Kiedy Grey był pewien, że za chwilę zemdleje z wysiłku, jego dręczyciele zeszli z biurek i spokojnie stanęli obok. Kilka sekund później do sali wkroczył jakiś porucznik ubrany w granatowy mundur galowy.
– Co możemy dla pana zrobić, sir? – spytał uprzejmie starszy bosman Baldwin.
– Nie zwracajcie na mnie uwagi – odparł oficer. – Kontynuujcie, proszę.
Wyglądał na życzliwego faceta, więc Grey miał szczerą nadzieję, że zakończy ich udrękę.
– Kursanci, przedstawiam wam porucznika Fuchsa – powiedział bosman Baldwin. – Jest on dyrektorem fazy pierwszej.
Grupa z nadzieją wpatrywała się w twarz porucznika, ale on tylko się uśmiechnął i wymaszerował z sali. Ta przerwa wystarczyła, żeby instruktorzy w znacznej mierze stracili zapał do wymierzania kar. Wyszli jeden za drugim, zostawiając w środku jedynie starszego bosmana Baldwina.
– Spodziewam się, że urządzacie dziś wieczór imprezę. Zaprasza¬cie dziewczyny?
– Hoo-yah! – ryknęła grupa w odpowiedzi.
– Co ja mówiłem na temat odpowiadania na moje pytania tym gównianym zwrotem? Policzymy się później. No dobra, dam wam radę… Dowództwo nie toleruje wydawania funduszy grupy na wynajmowanie striptizerek. Jednak na ostatnich paru imprezach był striptiz i nie żałowałem, że przyszedłem. Kapujecie, o co mi chodzi?
– Jasne, chce pan po prostu zobaczyć kawałek dupy. Chuj z polityką dowództwa. Zgadza się?
Kursanci rozejrzeli się wokół z przerażeniem. Uczestnikowi szkolenia BUD/S trudno było sobie wyobrazić coś bliższego samobójstwu niż pyskowanie do opiekuna grupy. Grey natychmiast rozpoznał ten głos. „Cholera, znowu Murray” – pomyślał Ku wielkiemu zdumieniu całej grupy bosman Baldwin uśmiechnął się szeroko, ukazując pożółkłe od tytoniu zęby.

„Najdłuższy tydzień. Opowieść o HELL WEEKU” 30% taniej – skorzystaj z ostatnich kodów rabatowych na zakup książki! Zdobądź kod rabatowy uprawniający do zakupu książki „Najdłuższy tydzień. Opowieść o HELL WEEKU” Davida Reida za 27,93 zł, 30% taniej niż w zwykłej księgarni!

– Lubię szczerych facetów – powiedział. – Lubię też kursantów, którzy się nie boją. Ale miejcie się na baczności, bo większość moich kamratów nie jest tak przyjazna jak ja. Kapujecie, o co mi chodzi? – Przykucnął naprzeciw Murraya. – Jak się nazywasz, synu?
– Murray. – Podniósł głowę i spoglądał nieufnie na instruktora.
– Dobra, Murray, skończ te swoje pompki. Będę miał na ciebie oko.
Starszy bosman Baldwin wstał i wyszedł z sali.
– Powstań – rzucił przez ramię. – Do zobaczenia wieczorem, panienki.
Kursanci z grupy 283 podnieśli się z trudem i ruszyli do drzwi. Sformowali dwie kolumny i powlekli się przez szlifierkę. Idąc, zostawiali na asfalcie ślady kapiącej z nich słonej wody, potu i sypiącego się piasku. Gdy tylko dotarli do „dziury”, Papa Smurf zgromadził wszystkich wokół siebie. „Narada”, czyli podsumowanie wydarzeń mijającego dnia i planowanie następnego, zawsze trwała o wiele za długo. Grey lubił, kiedy wszystko przebiegało sprawnie, żeby chłopcy mogli wziąć prysznic i zaplanować sobie wieczór.
– Słuchajcie uważnie – polecił Smurf. Przyjął postawę obronną: szeroko rozstawione nogi i ręce ciasno skrzyżowane na piersi. – Dzisiaj po¬szło nadspodziewanie dobrze, więc naszym zadaniem na przyszłość jest nie spierdolić wszystkiego jeszcze bardziej. Murray, dzięki, że zemdlałeś. – Rozległy się głośne wiwaty, a najbliżej stojący szczypali Murraya po tyłku i klepali po głowie. – Jedną z rzeczy, nad którą musimy popracować, jest respektowanie łańcucha dowodzenia. Jesteśmy na szkoleniu, ale to nie znaczy, że możecie olewać dowódcę swojej łodzi, nawet jeśli jest skromnym podporucznikiem.
– Gówno prawda, sir – wtrącił się Larsen, marynarz o rudoblond włosach. – Wiem, że mówi pan o mnie. To nie miało nic wspólnego z brakiem szacunku, kiedy powiedziałem porucznikowi Rogersowi, żeby się odpierdolił. Po prostu dałem mu do zrozumienia, że moglibyśmy spokojnie wygrać wyścig, gdybyśmy oszukiwali, tak samo jak reszta z was, sukinsyny. Sir, z całym należnym szacunkiem, większość dowódców naszych załóg nie wie, co tu jest, kurwa, grane.
Zapadła cisza, a banda złotych sygnetów gapiła się z niedowierzaniem na tego szeregowego śmiecia, który ośmielił się zakwestionować ich przywództwo. Do przodu wystąpił czerwony na twarzy podporucznik, niejaki Pollock.
– Słuchaj no! Nie wiem, gdzie wy, ludzie, zaliczaliście obóz dla rekrutów, ale w akademii uczyli mnie okazywać przełożonym przynajmniej minimum szacunku. Wiem, że na BUD/S panuje próżnia. Możecie mówić, co wam się podoba, i uchodzi wam to na sucho, bo wszyscy jesteśmy tutaj kolegami. Pamiętajcie jednak, że jeśli ukończycie szkolenie, wszystko się zmieni. My będziemy wydawali wam rozkazy, a wy albo będziecie ich słuchać, albo wynocha z teamów.
– To zwykłe pieprzenie, sir! – krzyknął Larsen. – Jeśli chcecie, żeby każde polecenie było wykonywane bez szemrania, trzeba się było zgłosić do służby na okręcie. Prawie połowa z nas jest po studiach. Nie zostaliśmy oficerami tylko dlatego, że nie udało się nam dostać przydziału, więc zaciągnęliśmy się jako szeregowcy. Jeśli mam jakiś dobry pomysł albo propozycję, oczekuję, że będziecie słuchać, czy macie belki, czy nie.
– Chcesz dostać DZW? – odkrzyknął Pollock.
Podniósł się szmer niezadowolenia. Grożenie Larsenowi dodatkowymi zajęciami wojskowymi, czyli karą, było tanim chwytem.
– Możecie mnie wysyłać na wszystkie wachty! Będę stał każdej cholernej nocy, ale niech pan sobie zapamięta jedną rzecz: nie zdobędziecie ani krzty mojego szacunku. – Wskazał na stojący za nim tłum. – Ani szacunku nikogo z tej grupy, kto nie jest oficerem.
Grey wszedł do środka kręgu. Musiał się hamować, bo miał ochotę złapać Larsena i Pollocka za łby i uderzyć jednym o drugi.
– Posłuchajcie wszyscy! – zawołał.
Hałas szybko ucichł. Grey rzadko zabierał głos, więc natychmiast skupił na sobie uwagę grupy.
– Chciałbym, żeby każdy z was nabrał dystansu i zastanowił się, w jakim położeniu się znaleźliśmy. Na własne życzenie zmierzamy do katastrofy. Kiedy zacznie się przyszły tydzień, wiecie, na co będą zwracali uwagę instruktorzy? – Otarł dłonią pot z czoła. – Będą się chcieli przekonać, czy potrafimy pracować w zespole. Jeśli nie będziemy umieli poradzić sobie z takimi drobnymi sprzeczkami jak ta, rozerwą nas na strzępy. Jeśli wyczują brak pracy zespołowej, możemy od razu pożegnać się z marzeniami o promocji.
– Więc co pan proponuje? – spytał Larsen.
– Cóż, przede wszystkim oficerowie z tej grupy, ze mną włącznie, powinni uważniej słuchać sugestii szeregowców. Po drugie.
– Wybacz, bracie – wtrącił się bosmanmat Jackson. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Z całym szacunkiem, dokończę za ciebie. – Jackson był jedynym czarnym kursantem w grupie 283. Był powszechnie lubiany i znany z wielkiego poczucia humoru. Przemówił w swoim osławionym kaznodziejskim stylu: – Moi bracia w Chrystusie. To, co tutaj widzę, wynika z zaniedbania. Z zaniedbania miłości bliźniego.
– Amen – odpowiedziała grupa.
Na twarzach pojawiły się uśmiechy.
– Pan, Pan patrzy na nas z góry. Patrzy i pragnie, by owieczki na O i owieczki na Sz trudziły się ramię w ramię. O tak. W tym rzecz. Trudzić się razem.
– Śpiewaj, bracie! – ryknął Murray.
– Potrzebujemy także szacunku – Jackson mówił z coraz większym przejęciem. – Teraz potrzebujemy go bardziej niż kiedykolwiek. Zaiste. Powinniśmy być jak Mojżesz. Jak Mojżesz w obliczu budzącej grozę potęgi Pana! Tak! Szacunek, bracia.
– Alleluja!
– Ale potrzeba nam sprawiedliwych przywódców! O tak! Jak lud Izraela, który został wybawiony z ucisku faraona, potrzebujemy uczciwego przewodnictwa! Trzeba, żeby pasterze i owieczki się zjednoczyli. O tak, pokażcie mi, jak się kochacie. – Jackson złapał Pollocka i Larse- na za nadgarstki i siłą połączył ich ręce. – Właśnie tak, bracia. Pokażcie mi tę braterską miłość!
Kursanci padli sobie w objęcia i szlochali teatralnie.
– Tak jest dobrze. Teraz to czuję! Czuję to w moich obolałych koś-ciach. Musimy za wszelką cenę zrozumieć. O tak! Odtąd będziemy się wzajemnie słuchać i rozumieć! Nie będziemy ze sobą walczyć! O nie! Zjednoczymy się i razem uciekniemy z tego miejsca! Zostaniemy wy-bawieni od tyranii BUD/S.
– Amen!
– Będziemy się trudzić i mozolić, ale pewnego dnia zostawimy to wszystko za sobą. Tak. Przypniemy ten trident i będziemy wiedzieli, że zdobyliśmy go razem, bracia! O tak. Razem! – Jackson wzniósł ręce do nieba. – Chcę usłyszeć wasze „razem”!
– Razem! – wykrzyknęła grupa.
– Chcę usłyszeć, jak mówicie: „zjednoczeni w braterskiej miłości”!
– Zjednoczeni w braterskiej miłości!
– A teraz chcę usłyszeć „amen”!
– Amen!
Jackson, pocąc się obficie, z powrotem wszedł w tłum. Grupa 283 zgotowała mu gorącą owację. Papa Smurf wystąpił do przodu.
– To raczej trudne do zrealizowania, ale sądzę, że bosmanmat Jackson trafił w sedno. Powinniśmy się wznieść ponad to całe gówno i zacząć pracować razem. A teraz do rzeczy. Nie zapominajcie, że w ten weekend przeprowadzamy się do nowych pokoi. Oznacza to, że cały wasz bajzel powinien być spakowany i gotowy do przeprowadzki do siedemnastej zero zero w niedzielę. Porucznik Rogers ma listę wa¬szych nowych współlokatorów, więc zgłoście się do niego, jeśli nie wiecie, z kim mieszkacie. – Na twarzy Smurfa pojawił się rzadki u niego uśmiech. – Dziś wieczór mamy wielką imprezę. Została przygotowana przez Murraya i Ramireza, więc jeśli będzie do dupy, miejcie pretensje do nich. Przyjdźcie koniecznie. Dziewiętnasta zero zero. Na Gator Beach. To tyle z mojej strony.
Grey odwrócił się i zaczął iść w stronę koszar, lecz został zatrzymany przez skruszonego Jacksona.
– Nie chciałem pana ubiec, sir. Pomyślałem po prostu, że mógłbym trochę rozruszać towarzystwo i przywrócić ludziom entuzjazm. Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe.
– Ależ skąd, Jackson. – Grey poklepał go po plecach. – Tacy ludzie jak ty trzymają tę grupę razem. Dobra robota. Masz zdecydowanie większą siłę perswazji niż ja.
– Dziękuję, sir. Dobrze pan myśli. Musi się pan tylko nauczyć przekazywać to z większym polotem. Z odrobiną duszy. – Mrugnął figlarnie. – Musisz głosić to z większym zaangażowaniem, bracie!
– Zapamiętam to sobie – zaśmiał się Grey. Odwrócił się i pokuśtykał w stronę koszar. – Ty za to masz talent, Jackson – zawołał przez ramię. – Powinieneś być kaznodzieją.
Ależ jestem, sir