Filipiny cały czas szukają sposobu na deeskalację na Morzu Połud­­nio­­wo­­chiń­­skim. 21 lipca strona filipińska ogłosiła podpisanie z Chinami porozumienia mającego załagodzić sytuację wokół Second Thomas Shoal (Ayungin w oficjalnym filipińskim nazew­nic­twie, Ren’ai Jiao w chińskim) i osadzonego tam starego okrętu desantowego BRP Sierra Madre. W pewnym momencie wydawało się, że umowa nie przetrwała nawet jednego dnia, chyba że Manila i Pekin podpisały zupełnie różne dokumenty. Potem jednak nastąpiło miłe zaskoczenie.

Tymczasem administracja prezydenta Bongbonga Marcosa Juniora z jednej strony szuka jakichś koncyliacyjnych rozwiązań, z drugiej stara się budować „masę mięśniową”, nawet jeżeli jest ona pożyczana od sojuszników.

Wszystkie metody zawodzą

Filipiny od półtora roku prowadzą kampanię transparentności – otwarcie informują, co chiń­skie formacje para­­mili­­tarne wyprawiają na spornych wodach. Podobną kampanię ponad dziesięć lat temu zainicjował Wietnam. Początkowo mogła być skuteczna. Zdaniem Wietnamczyków dokumentowanie i rozpowszechnianie wiadomości o chińskich działaniach niezgodnych z Konwencją Narodów Zjednoczonych o Prawie Morza (UNCLOS) mogły w roku 2014 przyczynić się do wcześniejszego, niż Pekin zapowiadał, wycofania platformy wiertniczej HYSY 981 z wód wietnamskiej wyłącznej strefy ekonomicznej.

Jak jednak zwraca uwagę Derek Grossman z RAND Corporation, około roku 2020 Hanoi zmieniło taktykę i podjęło próbę rozwiązywania kwestii zapalnych drogą rozmów za zamkniętymi drzwiami. Ten sposób jest oczywiście milszy Pekinowi, ale równie nieskuteczny. Chiny poczynają sobie równie śmiało na wodach wietnamskich co filipińskich. Jedyna różnica to stopień, w jakim informacje na ten temat przedostają się na zewnątrz.

Dlaczego transparentność zawiodła? Zdaniem Grossmana odpowiedź jest prosta: Chinom pod rządami Xi Jinpinga przestało zależeć na dobrym wizerunku, przynajmniej w relacjach z USA i większością ich sojuszników. Więcej, uchodzące bezkarnie ban­­dyc­­kie zachowania są dowodem własnej rosnącej potęgi i można je dobrze sprzedać krajowej pub­­licz­­ności. Do tego w ChRL od czasu korzystnego dla Filipin orzeczenia między­na­ro­dowego Trybunału Arbitrażowego w Hadze z 2016 roku coraz bardziej otwarcie mówi się o konieczności rewizji UNCLOS, tak aby bardziej odpowiadała chińskim potrzebom.

Transparentność ani skrytość nie pomagają, a pomysłów na kontro­­wanie Chin brak. Znalezienie nowej, skutecz­­niej­­szej taktyki jest jednak konieczne. Szczególnie, że w przypadku Filipin Second Thomas Shoal to nie jedyny punkt zapalny. Cały czas napięta pozostaje sytuacja na Scarborough Shoal. Atol jest blokowany przez chińskie siły, przebywają tam jednak filipińscy rybacy, którym straż wybrzeża dostarcza paliwo i zaopatrzenie. Sytuacja może w każdej chwili eskalować, chociaż z braku stałego garnizonu wojskowego – nie do takiego poziomu jak na Second Thomas Shoal.

Marites Dañguilan Vitug i Camille Elemia na łamach magazynu Fulcrum, wydawanego przez singapurski instytut badawczy ISEAS, wymieniają jeszcze dwa inne potencjalne punkty zapalne. Pierwszym jest Sandy Cay, położona między chińską sztuczną wyspą na Subi Reef a zajmowaną przez Filipiny wyspą Thitu. Na tej ostatniej nie ma instalacji wojskowych, doskonale widać z niej jednak Subi Reef i co robią tam Chińczycy. Wyspa i Sandy Cay są więc objęte dość luźną, na szczęście dla mieszkańców Thitu, blokadą.

Drugi ewentualny punkt zapalny to Reed Bank. Sytuacja jest tam potencjalnie wybuchowa, dosłownie i w przenośni. Według filipińskiego departamentu energii w rejonie znajdują się złoża oceniane na 165 milionów baryłek ropy naftowej i 85 milionów metrów sześciennych gazu ziemnego. Prezydent Rodrigo Duterte proponował Chinom wspólną eksploatację tych zasobów, spotkał się jednak z odmową. W ocenie Pekinu zgoda na wspólne przedsięwzięcie oznaczałaby uznanie filipińskich praw wynikających z UNCLOS. Wokół Reed Bank panuje spokój, ale jest pewne, że gdyby tylko Manila zdecydowała się na jakie­­kol­­wiek kroki związane z eksploatacją surowców, spotkałaby się z ponad miarę agresywną odpowiedzią.

Dyplomatycznych korowodów ciąg dalszy

Mimo przewagi Pekin stara się uniknąć pójścia w eskalacji o jeden most za daleko. 2 lipca w Manili doszło do spotkania na szczeblu wice­­mini­­strów spraw zagranicznych. Obie strony ogłosiły wówczas postępy rozmów, ale nie podały konkretów. Dwa tygodnie później Filipiny informowały o podjęciu rozmów w sprawie utworzenia gorących linii między głowami państw, minis­­ter­­stwami spraw zagra­­nicz­­nych i dowódz­­twami straży wybrzeża. Marcos już na początku tego roku proponował Xi ustanowienie bezpośredniej łączności na najwyższym szczeblu, nie doczekał się jednak odpowiedzi.

Natomiast jak ustalił na podstawie informacji z dwóch niezależnych źródeł hongkoński dziennik South China Morning Post, gorąca linia między resortami spraw zagra­­nicz­­nych istnieje już od kilku lat. Zakres jej działania jest jednak ograniczony. Linia jest bardzo przydatna w trakcie akcji poszu­­ki­­waw­­czo-ratow­­ni­­czych, w innych przypadkach (zwłaszcza kryzysowych) Chińczycy nie odbierają telefonów. Nie ma w tym nic dziwnego. Wyłączanie wszelkich kanałów komunikacji podczas kryzysów to standardowa zagrywka Pekinu. Przeciwnik ma błądzić po omacku, zastanawiając się, jakie są cele ChRL, która w tym czasie obwinia drugą stronę o doprowadzenie do napiętej sytuacji i brak dobrej woli.

Pojawia się tutaj inny istotny problem. W Zhongnanhai zakorzeniło się przekonanie, że za wszelkie problemy Chin odpowiedzialne są Stany Zjednoczone. Mniejsze państwa nie mają prawa do własnych interesów ani ich realizacji. Jeżeli Filipiny przeciwstawiają się Chinom, to czynią to wyłącznie na polecenie Waszyng­­tonu, który pociąga za wszelkie rzeczywiste i urojone sznurki. W takich warunkach prowadzenie negocjacji jest niezwykle trudne.

Czasami jednak udaje się osiągnąć sukces. 21 lipca Manila ogłosiła, że obie strony doszły do porozumienia w sprawie deeskalacji na Second Thomas Shoal i dalszego zaopa­­try­­wa­­nia tamtejszego garnizonu fili­­piń­­skiej piechoty morskiej. Ale już następnego dnia biuro rzecznika prasowego chińskiego ministerstwa spraw zagranicznych oświadczyło, że ChRL może dopuszczać misje zaopatrzeniowe po ich uprzednim zgłoszeniu i kontroli przewożonego ładunku przez chińską straż wybrzeża. Do tego Pekin domaga się odholowania BRP Sierra Madre i zaprzestania przez Filipiny naruszania integralności terytorialnej Chin. Manila oczywiście zaprzeczyła, by takie ustalenia znalazły się dokumencie.

Wydawało się więc, że albo obie strony podpisały różne umowy, albo Pekin zdecydował się po jednym dniu wyrzucić porozumienie do śmieci. Już 27 lipca doszło jednak do miłej niespodzianki. Cywilna jednostka eskortowana przez kuter filipińskiej straży wybrzeża bez przeszkód dotarła na Second Thomas Shoal. Chińskie jednostki przez cały czas miały jedynie obserwować sytuację i utrzymywały „rozsądny dystans”.

Możemy jedynie zgadywać, co skłoniło Chiny do tak koncyliacyjnego zachowania. Jedna z możliwości to transakcja wiązana. W zamian za dopuszczenie zaopa­­trze­­nia dla garnizonu Filipiny mogły przystąpić do zdecydowanej rozprawy z operującymi z ich terytorium nielegalnymi chińskimi kasynami internetowymi. Za ten krok Marcos doczekał się rzadkiej pochwały w ust samego Xi.

Masa mięśniowa

Faktem jest, że zablokowanie dostawy zaopatrzenia dla Sierra Madre 17 czerwca doprowadziło do nadmiernej eskalacji. W kolejnych tygodniach Filipiny zakończyły przygotowywanie 4. batalionu piechoty morskiej do radzenia sobie z chińskimi działaniami hybrydowymi i w szarej strefie poniżej progu wojny. Sfinalizowano także rozmowy w sprawie zacieśnienia współpracy wojskowej z Japonią i Singapurem.

Filipińska marynarka ma także rozważać prowadzenie misji zaopatrzeniowych na Second Thomas Shoal wspólnie z sojusznikami. Dowódca rotacyjnego kontyngentu amerykańskiej piechoty morskiej w Australii, pułkownik Brian Mulvihill, potwierdził, że podporządkowane mu oddziały otrzymały warning order, czyli rozkaz ostrzegający o możliwym nadejściu właściwego rozkazu operacyjnego, i są gotowe do wsparcia filipińskich sojuszników w takich zadaniach. Mulvihill zaznaczył, że jeśli tylko Manila wystąpi z taką prośbą, marines są gotowi zapewnić cały wachlarz opcji w przypadku kolejnych konfrontacji z Chinami. Wśród proponowanych rozwiązań jest zaopatrywanie BRP Sierra Madre poprzez zrzuty palet ze śmigłowców.

Amerykanie już wcześniej pomagali Filipińczykom dostarczać zaopatrzenie garnizonowi, nie angażowali się jednak bezpośrednio w działania. W ostatnich miesiącach prezydent Marcos zrezygnował ze wsparcia zaprzyjaźnionych państw, co miało być gestem dobrej woli w stronę Pekinu.

Natomiast bezkosztowym gestem była zapowiedź wycofania z Filipin czasowo tam rozmieszczonego amerykańskiego systemu Typhon, czyli lądowych wyrzutni pocisków manewrujących Tomahawk i przeciwrakietowych SM-6. Wycofanie pojedynczej baterii systemu ma nastąpić „w ciągu miesięcy”, co przekłada się na dowolny termin. Ostatnio Chiny przypomniały sobie o Typhonie. Minister spraw zagra­nicz­nych Wang Yi stwierdził, że system stanowi zagrożenie dla relacji chińsko-filipińskich i zarzucił Manili „wielokrotne łamanie dwustronnego konsensusu i własnych zobowiązań”.

– Jeśli Filipiny wprowadzą amerykański system rakietowy średniego zasięgu, spowoduje to napięcia i konfrontację w regionie oraz wywoła wyścig zbrojeń, co jest całkowicie niezgodne z interesami i życzeniami narodu filipińskiego – mówił Wang.

Pomińmy milczeniem kwestię, kto pierwszy w regionie zaczął na szeroką skalę rozmieszczać pociski balistyczne średniego zasięgu. Przypomnijmy za to, że nad systemami pozwalającymi razić cele odległe o ponad 500 kilo­metrów pracują mniej lub bardziej samodzielnie Tajwan, Korea Południowa i Japonia.

W tego typu sytuacjach nie może oczywiście zabraknąć Rosji. Podczas rozpoczętego 26 lipca szczytu ASEAN w stolicy Laosu ministrowie Wang i Siergiej Ławrow zapowiedzieli „przeciwdziałanie wszelkim próbom ingerencji sił spoza regionu w sprawy Azji Południowo-Wschodniej”. Chodzi oczywiście o Stany Zjednoczone, chociaż ktoś dociekliwy mógłby zacząć dopytywać, czy Rosja i Chiny to też nie przypadkiem „siły spoza regionu”.

Amerykanie tymczasem są jak zawsze swoim najgroź­niej­szym prze­ciw­ni­kiem w Azji Południowo-Wschodniej. Na szczyt przybył też sekretarz stanu Antony Blinken, ale jeszcze zanim dotarł do Wientianu, zrobił fatalne wrażenie. Pierwotnie Blinken miał jechać do Laosu z Wietnamu, gdzie miał uczestniczyć w pogrzebie sekretarza generalnego Komunis­tycz­nej Partii Wietnamu Nguyễn Phú Trọnga. Sekretarz do Hanoi nie przybył z powodu wizyty premiera Netan­jahu w Waszyng­tonie, co zostało fatalnie odebrane w całym ASEAN‑ie.

Philippine Coast Guard