Wojna w Ukrainie jest pierwszym od wielu lat pełnoskalowym konfliktem zbrojnym, w którym naprzeciwko siebie stanęli teoretycznie symetryczni nieprzyjaciele. Dotychczas siły zbrojne wielu państw uczestniczyły w misjach pokojowych czy konfliktach asymetrycznych o zupełnie odmiennej charakterystyce. Mając powyższe aspekty na uwadze, amerykańskie dowództwo doszło do konkluzji, że konieczne jest zrewidowanie nie tylko programów modernizacji artylerii i wojsk pancernych, ale również logistyki i systemu dowodzenia.

Nowy szef sztabu US Army, generał Randy George, w wywiadzie dla Defense News stwierdził, że charakter prowadzenia wojny się zmienia się bardzo szybko, a amerykańskie siły zbrojne muszą mieć świadomość konieczności nadążania za zmianami.

W wyniku prowadzonych od ubiegłego roku obserwacji konfliktu amerykańskie dowództwo postanowiło przyjrzeć się swoim programom modernizacyjnym. Największe zmiany mają dotknąć przede wszystkim artylerzystów i wojska pancerne. W przypadku artylerii Amerykanie zrozumieli, że możliwość precyzyjnego rażenia przeciwnika na dalekich dystansach jest bardzo ważna, jednak konwencjonalna artyleria jest równie kluczowa.



W przypadku wojsk pancernych zmiany dotyczyły programu modernizacji czołgów M1 Abrams do standardu SEPv4 na korzyść nowego, lżejszego wariantu oznaczonego roboczo M1E3. Oprócz tego amerykańscy wojskowi uznali za konieczne zwiększenie możliwości w zakresie zwalczania bezzałogowców, podniesienie mobilności stanowisk dowodzenia i usprawnienie logistyki.

„Bogiem Wojny” dalej klasyczna artyleria

W sierpniu generał James Rainey, szef Army Futures Command (AFC), powiedział, iż do tej pory dowództwo wojsk lądowych w dużej mierze skupiało się na rozwoju precyzyjnej artylerii rakietowej dalekiego zasięgu. W wyniku obserwacji wojny rosyjsko-ukraińskiej Rainey przekazał wówczas, że rozpoczęły się analizy, w których wyniku określi się potrzeby amerykańskich artylerzystów, uwzględniając zarówno rejon Indo-Pacyfiku, jak i sytuację w Ukrainie. Do końca roku miałaby zostać wydana nowa strategia artyleryjska US Army, która określi możliwości posiadanych obecnie sił i środków rażenia oraz potrzeby.

Armatohaubica M109A6 na poligonie Orchard Combat Training Center w Idaho.
(Crystal Farris, Idaho Army National Guard)

Temat zmian w amerykańskiej artylerii opisywaliśmy już szerzej w poprzednim artykule, jednak w ubiegłym miesiącu Douglas Bus, sekretarz US Army do spraw zakupów, logistyki i technologii, ujawnił dodatkowe informacje na temat kształtu przyszłej strategii.

Mianowicie dokument ma uwzględniać, w jakich jednostkach wykorzystywana będzie artyleria o trakcji gąsienicowej, kołowa lub holowana. Jest to ważna informacja, ponieważ obecnie pewnym problemem US Army jest nasycenie artylerią holowaną. O ile amerykańskie brygady pancerne (ABCT) mogą liczyć na wsparcie ogniowe artylerii samobieżnej, o tyle mobilne brygady osadzone na kołowych Strykerach (SBCT) dysponują wyłącznie holowanymi systemami M777 kalibru 155 milimetrów. A te narażone są na wysokie straty z uwagi na ograniczoną mobilność, co nie współgra z ich wykorzystaniem w wysoce mobilnych jednostkach.



Natomiast systemy holowane są pożądane przez lekkie formacje, które nie potrzebują wysoce mobilnych systemów. Przykładem przytoczonym przez Busha jest 18. Pułk Powietrznodesantowy, stacjonujący na co dzień w Forcie Liberty w Karolinie Północnej, który ceni holowaną artylerię za możliwość łatwego transportu drogą powietrzną, na przykład pod śmigłowcami.

CH-47F Chinook transportujący haubicę M777A2.
(US Marine Corps / Cpl. Carlos Cruz Jr)

Bush dodał, że o ile „spadochroniarze” wolą artylerię holowaną, o tyle inne formacje, na przykład wspomniane SBCT, preferują artylerię samobieżną o trakcji kołowej. Niewykluczone, że nowa strategia przyśpieszy (a w zasadzie rozpocznie na nowo) program Next Generation Howitzer (NGH), zakładający pozyskanie armatohaubicy samobieżnej osadzonej na podwoziu samochodu ciężarowego.

M1E3 ratunkiem dla logistyki

Na początku września amerykańskie dowództwo porzuciło program modernizacji czołgów podstawowych M1 Abrams do standardu SEPv4 na rzecz opracowania lżejszej wersji oznaczonej roboczo M1E3 Abrams. Dlaczego w zasadzie z „dnia na dzień” zrezygnowano z kluczowej modernizacji Abramsów do nowego standardu, która jeszcze w kwietniu była uważana za priorytet?



Dyrektor programu Ground Combat Systems, generał Gleen Dean, powiedział, że obecnie nie da się zwiększać możliwości Abramsów bez znaczącego wzrostu masy. Dodał, że wojna w Ukrainie pokazała krytyczną potrzebę zbudowania systemu ochrony załóg pojazdów pancernych zintegrowaną już od samego początku w konstrukcji wozów. Dodawanie kolejnych elementów w ramach pakietów modernizacyjnych mijać ma się z celem.

Podobnie uważa emerytowany generał Ben Hodges, dawny dowódca amerykańskich wojsk lądowych w Europie. Jak to określił, Abrams ze wszystkimi „dodatkami na sobie” jest zdecydowanie za ciężki, a zwiększenie poziomu ochrony załogi przez wzrost masy nie jest rozwiązaniem.

Abrams na holu wozu zabezpieczenia technicznego M88.
(Maciej Hypś, Konflikty.pl)

Nowy M1E3 ma być przede wszystkim znacznie lżejszy od proponowanej koncepcji SEPv4, przy jednoczesnym zwiększeniu poziomu bezpieczeństwa załogi, między innymi poprzez integrację z aktywnym systemem ochrony mającym zapewnić osłonę przez bronią przeciwpancerną i amunicją krążącą. Ta ostatnia jest skutecznie i na szeroką skalę wykorzystywana w Ukrainie.

Nowe czołgi przede wszystkim mają jednak odciążyć logistykę. Dean powiedział, że obecnie uszkodzony Abrams musi być ewakuowany z pola walki przez dwa wozy zabezpieczenia technicznego M88 Hercules. Dzięki ograniczeniu masy do ewakuacji uszkodzonego pojazdu potrzebny będzie tylko jeden wóz ratownictwa technicznego. Dodał również, że projekt M1E3 ma brać pod uwagę skrócenie łańcucha dostaw podzespołów oraz ułatwić konserwację i serwis czołgów w terenie.



Również sama amerykańska logistyka ma zostać mocno usprawniona poprzez wprowadzenie zdalnego wsparcia technicznego. Amerykanie przekazali Ukrainie wiele uzbrojenia, w tym bardziej zaawansowanych systemów. Stronie ukraińskiej brakowało wyszkolonych techników czy mechaników będących w stanie je serwisować. George z pewną dozą ironii stwierdził, że po kilku miesiącach amerykańscy żołnierze, stacjonując na polskich poligonach, zdalnie demonstrowali Ukraińcom sposób naprawy sprzętu. Z biegiem czasu utworzono wirtualną bazę wsparcia eksploatacji dla praktycznie każdej amerykańskiej czy sojuszniczej platformy przekazanej za naszą wschodnią granicę.

Zbudowano skuteczny system logistyczny oparty na magazynie części zamiennych zlokalizowanym w Polsce oraz całą bazę specjalistycznych wiadomości tekstowych, nagrań wideo czy nawet transmisji na żywo mających pomóc ukraińskim mechanikom w naprawie uzbrojenia z dala od zaplecza serwisowego. George dodał, że ten sprawnie działający w Ukrainie system z pewnością zostanie zaimplementowany do amerykańskiej doktryny działań w rejonie Indo-Pacyfiku.

Koniec z klasycznymi stanowiskami dowodzenia

Z pewnością w wyobrażeniu wielu naszych Czytelników stanowisko dowodzenia kojarzy się z dużym namiotem bądź budynkiem pełnym oficerów i ogromnej liczby komputerów czy systemów łączności. Prawdę mówiąc, obraz ten nie odbiega w dużej mierze od rzeczywistości. Według Amerykanów konflikt w Ukrainie pokazał jednak, iż takie stanowiska mają trzy zasadnicze wady: są stosunkowo łatwe do identyfikacji, zajmują dużą powierzchnię i, co najważniejsze, nie są mobilne.



George powiedział, że czasy, kiedy przez dwie godziny budowało się klimatyzowane centrum operacji ulokowane w namiotach, minęły. Wymagające chłodzenia duże ilości elektroniki wytwarzają nie tylko zwiększoną sygnaturę cieplną, ale i elektromagnetyczną. Przy obecnym poziomie techniki powyższe czynniki sprawiają, że przeciwnik w zasadzie „na tacy” dostaje informację, gdzie zlokalizowany jest sztab przeciwnika.

Wielokrotnie mogliśmy być świadkami sytuacji, w których Rosjanie lub Ukraińcy niszczyli stanowiska dowodzenia, zabijając i raniąc przy tym wielu oficerów. Według rozważanej (i testowanej) przez Amerykanów koncepcji nowe stanowiska dowodzenia muszą być w stanie zmienić pozycję w ciągu kilku minut i pozwalać żołnierzom na sprawne dowodzenie w ruchu.

George dodał również, że wojna wykazała potrzebę budowania wozów czy systemów dowodzenia w otwartej architekturze, aby w razie potrzeby móc rozbudować je o dodatkowe wyposażenie. Wspomniał też o ćwiczeniach, podczas których trzydziestu pięciu żołnierzy oraz pięć kołowych transporterów opancerzonych Stryker, wyposażonych w komercyjne laptopy, tablety i radia, skutecznie dowodziło brygadowym zespołem bojowym.



W poszukiwaniu sposobu na hordy UAV-ów

Zarówno eksperci wojskowi, jak i cywilni są zaskoczeni liczbą bezzałogowców wykorzystywanych w działaniach w Ukrainie. Fakt ten ożywił dyskusje nad rozbudową amerykańskiej obrony przeciwlotniczej najniższej warstwy w taki sposób, aby była w stanie zwalczać niewielkie powietrzne bezzałogowce i amunicję krążącą.

Stacie Pettyjohn, analityk do spraw obronności w think tanku New American Security, powiedziała, że systemy do zwalczania UAV-ów nie muszą być zaawansowane. US Army prowadzi badania nad zaawansowanymi (i kosztownymi) systemami mikrofalowymi i bronią laserową, ale śmiało miejsce w szeregu mogą zająć również tańsze i prostsze systemy lufowe zintegrowane z zaawansowanymi systemami celowania. Sekretarz US Army Christine Wormuth potwierdziła, że konieczne się staje zwiększenie nasycenia walczących pododdziałów bronią pozwalającą zwalczać bezpilotowce. Dodała, iż Stany Zjednoczone rozbudują zdolności w zakresie zwalczania klasycznych celów powietrznych i balistycznych.

Zobacz też: Jak Bundeswehra będzie chronić pilotów przed laserami

Kevin Larson, Fort Stewart Public Affairs Office