodarczym i dyplomatycznym zakrawałoby to na szaleństwo.

Izrael na pewno przeprowadzi operację odwetową. Ale decyzja o jej charakterze zapadnie pod presją ze strony Waszyngtonu, któremu zależy na deeskalacji. Jak informuje The Wall Street Journal, Izrael miał zawczasu zakomunikować Irańczykom, że za każdy atak na jego terytorium odwet dotknie albo instalacji nuklearnych, albo przemysłu naftowego. Ale „opcji nuklearnej” na pewno sprzeciwi się Waszyngton.

Być może stanie na tym, że zamiast sił powietrznych do pracy weźmie się Mosad, który zlikwiduje na przykład kolejnego prominentnego naukowca pracującego nad programem jądrowym albo też prominentnego oficera Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej. Ba, może nawet samego dowódcę Sepâhu – Hosejna Salamiego.

Byłby to niewątpliwie potężny sygnał. Jasne, również spotkałby się z odwetem, ale utrata Salamiego nie byłaby dla Iranu zarzewiem kryzysu egzystencjalnego. Jest też kilku generałów niższego szczebla, którzy mogliby posłużyć za symbol. Choćby Amir Ali Hadżizade, dowódca sił powietrznych i kosmicznych Pasdaranów. Izrael mógłby przedstawić jego śmierć jako sprawiedliwą karę, gdyż oddziały rakietowe wchodzą w skład tego właśnie rodzaju sił zbrojnych Korpusu Strażników (podkreślmy, że nie mówimy tu o strukturze Arteszu, czyli regularnych sił zbrojnych, ale tylko o równoległym wojsku Pasdaranów).

– Reżim w Iranie nie rozumie naszej determinacji, aby się bronić, i naszej determinacji, aby odpłacać się naszym wrogom – oświadczył Netanjahu. – Sinwar i Dajf tego nie rozumieli, Nasr Allah i Szukr tego nie rozumieli, w Teheranie też pewnie są tacy, co tego nie rozumieją. Ale zrozumieją.

Izraelskie ministerstwo obrony