Jak donosi The Wall Street Journal, Amerykanie przebazowują swoje statki powietrzne, w tym samoloty bojowe i drony, ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich do Kataru. Ruch ten jest wynikiem decyzji władz ZEA, które w lutym ogłosiły, że nie pozwolą dokonywać nalotów na terytoria Jemenu i Iraku z bazy Az-Zafra bez uprzedniego poinformowania Abu Zabi. Podobnych regulacji nie narzucił Katar, w którym znajduje się baza w Al‑Adid.
Powodów stojących za decyzją może być więcej. Historia dowodzi, że Zjednoczone Emiraty Arabskie mogą stać się celem ataków odwetowych sił proirańskich. Przykładem takiego ataku był ostrzał wspomnianej bazy Az-Zafra w styczniu 2022 roku. Huti przeprowadzili atak w odwecie za udział w saudyjskiej koalicji w Jemenie. Oba wystrzelone pociski typu Zulfikar zestrzelono. Tydzień wcześniej atak dronów i pocisków wystrzelonych przez Hutich trafił jednak w magazyn paliwa w Abu Zabi, powodując śmierć trzech osób.
Innym powodem mogą być kwestie wizerunkowe. O ile relacje emiracko-amerykańskie są przyjazne, o tyle obecnie wizerunek bliskiego sojusznika Amerykanów może razić opinię publiczną w kraju i całym regionie. Nie jest tajemnicą, że arabska ulica co do zasady jest o wiele bardziej propalestyńska od swoich rządów. Również trendy światowe, co pokazują głosowania w Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, wydają się bardziej przychylne Palestynie. W takiej sytuacji epatowanie proamerykańskością może być wizerunkowo niekorzystne. Pewnym czynnikiem mogą być również kwestie dumy narodowej. Pozwalanie USAF‑owi na korzystanie z emirackiej ziemi jak ze swojej może drażnić część społeczeństwa ZEA.
Dlaczego w takim razie Katar nie idzie w ślady swojego sąsiada zza wody? Na samym początku warto zaznaczyć, że państwo to jest bliższym sojusznikiem Amerykanów niż ZEA. Od 2022 roku Ad‑Dauha ma miano głównego sojusznika spoza NATO (major non-NATO ally). Na Bliskim Wschodzie takim statusem pochwalić się mogą również Izrael, Jordania, Egipt, Bahrajn i Kuwejt. Na liście tej nie ma jednak ani Królestwa Arabii Saudyjskiej, ani ZEA.
Pomimo swojego bogactwa Katar, z racji niewielkich rozmiarów, ma ograniczony potencjał wojskowy i nie zmienią tego stanu rzeczy entuzjastyczne zakupy zachodnich samolotów bojowych. Wiąże się to z potrzebą nawiązywania sojuszy z silniejszymi graczami.
Naturalnym partnerem mogłaby się wydawać Arabia Saudyjska, z którą Katar łączy między innymi wspólne członkostwo w Radzie Współpracy Zatoki Perskiej. Relacje katarsko-saudyjskie nie są jednak usłane różami. W latach 2017–2021 Arabia Saudyjska, ZEA, Bahrajn i Egipt zerwały stosunki dyplomatyczne z Dauhą. Powodem konfliktu miały być oskarżenia Kataru o finansowanie terroryzmu, współpracę z Bractwem Muzułmańskim, zbyt łagodne podejście do Iranu i niezadowolenie z przekazu należącej do Kataru telewizji Al‑Dżazira. Na załagodzenie sytuacji spory wpływ miało wyborcze zwycięstwo Bidena, czy ściślej: porażka Trumpa, którego dobre stosunki z faktycznym władcą Arabii Saudyjskiej, Muhammadem ibn Salmanem, stały się katalizatorem konfliktu.
Bliska współpraca z Amerykanami dla Katarczyków jest nie tylko wzmocnieniem bezpieczeństwa przed atakami sił proirańskich, ale również pozwala na utrzymanie silniejszej pozycji w relacjach z Rijadem. Pomimo zażyłej relacji z Waszyngtonem Dauha jest w stanie prowadzić elastyczną politykę zagraniczną. Właśnie tutaj toczyły się rozmowy Amerykanów z powołanym w Dausze przedstawicielstwem talibów. Państwo As‑Sanich utrzymuje również poprawne stosunki z Hamasem, jego przywódca polityczny Ismail Hanijja mieszka tu na luksusowym wygnaniu, toteż właśnie w Katarze odbywają się negocjacje dotyczących rozejmu w Strefie Gazy.
Problemy z goszczeniem sił Stanów Zjednoczonych w państwach arabskich nie są niczym nowym. Niezadowolenie z amerykańskich poczynań w Iraku, pod naciskami stronnictw proirańskich, wyraża rząd w Bagdadzie, który nie ma kontroli ani nad działalnością irackich bojówek, ani nad odpowiedziami dokonywanymi przez Amerykanów. Z przykładów historycznych warto przypomnieć, że obecność amerykańska w Arabii Saudyjskiej stała się jedną z przyczyn konfliktu Al‑Kaidy z królestwem.
Obecna seria konfliktów na Bliskim Wschodzie wywołana atakiem Hamasu na Izrael po raz kolejny powoduje problemy wizerunkowe Amerykanów wśród państw arabskich. Czy w takim razie wpływy amerykańskie w regionie są zagrożone? Raczej nie. Owszem, obecność amerykańska w Iraku może się skończyć, a decyzja ZEA wymusza dostosowanie się do nowej sytuacji. Pozycja Amerykanów w wielu państwach jest jednak na tyle mocna, że przeczekanie gorszego okresu w relacjach z sojusznikami nie powinno stanowić problemu.
Państwa Zatoki Perskiej nadal zdają sobie sprawę z zagrożenia irańskiego, w którego obliczu współpraca z USA jest naturalną decyzją. Wiele państw (Jordania czy Bahrajn) opiera sporą część swojej polityki zagranicznej na sojuszu z Waszyngtonem. Również Saudowie zdają sobie sprawę, że utrzymywanie poprawnych relacji z Amerykanami jest zwyczajnie opłacalne.
Wojna w Gazie spowolni zapewne proces normalizacyjny między państwami arabskimi i Izraelem. Jest to pewna zawiedziona nadzieja dla Waszyngtonu, który uczestniczył między innymi w negocjowaniu tak zwanych Porozumień Abrahamowych z 2020 roku. Dzięki zawartej w stolicy USA umowie doszło na nawiązania relacji dyplomatycznych Izraela z Bahrajnem, ZEA i Marokiem.