Oczy wszystkich obserwatorów wojny w Ukrainie zwrócone są na Oczeretyne. W tej niewielkiej miejscowości w rejonie pokrowskim – około 3 tysięcy miesz­kań­ców przed wojną – skupiło się natarcie Moskali. Sytuacja na odcinku awdijiwskim jest trudna od dawna, toteż nie ma się co dziwić, że pozostaje trudna, skoro Ukraińcy nie mieli czym jej zmienić. Niestety w ostatnich dniach walczący na wschód od Awdijiwki stanęli w obliczu groźby okrążenia.

Rosjanie idący wzdłuż linii kolejowej i drogi T0511 wgryźli się daleko na zachód, opanowali znaczną część Oczere­tynego i sąsiadujące z nim od południa dwie małe wsie, Nowo­bach­mutiwkę i Sołowiowe, Ta szpica ciągnie za sobą mniej więcej siedmiokilometrowy odcinek frontu sięgający aż do Awdijiwki. To w naturalny sposób zabezpiecza też jedno skrzydło. Nie ma na razie mowy o prze­ła­maniu, ale Ukraińcy muszą się cofać wobec przewagi wroga liczebności i, zwłaszcza, w artylerii. Drugie natarcie idzie na południe od Umańskego w kierunku rzeki Wowczy, a ściślej – w kierunku Karliwśkiego Zbiornika Zaporowego.



Dziesięć lat temu właśnie tam, na południowym brzegu zbiornika, pod miejscowością Karliwka, rozpoczęła się kilkumiesięczna bitwa, która w osta­tecz­nym rozrachunku pozwoliła odepchnąć na wschód siły tak zwanej Donieckiej Republiki Ludowej. Notabene po stronie najeźdźców dowodził tam osławiony Striełkow, czyli Igor Girkin. Minęła dekada i być może znów właśnie nad Wowczą rozstrzygną się losy obwodu donieckiego.

Ukraińcy próbują wprawdzie kontr­ata­ko­wać na południu i podciągają kolejne pododdziały mające zagrodzić drogę nieprzyjacielowi, ale wydaje się, że na tę chwilę po prostu brak im sił. Prędzej czy później będą musieli się cofnąć za Wowczę i liczyć na to, że tam obrona okrzepnie. Na wschód od Wowczy nie ma bowiem ani naturalnych przeszkód tere­no­wych, ani przygotowanych umocnień.

Groźnie wygląda także sytuacja czter­dzieści kilo­metrów na południowy za­chód, w pobliżu miejsco­wości o ukra­iń­skiej nazwie Kostiantyniwka, co po polsku (via rosyjski) jest na ogół oddawane jako: Konstan­tynówka. Problem w tym, że istnieje też druga Kostian­tyniwka/Kon­stan­tynówka na zachód od Bach­mutu, w rejonie krama­torskim. Tam też sporo się dzieje (to okolice Czasiwego Jaru). Podkreślmy więc, że trzeba rozróż­niać Kostian­tyniwkę kramatorską od Kostian­tyniwki pokrowskiej, tej na południe od Marjinki.

Pod tą drugą Kostiantyniwką Moskale również prą naprzód. Prą – dodajmy – nieprędko. Ale tu również Ukraińcom brakuje ciężkiego żelastwa. Do tego z frontu spływają wieści o problemach z łącznością i koordynacją. Takie niedo­ciąg­nię­cia mogą mieć wiele przyczyn, ale jedną, którą trzeba rozważyć, jest brak doświadczonych oficerów młodszych i podoficerów.



Wobec braku należytej rotacji wielu oficerów i podoficerów walczących od lutego 2022 roku zginęło, nim mieli okazję przekazać nabytą wiedzę młod­szym kolegom. Ci musieli więc uczyć się na własnych błędach… i znów wielu z nich traciło życie, nim mieli okazję – i tak dalej. Zresztą problem braku rotacji jest problemem szerszym, dotyka wszystkich żołnierzy, aż po „prostego” szeregowego.

W ocenie sytuacji na froncie trzeba też wziąć pod uwagę spodziewane rychłe dostawy ze Stanów Zjednoczonych. Na razie Ukraińcy wciąż muszą regla­men­to­wać amunicję artyleryjską, ale na dniach ten kryzys powinien już być zażegnany, a potem stopniowo będą łatane kolejne niedobory. Moskalom zaczęło więc się spieszyć. Jeszcze kilka dni temu mogli próbować grać na czas w nadziei, że ultraprawicowe skrzydło Partii Repub­li­kań­skiej zablokuje ustawę pomocową. Nie wyszło – więc trzeba teraz urwać jak najwięcej, nim przeciwnik urośnie w siłę.

Wycofanie Abramsów

Dwa dni temu małą sensację wzbudziła informacja o wycofaniu – tymczasowym lub nawet per­ma­nent­nym – amery­kań­skich czołgów podstawowych M1 Abrams z linii frontu. Przyczyną miała być jakoby ich wrażliwość na ataki prowadzone za pomocą dronów.

Amerykanie przekazali Ukraińcom trzy­dzieś­ci jeden Abramsów. Aby umożliwić przesunięcie harmonogramu, Waszyng­ton zdecydował się wysłać nad Dniepr nie nowe czołgi w wersji M1A2, ale używane i wyremontowane M1A1. Pozwoliło to na sformowanie jednego batalionu pancernego – dwie kompanie po czternaście czołgów plus trzy rezer­wowe i do szkolenia. Do tej pory Ukraińcy stracili prawdopodobnie dwa czołgi tego typu. Pierwszą stratę odnotowano jeszcze w lutym właśnie pod Awdijiwką.

Po kilku dniach na tym samym odcinku Ukraińcy stracili drugiego Abramsa. Ten został unieruchomiony wybuchem miny przeciwpancernej, a następnie dobity przez drona. Oprócz tego Moskalom udało się zniszczyć pod Awdijiwką także dwa pojazdy inżynieryjne M1150 Assault Breacher Vehicle, a jednego z nich nawet sami zdobyli. Według nieoficjalnych informacji z ubiegłego tygodnia Ukraina straciła już pięć Abramsów, ale możliwe, że wliczane są w to dwa M1150.



Spekulowano wobec tego, iż Kijów chce za wszelką cenę uniknąć straty kolejnych Abramsów. Byłby to cios nie tylko dla możliwości wojsk lądowych Ukrainy, które widzą w batalionie Abramsów wspartych przez M1150 swoją najpo­tęż­niej­szą pięść pancerną. Mielibyśmy do czynienia także z ciosem propa­gan­dowym. Już utrata pierwszych dwóch Abramsów dała niesamowitą pożywkę prokremlowskim kanałom na Telegramie.

Inna hipoteza zakładała, że Ukraińcy wprawdzie nie boją się utraty następnych czołgów, ale po prostu uznali, że w tej sytuacji nie ma dla nich dobrego zastosowania. Ryzyko wykrycia przez drony na otwartym terenie – płaskim, pozbawionym drzew, właśnie takim jak pod Awdijiwką – jest zbyt duże, praktycznie stuprocentowe. Toteż prob­lemem miałaby być nie tyle wizja zniszczenia kolejnych Abramsów, ile wizja zniszczenia ich, zanim w ogóle zdążą zrobić coś pożytecznego.

Ale przecież nie jest to problem samych Abramsów, a jakoś nie słyszymy o wycofaniu z frontu Leopardów, czołgów rodziny T-72 czy nawet bojowych wozów piechoty. Nie ma powodu sądzić, że Abramsy mogą być wrażliwsze na uderzenia dronów. Czyżby więc chodziło o zachomikowanie silnego odwodu pancernego przed spodziewaną rosyjską ofensywą?

Otóż najwyraźniej nie. Żołnierze 47. Samo­dziel­nej Brygady Zmechanizowanej „Magura” określili te doniesienia jako fake newsy. Służba Abramsów została oceniona pozytywnie, tak więc „na pewno nie będziemy ukrywać przed wrogiem tego, co sprawia, że wróg sam się kryje” – pisze brygada na swoim kanale na Telegramie.



Myśliwski Jak-52

Wielokrotnie poruszaliśmy temat prob­le­mów, z jakimi wiąże się niszczenie małych i powolnych dronów. Nowo­czesne myś­liwce są często zbyt szybkie, a ich uzbrojenie nie jest przystosowane do zwalczania takich celów. Strzał z działka jest niepewny, pociski naprowadzane na podczerwień często nie są w stanie uchwycić sygnatury termicznej celu, a pociski naprowadzane radiolokacyjnie wprawdzie są w stanie porazić cel, ale są też kosmicznie drogie.

Jedną radą jest użycie śmigłowców. Niebo nad Ukrainą w streefie przyfrontowej jest jednak trudnym środowiskiem dla wiropłatów, nie opłaca się ryzykować jednego Mi-24 dla zniszczenia jednego Szaheda. Natomiast w głębi kraju śmigłowce mogą latać, ale są potrzebne na froncie, nie można ich trzymać na dalekim zapleczu jako erzacu myśliwców. Ukraińcy postawili więc na… Jaki-52. Chociaż „postawili” to może za dużo powiedziane, bo na razie zobaczyliśmy dopiero pierwszy taki przypadek, ale za to jaki!

Stało się to wczoraj nad Odessą. Nie ma pewności, w jaki sposób Jak zestrzelił rosyjskiego Orłana-10. Dostępne filmiki pokazują jedynie drona opadającego pod spadochronem. Jedną możliwością jest użycie zasobników z karabinami maszy­nowymi, istniała bowiem wersja Jak-52B przystosowana do roli lekkiego samolotu uderzeniowego (przenosiła także zasobniki z niekierowanymi pociskami rakietowymi). Ukraińcy mogli skopiować tę modyfikację w swoich maszynach. Druga opcja to użycie dwuosobowej załogi i wsadzenie karabinu w ręce jednego z lotników, wzorem myśliwców z pierwszej wojny światowej.



Wsparcie Chin dla Rosji

Kolejne zagadnienie, któremu regularnie się przyglądamy, to wsparcie udzielane Rosji przez Chińską Republikę Ludową. Amerykanie (i szerzej rozumiany Zachód) do tej pory starali się patrzeć na to przez palce i skupiać się na pilniejszych sprawach. Pekinowi było to oczywiście na rękę, nie wspominając już o Moskwie. Ale ten spokojny czas właśnie dobiega końca.

Amerykański sekretarz stanu Antony Blinken w wywiadzie udzielonym BBC stwierdził, że Chiny „pomagają napędzać największe zagrożenie dla bez­pie­czeń­stwa Europy od zakończenia zimnej wojny”. Podkreślił przy tym, że oskarżenie dotyczy nie kraju jako takiego, ale prywatnych przedsiębiorstw, ale to tylko dyplomatyczny unik. Dopóki USA mają nadzieję na zawarcie w tej kwestii porozumienia z Chinami, nie mogą rzucać im w twarz takich oskarżeń. Nikt jednak nie powinien mieć wątpliwości, że gdyby władze w Pekinie miały coś przeciwko wspieraniu Rosji, szybko ukróciłyby wszystkie takie przedsięwzięcia.

Blinken nie powiedział nic wprost o tym, jak USA będą starały się zablokować ten proceder, jeśli nie uda się przekonać Pekinu, by sam to uczynił. Sekretarz dał jednak do zrozumienia, iż w grę wchodzą dalsze sankcje. Waszyngton nakładał już sankcje na chińskie przedsiębiorstwa wspierające rosyjską wojnę napastniczą. – Jeśli Chiny nie zadziałają, to my to zrobimy – podkreślił Blinken.

Wołodymyr Bołestew, 38-ma okrema bryhada morśkoji pichoty