Możemy już chyba powiedzieć, że hamasowska operacja „Potop Al-Aksa” dobiegła końca. Trudno stwierdzić, czy zakończyła się sukcesem. Jeśli celem było obalenie Państwa Żydowskiego czy zachwianie jego podstawami – na pewno nie. Jeśli cele były czysto terrorystyczne, jeśli chodziło o to, aby spowodować jak najwięcej cierpienia wśród znienawidzonych syjonistów – niestety Hamas odniósł sukces. A teraz i jemu, i całej ludności Strefy Gazy przyjdzie zapłacić za to straszliwą cenę.

Nie należy też mieć wątpliwości co do tego, czy konsekwencje ataku Hamasu rozleją się na Zachodni Brzeg. Napięcie w tamtym rejonie rośnie coraz bardziej. Dziś trzech Palestyńczyków zginęło w starciu z osadnikami, kolejnych dwudziestu sześciu aresztowano. Ben Freeman z Jerusalem Post informuje tymczasem, że przynajmniej niektórzy terroryści odpowiedzialni za masakrę w kibucach wcześniej pracowali tam (legalnie) jako robotnicy. Dzięki temu znali rozkład budynków i mogli dowodzić swoimi kolegami. Jeśli to się potwierdzi, być może wszyscy Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu stracą możliwość pracy zarobkowej w Izraelu.



Wciąż trwa wymiatanie niedobitków w południowym Izraelu. Dziś po południu opodal kibucu Nir Am żołnierze Cahalu wsparci przez czołg Merkawa zabili trzech terrorystów.

Wojna z Hamasem nie będzie szybką rozprawą. Uniemożliwia to sam charakter organizacji i kontrolowanego przez nią obszaru. Izraelskie lotnictwo bez przerwy bombarduje Strefę Gazy, dziś w nalocie zginął Abd al-Fattah Duchan, jeden z założycieli Hamasu (informację potwierdziła gazańska agencja prasowa Gaza Now). Wkrótce najprawdopodobniej wkroczą wojska lądowe. Cały Izrael szykuje się na długotrwałą konfrontację zbrojną, a politycy sformowali wojenny rząd nadzwyczajny.

W tej ostatniej kwestii znów na powierzchnię wydostały się spory polityczne, które legły u podstawy klęski całego aparatu bezpieczeństwa prowadzącego do obecnej wojny. Przypomnijmy: premier Binjamin Netanjahu oparł swoją władzę na koalicji ze skrajną prawicą i wraz z nią przepycha deformę sądownictwa, która ma mu pomóc uniknąć więzienia w związku z oskarżeniem o łapownictwo i defraudacje.

W ostatnich miesiącach decyzją Netanjahu część sił odpowiedzialnych za zabezpieczanie Strefy Gazy, w tym pododdziały dywizji „Ogniste Lisy”, przeniesiono na Zachodni Brzeg, aby zabezpieczać tamtejszych osadników. Stanowią oni kluczowy elektorat Bibiego i jego koalicjantów, ten więc musi ich chronić. Łącznie na Zachodni Brzeg trafiło dwadzieścia sześć batalionów, a do ochrony cudu techniki, jakim jest ogrodzenie wokół Gazy, pozostawiono około półtora żołnierza na kilometr granicy.

Rząd wojenny będą tworzyły jedynie trzy osoby: obok Netanjahu będą to były minister obrony i szef sztabu Cahalu Beni Ganc oraz obecny minister obrony Jo’aw Galant. Dodatkowo status obserwatorów otrzymali dwaj inni członkowie Knesetu: Gadi Eisenkot (były szef sztabu Cahalu) i Ron Dermer (obecny minister spraw strategicznych). Decyzje podejmowane przez to ciało będą podlegały kontrasygnacie pełnego rządu. – W tym momencie wszyscy jesteśmy żołnierzami Państwa Izrael – oświadczył Ganc.



Lecz o ile Ganc zgodził się wejść w skład tego swoistego rządu jedności narodowej, o tyle lider opozycji Ja’ir Lapid – który jako pierwszy zaapelował publicznie o powołanie takiego ciała – odmówił. Jako warunek postawił uprzednie odwołanie z rady ministrów prawicowego radykała Itamara Ben Gwira i bodaj jeszcze gorszego prawicowego radykała Becalela Smotricza (pierwszy jest ministrem bezpieczeństwa narodowego, drugi – ministrem finansów).

Samo powołanie rządu wojennego jest jednak istotnym sygnałem świadczącym o jedności izraelskiej klasy politycznej w obliczu gigantycznego kryzysu. Jeszcze tydzień temu wejście Ganca do rządu było niemożliwe. Teraz większość niesnasek odeszła na drugi plan. Pomogła w tym decyzja o zawieszeniu procedury legislacyjnej w stosunku do wszystkich ustaw niezwiązanych z wojną. Oznacza to między innymi wstrzymanie deformy sądownictwa.

O tym, jak dysfunkcyjny stał się rząd Izraela pod batutą Bibiego, najlepiej świadczą doniesienia Ha-Arec, jakoby żona premiera, Sara, stała się główną hamulcową idei rządu wojennego. Rzekomo przekonywała małżonka, że Ganc i Eisenkot nie mają dość ikry, aby podejmować najtrudniejsze decyzje, a także obawiała się, iż rząd wojenny osłabi pozycję polityczną Bibiego. Nawet jeśli te doniesienia są nieprawdziwe, wpisują się doskonale w obecną (niedawną?) atmosferę polityczną. Praktycznie każdy Izraelczyk, nawet popierający Bibiego, skwitowałby je mniej więcej: „no tak, to bardzo w jej stylu”.

Hamas oczywiście ani myśli składać broni. Dziś ponownie kontynuował mało intensywny, ale regularny ostrzał Izraela pociskami rakietowymi. Pochwalił się między innymi trafieniem ośrodka badań jądrowych w Dimonie, ale te wiadomości okazały się wyssane z palca. Pojawiły się też informacje o bojownikach Hezbollahu przelatujących z Libanu do Izraela na motoparalotniach – również w żaden sposób niepotwierdzone.



Chalid Maszal, były przywódca Hamasu, wezwał wszystkich muzułmanów na świecie, zarówno w krajach muzułmańskich, jak i żyjących w diasporze, aby w piątek 13 października „okazali gniew” wobec syjonistów i Ameryki oraz wsparli Al-Aksę zarówno finansowo, jak i własną krwią. W szczególności apel ten skierowany był do „mudżahedinów” z krajów sąsiadujących z Izraelem, którzy mają przelać krew za Palestynę, podczas gdy muzułmanie z innych krajów mają wywierać presję polityczną na rządzących, aby ci powstrzymali Izrael.

Rzeczniczka prasowa Białego Domu poinformowała, że do tej pory potwierdzono śmierć dwudziestu dwóch obywateli Stanów Zjednoczonych, a kolejnych siedemnastu jest zaginionych. Administracja przewiduje, że w miarę dalszego zliczania ofiar te liczby jeszcze wzrosną.

Tymczasem lotniskowiec USS Gerald R. Ford (CVN 78) wciąż idzie w kierunku Izraela, aby demonstrować poparcie USA i odstraszać Hezbollah przed włączeniem się do wojny. Znajduje się obecnie na południe od Cypru. Rzecz jasna, samo położenie lotniskowca jest utajnione, ale jak zwykle w takich sytuacjach zdradza je miejsce lądowania transportowych C-2A Greyhoundów. Izraelskie media zaczynają sugerować, że z pokładu Forda mogą działać komandosi SEALs i Delty, którzy pomogą „specjalsom” Cahalu w odbijaniu zakładników. Na tę chwilę jest to jednak tylko myślenie życzeniowe.



A propos lotniskowców: przez Twittera (dla nas to zawsze będzie Twitter, a nie X) przetoczyła się dyskusja o możliwej zakrojonej na wielką skalę operacji amerykańskich sił zbrojnych przeciw Hamasowi. Do Forda ma bowiem dołączyć USS Dwight D. Eisenhower (CVN 69), wysłany jakoby w trybie pilnym na Morze Śródziemne. Więc wyjaśniamy: nie, w żadnym trybie pilnym. Ike wychodzi w zaplanowany od dawna rejs operacyjny. Po drugie: nikt nie powiedział, że jego rejs ma jakikolwiek związek z Izraelem, rzecznik Rady Bezpieczeństwa Narodowego John Kirby powiedział jedynie, że lotniskowiec będzie dostępny w razie potrzeby.

Wreszcie jest mało prawdopodobne, że Eisenhower dołączy do Forda. Należy raczej zakładać, iż zajmie jego miejsce. Rejs najnowszego amerykańskiego lotniskowca trwa już pięć i pół miesiąca. Wkrótce nadejdzie pora powrotu. Sekretarz obrony Lloyd Austin może oczywiście przedłużyć rejs, ale żeby to się stało, kryzys wokół Izraela musiałby urosnąć do wprost gigantycznych rozmiarów. Dopóki w grę wchodzi tylko starcie z Hamasem i Hezbollahem, jedna lotniskowcowa grupa uderzeniowa w zupełności wystarczy.

IDF Spokesperson's Unit / CC BY-SA 3.0