Rozpoczęta 7 października pełnoskalowa wojna między Islamskim Ruchem Oporu a Izraelem dała ajatollahom rządzącym Islamską Republiką Iranu okazję do przeniesienia ich własnej – niewypowiedzianej – wojny z Państwem Żydowskim na zupełnie inny poziom. W ostatnich tygodniach możemy irańską aktywność na arenie międzynarodowej rozpatrywać poprzez zaangażowanie militarne i polityczne Teheranu. Punktem wyjścia przy aspektach politycznych jest – przywoływane być może do znudzenia – kwietniowe spotkanie w ambasadzie irańskiej w Bejrucie z przywódcami największych sił destabilizujących region.

Jak już wspominaliśmy wielokrotnie, tam mógł się narodzić i zapewne narodził się zalążek planu wojny, którą później rozpętali hamasowcy i która doprowadziła do stworzenia Osi Oporu – Hamasu, Palestyńskiego Islamskiego Dżihadu, Ansar Allah czy Partii Boga.

11 listopada podczas nadzwyczajnego spotkania Ligi Państw Arabskich i Organizacji Współpracy Islamskiej w Rijadzie prezydent Iranu Ebrahim Ra’isi wezwał kraje muzułmańskie do uznania Państwa Żydowskiego za organizację o charakterze terrorystycznym. Podkreślmy, że wizyta irańskiej głowy państwa w Arabii Saudyjskiej była pierwszą od ponad dziesięciu lat. Ra’isi stwierdził, że izraelska operacja wojskowa w Gazie to „najgorsza zbrodnia, jaką widziano w historii ludzkości”. Zażądał także powołania trybunału do spraw zbrodni wojennych dla przywódców i urzędników amerykańskich i izraelskich, którzy jego zdaniem popełnili zbrodnie wojenne w Gazie.



Ra’isi spotkał się też z prezydentem Egiptu Abd al-Fatahem as-Sisim, który również nie przebierał w słowach. Żądał natychmiastowego zawieszenia broni w Gazie i ustanowienia państwa palestyńskiego „zgodnie z granicami z 4 czerwca 1967 roku i ze wschodnią Jerozolimą jako stolicą”. Na podstawie tych i innych spotkań i wygłaszanych oświadczeń poziom wrogości wobec Izraela znacznie wzrósł, ale na razie nie przekłada się na wymierne działania.

Eksces sprawczy?

Z kolei 21 czerwca 2023 roku najwyższy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei spotkał się z szefem Hamasu Isma’ilem Hanijją w Teheranie. Z pewnością poruszano tam kwestię kształtu przyszłej współpracy i dalszej konfrontacji irańskich organizacji sojuszniczych z „Małym Szatanem”. Czy już wówczas lider Islamskiego Ruchu Oporu starał się wprowadzić ajatollaha w błąd co do skali przyszłych działań zaczepnych? Czy zataił przed pryncypałem, że zamierza przeprowadzić misję samobójczą?

Według zachowujących anonimowość irańskich urzędników, na których powołuje się Reuters, Chamenei i Hanijja rozmawiali też w listopadzie. Najwyższy Przywódca miał przekazać szefowi Hamasu jasne przesłanie: „Nie ostrzegliście nas o ataku na Izrael z 7 października i nie przystąpimy do wojny w waszym imieniu”.

Ali Chamenei i Isma’il Hanijja podczas spotkania w 2012 roku.
(Khamenei.ir)

Wszystko wskazuje, że akcja zbrojna (a przynajmniej jej skala) rzeczywiście nie została uzgodniona z sojusznikami, w tym z samym nadzorcą Hamasu – Islamską Republiką Iranu. Można pokusić się o stwierdzenie, że nawet samo dowództwo organizacji nie było pewne, jaki będzie rozwój wydarzeń. Czy planiści i decydenci liczyli się ze skalą odwetu? Byliby głupcami, gdyby zakładali, że Jerozolima spokojnie przyjmie śmierć ponad tysiąca cywilów, wymierzy kilka batów i na tym się skończy. Nic z tych rzeczy. Bierna postawa Cahalu byłaby niczym innym jak przyzwoleniem na podobne bezkarne ataki ze strony innych organizacji na Bliskim Wschodzie – wymierzone niekoniecznie już tylko w Izrael.



Hamas nie powiedział więc wprost, co zamierza zrobić, zaskakując skalą nie tylko wrogów, ale też sojuszników, czym wystawił na próbę ich wewnętrzną spójność. Co zrobiły siły sprzymierzone? Przyjęły „pozycję wyczekującą”, ograniczając się do niepokojenia Izraela i wiązania tylko nieznacznych sił Cahalu na granicy z Libanem. To nie mogło wypłynąć na ogólny wynik starcia w Strefie Gazy i przypieczętowało los przyszłych męczenników. Iran publicznie wspiera swojego sojusznika, o czym świadczy nagłośnione spotkanie Isma’ila Hanijji z ministrem spraw zagranicznych Iranu Hosejnem Amirem Abdollahijanem w Ad-Dauże. Szef irańskiej dyplomacji zapewnił, że izraelski plan zniszczenia Hamasu się nie powiedzie. I tyle.

Oś Oporu – wojna na wielu frontach?

7 października dowódca wojskowy Hamasu Muhammad Ad-Dajf wezwał sojuszników z Bliskiego Wschodu, aby przyłączyli się do walki z Izraelem. – Bracia skupieni w islamskim ruchu oporu w Libanie, Iranie, Jemenie, Iraku i Syrii, oto dzień, w którym powinniście się zjednoczyć z sojusznikami w Palestynie – oznajmił Dajf.

Wezwania odniosły tylko częściowy skutek. Co prawda Hezbollah rozpoczął nękanie Cahalu na froncie północnym, ale były to (i w zasadzie ciągle są) działania na ograniczoną skalę. Teheran trzyma w ryzach swojego sojusznika w Libanie i póki nie da zielonego światła, bojownicy Partii Boga nie będą dążyć do konfrontacji na pełną skalą i nie zaleją północnych rubieży izraelskiego terytorium gradem pocisków ani nie rozpoczną bitwy lądowej z przeważającym w każdym aspekcie izraelskim wojskiem. W interesie islamskiej republiki nie leży szybkie zmarnowanie mozolnie budowanego potencjału. W Libanie znalazły się nie tylko pociski, drony czy podzespoły do ich montażu w sieci tunelów, ale też infrastruktura, która mogłaby posłużyć jako baza wypadowa do terroryzowania północnego Izraela.

Sytuację w regionie silnie destabilizuje również inny sługus ajatollahów: jemeńskie ugrupowanie Ansar Allah, które już na początku entuzjastycznie wręcz wyraziło chęć przyłączenia się do wojny po stronie Hamasu. Terroryści z Półwyspu Arabskiego, którzy ze względu na odległość dzielącą Jemen od Izraela oddech Cahalu czują dość słabo, powrócili jednak do swoich stałych niegdyś praktyk: ze wsparciem Iranu znów prowadzą działania asymetryczne na morzu. 18 listopada uprowadzili idący z Turcji do Indii samochodowiec Galaxy Leader (IMO: 9237307), należący do izraelskiego armatora Ramiego Ungara. Dziś porwali kolejny statek, zbiornikowiec Central Park. Do napaści doszło na Zatoce Adeńskiej między Somalią a Jemenem.



Dla swobody działania Ansar Allah kluczowe jest wsparcie ze strony marynarki wojennej Pasdaranów, która działa za pośrednictwem okrętów baz pozwalających na kontrolowanie ruchu w cieśninie Bab al-Mandab. W przypadku Galaxy Leadera osłonę zapewniał Behszed, pozostający u wybrzeży Erytrei. Dwa udane porwania mogą ośmielić Hutich do abordażu jednostek nie tylko należących do izraelskich przedsiębiorców, ale także przewożących ładunki będące choć częściowo własnością Izraelczyków. Miałoby to zmusić marynarzy z innych krajów do odmowy pracy na takich jednostkach, co sprawiłoby problemy rządowi w Jerozolimie.

Niemniej Ansar Allah stara się od czasu do czasu atakować tak Izrael, jak i amerykańskie okręty czy bezzałogowe statki powietrzne. 19 października niszczyciel rakietowy USS Carney (DDG 64) typu Arleigh Burke zestrzelił nad Morzem Czerwonym cztery pociski manewrujące i piętnaście (a według niektóry źródeł nawet dwadzieścia) bezzałogowych statków latających. Pociski leciały z Jemenu w kierunku Izraela. 15 listopada niszczyciel USS Thomas Hudner (DDG 116) zestrzelił drona wypuszczonego z Jemenu. A 8 listopada Huti strącili amerykańskiego MQ-9.

Huti dla Izraela to jednak tylko efemeryda. Z nimi poradzą sobie Amerykanie, którzy w tym obszarze utrzymują obecnie dwa lotniskowce, USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69) i USS Gerald R. Ford (CVN 78), głównie w celach odstraszających, ale też aby zapewnić Izraelowi dodatkową świadomość sytuacyjną na temat możliwych wrogich ruchów w regionie, szczególnie w Libanie. Oprócz tego działa grupa zadaniowa Task Force 59, która koncentruje się na obsłudze systemów bezzałogowych pozwalających monitorować ruchy terrorystów z Ansar Allah czy ich mentorów – Pasdaranów – na morzu. Amerykanie wspierani są przez Brytyjczyków i Francuzów. Siła ognia jest więc niepodważalna.



Jerozolima największego zagrożenia dla swojej egzystencji upatruje w pełnoskalowym udziale Partii Boga w wojnie i hardo podkreśla gotowość do obrony terytorium na wielu frontach (choć z pewnością liczy na uniknięcie tego scenariusza). Od 7 października Hezbollah ostrzeliwał Izrael ponad tysiąc razy za pomocą pocisków balistycznych, moździerzowych i przeciwpancernych. Wskutek operacji wojskowych zginęło co najmniej osiemdziesięciu bojowników. Ale nie zanosi się na konfrontację totalną z ugrupowaniem liczącym ponad 100 tysięcy członków.

Moment zburzenia przez izraelskie lotnictwo 14-kondygnacyjnego budynku znanego jako Palestine Tower.
(Palestinian News & Information Agency (Wafa) in contract with APAimages)

Według niektórych źródeł Hamas chciał, aby Hezbollah wycelował w Izrael więcej rakiet, sięgając głębiej w jego terytorium. Prawdopodobnie z każdym dniem operacji „Żelazne Miecze” Hezbollah coraz mniej optymistycznie zapatrywał się na takie rozwiązanie. Uwierzono, że jeden nierozważny krok doprowadzi do spustoszenia Libanu bez uszczerbku dla działań wojennych w Strefie Gazy. Trzeba też mieć świadomość, że Hezbollah działa w ramach organizmu państwowego pamiętającego jeszcze wojnę z 2006 roku, której skutki widoczne są do dzisiaj.

Granica jest jednak ciągle niespokojna. Bojownicy tylko 23 listopada odpalili ponad pięćdziesiąt pocisków w kierunku posterunków wojskowych w północnym Izraelu. Celem czterdziestu ośmiu stała się baza w En Zejtim. Uderzenie nastąpiło dzień po izraelskim nalocie na kwaterę organizacji w Bajt Jahun w południowym Libanie, gdzie zginęło pięciu wysokich rangą przywódców, w tym Abbas Raad, syn szefa 13-osobowego bloku parlamentarnego Hezbollahu w Libanie, Muhammada Raada.



Według doniesień Partii Boga (niepotwierdzonych przez Izraelczyków) czterech izraelskich żołnierzy zajmujących pozycje w domu w kibucu Manara zabito wskutek jego zniszczenia za pomocą pocisku przeciwpancernego. Nie było żadnego komentarza w sprawie twierdzeń izraelskiego wojska. Lider organizacji Hasan Nasr Allah spotkał się z ministrem spraw zagranicznych Iranu Hosejnem Amirem Abdollahijanem, omawiając trwającą wojnę i wysiłki mające na celu „powstrzymanie izraelskiej agresji”, a także sytuację na napiętej granicy libańsko-izraelskiej. Przywódca Hezbollahu ma też osobiste rachunki do wyrównania. Stracił swojego najstarszego syna Hadiego w operacji przeciwko Izraelowi w 1997 roku.

Izraelscy żołnierze przygotowujący się do wkroczenia do Strefy Gazy, zdjęcie z 29 października.
(Israeli Defence Forces Spokesperson’s Unit)

– My, przywódcy Hezbollahu, nie zachowujemy naszych dzieci na przyszłość – stwierdził Nasr Allah. – Jesteśmy dumni z naszych dzieci, kiedy idą na front, i trzymamy głowę wysoko, gdy padają jako męczennicy.

Mając mocny bastion na północnej granicy Państwa Żydowskiego, Iran poświecą więcej uwagi szczuciu milicji szyickich do ataku na oddziały amerykańskie w Iraku i Syrii. Pentagon twierdzi, że od 17 października przeprowadzono co najmniej 55 uderzeń na amerykańskich żołnierzy, w wyniku czego 59 zostało rannych, ale ostatecznie wszyscy wrócili do służby. W ubiegłym miesiącu pisaliśmy, że w okresie między 17 a 24 października w Amerykanów wymierzono co najmniej trzynaście ataków.

Bojownicy Hezbollahu w pobliżu wsi Aaramta w południowym Libanie, maj 2023 roku,
(Tasnim News Agency)

Największe zagrożenie sprowadzono na bazę At-Tanf, położoną w Syrii przy granicy z Jordanią. Ucierpiała też „Green Village”, zlokalizowana w pobliżu Pola Naftowego Umar w syryjskiej muhafazie Dajr az-Zaur. W Iraku ciosy wymierzono w bazę Al-Harir w muhafazie Irbil w Kurdyjskim Regionie Autonomicznym i Al-Asad w zachodniej części kraju. W Iraku prym wiodą terroryści z Kataib Hezbollah, pozostający w bliskim sojuszu z Partią Boga. Do ataków na Al-Harir przyznała się Taszkil al-Warisin, założona przez Pasdaranów w 2019 roku.



Czy te ataki są zaskakujące? Nic z tych rzeczy. Już w czerwcu informowaliśmy o opublikowanym przez The Washington Post raporcie – powołującym się na tajną analizę wywiadowczą – z którego wynikało, że Siły Ghods w najbliższym czasie wzmogą ataki na amerykańskich żołnierzy w Syrii. W raporcie opisywano potencjalne użycie „potężnych przydrożnych bomb przeciwpancernych” przeciwko amerykańskim pojazdom opancerzonym. Abstrahując od technicznej strony przeprowadzana takich ataków, niezmiernie istotny stał się wymiar polityczny tych działań, za którymi miało stać „centrum koordynacyjne” powołane przez Moskwę, Teheran i Damaszek.

Iran – statysta czy boiskowa dziesiątka?

Nie jest jednak tak, że nagle elita dowódcza w Iranie zaczęła Izraelowi współczuć. Siły Ghods wciąż realizują swoją politykę kąsania Państwa Żydowskiego i Wielkiego Szatana. Minister obrony Izraela Joaw Galant zauważył rosnącą tendencję do popychania sojuszników przez Iran do ataków na Izrael. Stąd nasilenie ataków na Amerykanów w Iraku i Syrii, a także aktywność bojowników w Jemenie.

Gdyby Teheran ostrzeżono, czy byłoby inaczej? Z pewnością nie. A być może mocodawcy zaczęliby wpływać na proces decyzyjny w strukturach Hamasu, komplikując z góry określony plan? Trudno sobie wyobrazić, że prace nad aktualizacją planów wojennych pozostałyby niezauważone dla Mossadu czy Szin Betu. To, co wydarzyło się w skali mikro, prawdopodobnie nie miałoby szans na realizację przy planowaniu skoordynowanej operacji na wielu frontach i z zaangażowaniem tak dużej liczby uczestników.

Hosejn Salami (z lewej) i szef sztabu irańskich sił zbrojnych Mohammad Bagheri.
(Hosejn Zohrewand / Tasnim)

Co więc pozostało Teheranowi? Chamenei miał zapewnić szefa Hamasu jedynie o wsparciu politycznym i moralnym, ale rozgrywa tę partię po swojemu. 18 listopada w przemówieniu w Teheranie podczas dużego wiecu antyizraelskiego Hosejn Salami, szef Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, wygłosił typową tyradę na temat rzekomej nieuchronności upadku Izraela i Stanów Zjednoczonych. Natomiast minister spraw zagranicznych Hosejn Amir Abdollahijan ostrzegł, że wojna w Strefie Gazy może rozszerzyć się na cały region, ponieważ Iran nie zrezygnuje z atakowania sił amerykańskich w Syrii i Iraku.



Działanie poprzez milicje szyickie używające irańskiego uzbrojenia ma być kontynuowane. Według Salamiego operacja „Potop Al-Aksa” jest początkiem wykrwawiania się Państwa Żydowskiego, które będzie musiało mierzyć się z coraz większą wrogością ze strony sił popierających Palestyńczyków. Ogólny opór przeciw Izraelowi ma doprowadzić do wymazania tego państwa z mapy świata. Być może najlepiej stosunek Iranu do wydarzeń w Stefie Gazy oddają słowa Karima Sadjadpoura, amerykańskiego specjalisty do spraw Iranu w zespole doradców Carnegie Endowment for International Peace.

– Iran wykazał się czterdziestoletnim zaangażowaniem w walkę ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem bez wchodzenia w bezpośredni konflikt – powiedział Sadjadpour. – Rewolucyjna ideologia reżimu opiera się na opozycji do tych dwóch państw, ale jego przywódcy nie mają skłonności samobójczych, chcą pozostać przy władzy.

A nawet ją wzmocnić. Gdy Cahal zajęty jest równaniem Stefy Gazy z ziemią, Iran spokojnie pracuje nad wzbogacaniem izotopu uranu. Jerozolima zajęta gaszeniem lokalnej wojny nie może poświęcić więcej uwagi irańskiemu programowi nuklearnemu i nie ma nawet czasu na wymachiwanie szabelką. Amerykańskie akcje Bibiego notują chyba najniższe wartości w historii, a deklarowana przez Biały Dom pomoc dla Izraela jest wyrazem realizmu politycznego i ochrony amerykańskich interesów w tej części globu.

Iran nie zamierza angażować się wojnę z Izraelem, dopóki sam nie zostanie zaatakowany. Dopiero gdyby do takiej sytuacji doszło, mógłby spróbować spuścić psy gończe i dać Hezbollahowi zielone światło do rozpętania piekła na północnej granicy Izraela. Na razie islamska republika jest zadowolona z obranej taktyki wojny podjazdowej i nie zamierza jej zmieniać, gdy przynosi wymierne efekty.

Czy islamska republika stała za atakiem Hamasu na Izrael? Tak, nie bezpośrednio, ale stała, gdyż przez lata wzmacniała Hamas finansowo, technicznie i ideologicznie. Wykorzystując zaangażowanie Cahalu na południowej granicy, Iran stara się zachowywać jako klasyczna boiskowa dziesiątka, rozgrywając przede wszystkim swoich sojuszników i wykorzystując ich jako użyteczny przedmiot do zadawania pojedynczych ciosów, które nie powinny przerodzić się w otwartą wojnę, mogącą stanowić kres władzy ajatollahów.

Przeczytaj też: Puczyści na ratunek. Jak i dlaczego upadają kolejne afrykańskie rządy

Barry Hunau, Creative Commons Attribution-Share Alike 2.0 Generic