Wojna rosyjsko-ukraińska znacząco przyspieszyła rozwój systemów bezzałogowych jako środka walki. Tempo rośnie jeszcze dodatkowo dzięki szybkiemu rozwojowi sztucznej inteligencji. Jaka więc przyszłość rysuje się przed dronami i czy na dobre zdominują pola bitew przyszłości? Zdania są oczywiście podzielone, a z racji ogromu materiałów zajmijmy się jedynie systemami powietrznymi.

Zacznijmy od tegorocznej edycji Jałtańskiej Konferencji Strategii Europejskiej (YES) i wypowiedzi Roberta „Madziara” Browdiego, dowódcy oddziału bezzałogowych statków powietrznych „Ptaki Madziara”. Występując na jednym z paneli, zapowiedział, że w ciągu najbliższych 6–8 miesięcy ukraińskie wojsko wprowadzi bezzałogowce, które będą potrzebować człowieka jedynie przy starcie. Autonomiczność tych systemów będzie tak zaawansowana, że będą w stanie samodzielnie odróżnić Żiguli od czołgu, a nawet odróżniać Ukraińców od Rosjan. Według Browdiego wojna stanie się „prawdziwie bezzałogowa”.

Dla tych Czytelników, którzy od lat śledzą razem z nami rozwój systemów autonomicznych, nie ma tutaj zaskoczenia. Prędzej niż później musiało do tego dojść. Z drugiej strony – systemy autonomiczne popełniały do tej pory tak głupie błędy w rozpoznawaniu i klasyfikacji celów, że pojawił się termin „sztuczna głupota”. Wojna dostarczyła jednak olbrzymich ilości danych z działań w warunkach bojowych. Krótko mówiąc, jest na czym trenować sztuczną inteligencję, aby działała znacznie sprawniej i potrzebowała mniejszej kontroli ze strony człowieka.

Oczywiście cały czas pozostają wątpliwości moralne i prawne dotyczące zastosowania w boju systemów w pełni autonomicznych, jednak w warunkach wojny walczące strony nie mają czasu się nimi przejmować.

Nie wszystko musi pójść tak gładko, jak zakłada Browdi. Zajmujący się rozwojem sztucznej inteligencji Leszek Bukowski zwraca uwagę na pewien istotny szczegół. Drony o wysokiej autonomiczności muszą być wyposażone w procesory o odpowiedniej mocy obliczeniowej, a te nie są tanie. Trudno wszak oczekiwać, aby w warunkach bojowych bezzałogowce mogły swobodnie łączyć się z chmurą obliczeniową, wykonującą na ich potrzeby złożone obliczenia. Tym samym rosną koszty samego bezzałogowca, to zaś ogranicza możliwość masowego wykorzystania. Na w pełni autonomiczne roje dronów FPV trzeba będzie jeszcze trochę poczekać.

Drony FPV

Bojowe drony FPV powstałe z przeróbek komercyjnych maszyn stały się jednym z symboli wojny rosyjsko-ukraińskiej. Na dużą skalę są też stosowane przez strony wojny domowej w Birmie. Tym sposobem wojska lądowe, szczególnie biedniejszych państw i grup niepańs­two­wych, zyskały namiastkę rozpoznania i wsparcia lotniczego operujące na pierwszej linii. Rewolucja?

Znowu nie wszyscy się zgadzają. Zdaniem niemieckiego publicysty Waldemara Geigera masowe wykorzystanie dronów FPV nie zwiastuje nowej ery tanich, masowo stosowanych środków napadu powietrznego, lecz jest fenomenem specyficznym dla wojny rosyjsko-ukraińskiej i mniejszych konfliktów. Przede wszystkim drony FPV nie są kolejnym w ciągu ostatnich stu lat zwiastunem końca czołgów. Zasady wykorzystania broni pancernej na polu walki cały czas ewoluują. Co jednak najważniejsze – ze względu na niewielki ładunek bojowy, poza sytuacjami, gdy uda się wlecieć przez otwarty właz, dron FPV ma niewielkie szanse na zniszczenie czołgu. Znane są przypadki znacznie słabiej opancerzonych wozów bojowych po obu stronach, które wytrzymywały wielokrotne trafienia i nadal były zdolne kontynuować walkę.

To samo dotyczy amunicji krążącej. Wrażenie potęgi tej broni, podobnie jak dronów FPV, wynika z dużej liczby widowiskowych filmów z akcji umieszczanych przez obie strony w mediach społecznościowych. Jaki procent operacji z wykorzystaniem tego typu uzbrojenia przynosi pełen sukces, to osobna sprawa.

Geiger zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny szczegół. Upowszechnianie się bezzałogowców, zwłaszcza tych niewielkich, spowodowało równoległe upowszechnianie się środków walki elektronicznej. W razie ewentualnego konfliktu Rosja–NATO w niedalekiej przyszłości, w sytuacji, gdy systemy zakłócania będą montowane na praktycznie wszystkich pojazdach, a przenośne wersje na szeroką skalę trafia na wyposażenie piechoty, skuteczność dronów FPV, nawet mimo masowości zastosowania, może znacząco spaść.

W podobnym tonie wypowiada się Michael Kofman. Jego zdaniem przyszłość mniejszych dronów leży nie w widowiskowych akcjach bojowych, ale w realizacji zadań znacznie mniej medialnych, co na coraz większą skalę zaczynają robić Ukraińcy. Chodzi tutaj o minowanie i transport zaopatrzenia. Defensywne minowanie i podrzucanie przez bezzałogowce min na rosyjskich liniach zaopatrzeniowych stało się stałą praktyką. Jeszcze istotniejsze jest wykorzystanie dronów do dostarczania zaopatrzenia, chociażby na pierwszą linię. Niewielkie aparaty mają wprawdzie małą ładowność, ale są trudniejsze do wykrycia i zniszczenia. Do tego przy większych bezzałogowcach zbieraliby się żołnierze, stając się tym samym łatwym celem. To właśnie niewielkie drony były podstawą zaopatrzenia ukraińskiego przyczółka pod Krynkami.

Kofman zwraca także uwagę na inne koszty związane z eksploatacją na szeroką skalę dronów FPV. Do ich obsługi konieczni są ludzie, którzy mogliby obsługiwać inne, skuteczniejsze systemy uzbrojenia. Tutaj wracamy do „Madziara” Browdiego i jego „prawdzi­wie bez­zało­gowej” wojny. Zespół obsługujący drony FPV składa się nie tylko z pilota, ale jeszcze drugiego pilota-nawigatora, specjalisty od uzbrojenia i technika. Nawet jeżeli bezzałogowce nie będą w pełni autonomiczne, wyższy stopień autonomizacji pozwoli zmniejszyć liczbę ludzi koniecz­nych do ich obsługi. Tym samym będzie można jeszcze zwiększyć liczbę zespołów operatorów dronów albo przesunąć żołnierzy tam, gdzie będą bardziej potrzebni.

Z drugiej strony drony FPV i inne niewielkie bezzałogowce umożliwiają stały dozór strefy walk. W wypadku strącenia przez przeciw­nika można je szybko zastąpić, ma to zajmować zwykle dziesięć do piętnastu minut. Tutaj objawia się kolejna zaleta. Tanie, niewielkie aparaty można wykorzystać do sprowokowania obrony przeciw­lot­ni­czej przeciw­nika, by ta ujawniła swoje pozycje i wystrzelała się z amunicji, a tym samym miała mniej środków do rażenia bardziej niebezpiecznych celów, jak większe bezzałogowce, śmigłowce bojowe i samoloty.

Zbyt wielkie nadzieje?

Kofman i Geiger ostrzegają przed nadmiernym poleganiem na systemach bezzałogowych. Najbardziej zagrożeni mogą być dowódcy. Zdaniem Kofmana bezzałogowce rodzą pokusę mikro­zarzą­dzania, przez co dowódcy zamiast dowodzić, zaczynają grać w jakąś strategię czasu rzeczywistego. Wszystkie te uwagi są szczególnie istotne w obliczu dużego nacisku, jaki Amerykanie kładą na masowe zastosowanie tanich systemów bezzałogowych w swoich koncepcjach ewentualnej wojny z Chinami. Pomysły te zostały zebrane pod chwytliwym szlagwortem „krajobrazu piekieł” (hellscape) w Cieśninie Tajwańskiej.

Po drugiej stronie Pacyfiku nie jest inaczej. Od lat w szeregach Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej frakcji, której zdaniem budowa lotniskowców, myśliwców kolejnych generacji i coraz bardziej zaawansowanych pocisków manewrujących to marnowanie pieniędzy. Przyszłość ma należeć do „lekkich działań wojennych”, napędzanych przez rozwój techniki. Zespół z jednostki 92116 kierowany przez Chen Huijie poszedł w swoim entuzjazmie tak daleko, że na łamach czasopisma naukowego Zhǐhuī kòngzhì yǔ fǎngzhēn (Dowodzenie, Kontrola i Symulacja) dowodzi możliwości objęcia Tajwanu blokadą przy zastosowaniu wyłącznie systemów bezzałogowych.

Czy zatem przyszłość należy do tanich „zużywalnych” systemów takich jak X-61A Gremlins albo przerobione komercyjne drony? Zdaniem Evana Montgomery’ego, Travisa Sharpa i Tylera Hackera „jakość ma swoją własną jakość”. Żeby utrzymać niskie koszty, bezzałogowce nie mogą być zbyt skomplikowane, to zaś ogranicza ich możliwości operacyjne, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Lojalny skrzyd­łowy, mający wspierać działania samolotów bojowych piątej i szóstej generacji, po prostu z zasady nie będzie tani.

Nie to jest jednak głównym argumentem trzech autorów. Kluczowym punktem ich rozważań jest „atrycja”, czyli wyczerpywanie przeciw­nika. W myśl obecnie obowiązującego podejścia tanie drony stosowane w olbrzymich ilościach będą skuteczniej wyczerpywać zasoby przeciw­nika. Są jednak różne rodzaje „atrycji”. Montgomery, Sharp i Hacker przypominają o „wirtualnej atrycji”. Wygląda to tak: istnienie zaawansowanych systemów bojowych o dużych zdolnościach, lub same informacje o pracach nad takowymi, wymusza na przeciw­niku opracowanie środków przeciw­dzia­łania. Mogą one przybrać różne formy, od prac nad analogicznymi systemami po zmianę założeń operacyjnych i reorganizację własnych sił. Wszystko to wymaga czasu i wykorzystania zasobów, które można by inaczej spożytkować.

Drodzy Czytelnicy! Dziękujemy Wam za hojność, dzięki której Konflikty pozostaną wolne od reklam Google w listopadzie.

Zabezpieczywszy kwestie podstawowe, możemy pracować nad realizacją ambitniejszych planów, na przykład wyjazdów na zagraniczne targi, aby sporządzić dla Was sprawozdania, czy wyjazdów badawczych do zagranicznych archiwów, dzięki czemu powstaną nowe artykuły. Pasek odlicza do kwoty 1200 złotych.

Możecie nas wspierać przez Patronite.pl i przez Buycoffee.to.

Z tą zbiórką zwracamy się do Czytelników mających wolne środki finansowe, które chcieliby zainwestować w rozwój Konfliktów. Jeśli nie macie takich środków – nie przejmujcie się. Bądźcie tu, czytajcie nas, polecajcie nas znajomym mającym podobne zainteresowania. To wszystko ma dla nas ogromną wartość.

6%

Dobrym przykładem „wirtualnej atrycji” są chińskie przeciw­okrę­towe pociski balistyczne. Ich realna wartość bojowa pozostaje niewiadomą, jednak sam fakt ich istnienia wymusił na Amerykanach daleko idącą zmianę założeń operacyjnych na zachodnim Pacyfiku. Z jednej strony Pentagon musiał skierować środki do rozbudowy obrony przeciw­rakie­towej baz takich jak Guam, zrezygnować z dużych składów paliwa i amunicji, i rozpocząć wdrażanie koncepcji operacji rozproszonych, co z kolei wymusiło niekończące się poszukiwania średnich okrętów desan­to­wych.

Przyszłość bezzałogowców MALE

Kolejne przekonania, które zweryfikowała wojna rosyjsko-ukraińska, to skuteczność dronów klasy MALE (medium altitude, long endurance). Maszyny te miały zmienić reguły gry na polu walki, chociaż sceptyków nie brakowało. Doświadczenia do roku 2022 były bardzo zachęca­jące, chociaż analizy były niepełne. Niemniej dobry marketing przekuł to w sukcesy eksportowe, zwłaszcza tureckiego Bayraktara TB2.

Wstępne analizy działań w Syrii, Libii i Górskim Karabachu wychodziły z założenia, iż były to konflikty lokalne, i na tym rozważania na temat skuteczności tureckich dronów się kończyły. Tymczasem rosyjska obrona przeciw­lot­nicza, do tego dość silna, zetknęła się z Bayraktarami w Syrii i Libii – i poległa. Szczególnie ośmieszone w Syrii zostały zestawy Pancyr-S1, projekto­wane z myślą między innymi o zwalczaniu bezzałogowców. Podczas walk w Idlibie tureckie bezzałogowce zniszczyły osiem Pancyrów.

Jeszcze trudniejszym testem dla TB2 była wojna w Górskim Karabachu w roku 2020. Jej oceny szły głównie w stronę lokalnego konfliktu, gdzie zarówno Armenia, jak i Azerbejdżan miały dysponować ograniczoną ilością zaawansowanego sprzętu. Ale obrona przeciw­lot­nicza Górskiego Karabachu, chociaż bazowała na systemach Osa, miała też Buki i należała do najgęściejszych na świecie. Przy dużym nagromadzeniu nawet starszych systemów zwalczanie relatywnie prostych dronów nie powinno być dużym problemem.

Pierwsze tygodnie wojny rosyjsko-ukraińskiej to pasmo sukcesów Bayraktarów. Taki obraz przynajmniej lansowała ukraińska propaganda, chociaż wojsko bardzo oszczędnie dawkowało informacje na temat działań bezzałogowców. Z czasem jednak rosyjska obrona przeciw­lot­nicza nabyła doświadczenia w zwalczaniu nowego zagrożenia, opracowano nowe procedury, taktykę, wprowadzono nowe systemy zakłócające. W efekcie Bayraktary zniknęły z pierwszej linii, podobnie zresztą jak rosyjskie Orłany.

Skłoniło to między innymi wspomnianego już Waldemara Geigera do ogłoszenia końca bezzałogowców klasy MALE. Christian Rucker i Kristóf Nagy są jednak innego zdania. Obaj autorzy pracują w przemyśle zbrojeniowym przy systemach bezzałogowych. Zwracają uwagę, że drony klasy MALE – od Predatora przez wszystkie jego wersje rozwojowe i klony po Bayraktara – projektowano z myślą o udziale w konfliktach asymetrycznych, gdzie przeciwnik, jeśli w ogóle dysponował obroną przeciw­lot­niczą, to była ona bardzo słaba.

General Atomics zdało sobie sprawę z braków swojej sztandarowej konstrukcji – MQ-9 Reapera – i od 2020 roku stara się zwiększyć jej możliwości bojowe, przeżywalność na polu walki i zakres wykonywanych misji. Należy przyznać Ruckerowi i Nagyemu rację, że bezzałogowce zdolne długo utrzymywać się w powietrzu, a tym samym dozorować dany obszar przez długi czas zawsze będą przydatne. Widać to chociażby w Ukrainie. Bayraktary i Orłany nie zniknęły zupełnie, po prostu operują poza zasięgiem obrony przeciw­lot­niczej nieprzyjaciela i wypełniają mniej widowiskowe misje, na przykład dozorowe.

Przykładem przyszłości bezzałogowców klasy MALE może być MQ-9B Sea Guardian i Mojave. Operując w tandemie z morskimi samolotami patrolowymi P-8A Poseidon i z pokładów okrętów lotniczych, mogą one znacząco zwiększyć możliwości zespołów ZOP. Środowisko morskie promuje statki powietrzne o dużym zasięgu i długotrwałości lotu, a dodatkowo charakteryzuje się małym zagęszczeniem obrony przeciw­lot­niczej.

Doświadczenia wojny rosyjsko-ukraińskiej niewątpliwie wpłyną także na projekty następnej generacji bezzałogowców tej kategorii. Przedsmak tego dają choćby Boeing MQ-25A Stingray i Kratos XQ-58A Valkyrie. Przy projektowaniu tych maszyn położono nacisk na ograniczenie wykrywalności, możliwość zastosowania zaawansowanej elektroniki i zwiększenie odporności na zakłócenia. Rucker i Nagy zaliczają do klasy MALE i HALE (high altitude-long endurance) także przyszłych lojalnych skrzyd­łowych. W podobnym kierunku idą Chińczycy. Oprócz prac nad wojskowym oprogramowaniem dla komercyjnych dronów powstają tam liczne zaawansowane konstrukcje, przeznaczone do współpracy z maszynami załogowymi i samodzielnego wykonywania złożonych zadań.

Co dalej?

Jesteśmy w okresie przejściowym. Ciągle nie wiemy, jak daleko idące zmiany na polu walki wprowadzą systemy bezzałogowe. Antonio Calcara, Andrea Gilli, Mauro Gilli, Raffaele Marchetti i Ivan Zaccagnini po przeanalizowaniu doświadczeń z wojen domowych w Libii i Syrii, wojny w Górskim Karabachu i pierwszych tygodni wojny rosyjsko-ukraińskiej doszli do wniosku, że drony nie spowodowały żadnej rewolucji w sposobie prowadzenia działań. Ich zdaniem należy mówić raczej o intensyfikacji i łatwiejszym prowadzeniu pewnych działań. Generalne zasady nie uległy jednak zmianie.

Kwestionują także rolę systemów bezzałogowych jako „wyrównywacza”, pozwalające biednym skutecznie niwelować przewagę techniczną bogatych. Ich zdaniem jest wręcz odwrotnie. Strona dysponująca większymi zasobami może wprowadzić więcej bardziej zaawansowanych bezzałogowców wraz ze środkami przeciw­dzia­łania, ugruntowując tym samym swoją przewagę.

Głoszenie końca dronów FPV i MALE/HALE wygląda podobnie jak wieszczenie nie­przy­dat­ności czołgów i lotniskowców. Właściwym pytaniem jest nie, czy dany rodzaj uzbrojenia jest przydatny, lecz jak skutecznie wykorzystać go w stale zmieniających się warunkach. Jak zwykle przyszłość będzie zapewne należeć do bardziej zbalansowanych rozwiązań, starających się jak najlepiej wykorzystać atuty dostępnych systemów. Takie koncepcje, zakładające zastosowanie mieszanych zespołów samolotów załogowych i bezzałogowców o różnym stopniu zaawansowania, przedstawiły już Airbus i Lockheed Martin.

Amerykańska koncepcja wyróżnia się zakwestionowaniem sensowności lojalnych skrzyd­łowych. Zdaniem Skunk Works budowa niezwykle zaawansowanych, wielozadaniowych i drogich bezzałogowców mija się z celem. Lepszym rozwiązaniem ma być łączenie maszyn bezzałogowych z bardziej wyspecjalizowanymi, za to prostszymi i tańszymi systemami. Ile z tych założeń uda się zrealizować w praktyce, przekonamy się w nie tak odległej przyszłości.

General Atomics