Gdy spojrzymy na listę asów myśliwskich Luftwaffe, w oczy rzuci się to, jak młodymi mężczyznami byli. Rekordzista „Bubi” Hartmann – urodzony w 1922 roku. „Nocny upiór” Heinz-Wolfgang Schnaufer – również. Nowotny – w 1920. Legendarna „Gwiazda Afryki”, Marseille – w 1919. Podobnie Barkhorn. Günther Rall – w 1918. Trochę starsi byli Galland i Mölders (odpowiednio 1912 i 1914). Lotnicy, którzy w chwili niemieckiej napaści na Polskę mieli więcej niż 25 lat, na liście asów stanowią nieliczne wyjątki. Do tychże należy Adolf Dickfeld, który nie dość że przyszedł na świat w 1910 roku, to jeszcze do Luftwaffe wstąpił, mając aż 27 lat.

Co ciekawe, w „Ścieżkach myśliwego” praktycznie wcale nie pisze o swoich zwycięstwach – a przecież zaliczono mu ich oficjalnie aż 136. Gdyby nie marginalne wzmianki, że opisane w danym rozdziale zestrzelenie było jego zwycięstwem numer tyle a tyle, można by zwątpić, czy Autor w ogóle był asem myśliwskim (przypomnijmy, że do tego miana potrzeba pięciu strąceń). A jednak był, i to jednym z lepszych, uzyskał przecież więcej zestrzeleń niż Galland, nie wspominając już o Möldersie i Marseille’u, których błyskotliwe kariery przerwała przedwczesna śmierć. Oczywiście należy pamiętać, że powojenne ustalenia historyków wykazały, iż po obu stronach barykady, niezależnie od ścisłości przyjętego systemu weryfikacji zestrzeleń, przeszacowywano dorobek większości pilotów – nie ma to jednak większego znaczenia dla wykazania, że Dickfeld był lotnikiem najlepszego sortu. Był, a jednak się tym nie chwali.

W ogóle mniej tu spraw górnolotnych, a dużo więcej przyziemnych. Sporą część książki – podzielonej, nadmieńmy w tym miejscu, na rozdzialiki o długości rzadko przekraczającej trzy strony – zajmują na przykład perypetie związane z barwnym pobytem w Rumunii, zwłaszcza zaś organizowaniem przybytku rozkoszy dla pilotów, gdyż taki oto niecodzienny obowiązek przypadł Autorowi jako odpowiedzialnemu za narybek Luftwaffe. Największe wszakże sukcesy odniósł był Dickfeld na froncie wschodnim. Sukcesy nie tylko lotnicze, ale też organizacyjne (przydało się doświadczenie z Rumunii) czy wręcz handlowe, gdy przychodziło do zaopatrywania jednostki w żywność kupowaną (zazwyczaj barterowo) od rosyjskich czy ukraińskich chłopów.

Wśród wspomnień niemieckich oficerów z lat II wojny światowej „Ścieżki myśliwego” wyróżniają się zdecydowanie na plus jako jedna z najuczciwiej napisanych pozycji tego typu. Nie znaczy to oczywiście, że są obiektywne i nienagannie rzetelne, zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje, iż jakiekolwiek wspomnienia takie będą. Natomiast na tle tak jawnej propagandy jak na przykład we wspomnieniach Léona Degrelle’a nawet najbardziej kontrowersyjne opinie Dickfelda wydają się zrównoważone.

Nie da się nie zauważyć, iż Autor miota się między postawą żołnierza rozgoryczonego klęską a postawą doświadczonego przez życie człowieka, który usiłuje patrzeć w przeszłość z należnym wiekowi spokojem i cynizmem. Tę pierwszą widać na przykład w refleksjach na temat bombardowań dywanowych niemieckich miast czy zbrodni popełnianych na Niemcach przez Sowietów – Dickfeld potępia za to ówczesnych nieprzyjaciół, wyraźnie unika jednak zarazem przyznania choć słowem, że III Rzesza miała wpisane w swą ideologię identyczne metody prowadzenia wojny. Potępia Sowietów za sześćdziesiąt tysięcy zamordowanych wśród jeńców przetrzymywanych w Sachsenhausen, „zapominając” jednocześnie, iż w tymże Sachsenhausen sami naziści doprowadzili wcześniej do śmierci kilkudziesięciu tysięcy ludzi, głównie jeńców sowieckich. Potępia – zupełnie słusznie – pilota pewnego amerykańskiego Thunderbolta za ostrzelanie z zimną krwią kobiety i dziecka, „zapomina” jednak, iż jego towarzysze broni zasiadający za sterami Ju 87 we wrześniu 1939 roku traktowali w identyczny sposób bezbronnych polskich cywilów. Słynne jest choćby – i łatwe do znalezienia w internecie – zdjęcie dziesięcioletniej Kazimiery Miki rozpaczającej nad ciałem starszej siostry, która dokonała żywota w takich właśnie okolicznościach.

Z drugiej strony Dickfeld nie unika wspominania o własnych błędach, okłamywaniu przełożonych (przed swoim pierwszym lotem na Bf 109 bez mrugnięcia okiem oznajmił, że odbył na tej maszynie już sto lotów) czy wręcz tchórzostwie (dał drapaka w swym pierwszym starciu powietrznym, tłumacząc się rzekomą awarią silnika), tym bardziej zaś nie unika potępiania dekowników, kiepskich dowódców i niekompetentnych polityków – z Hitlerem i Göringiem na czele. Trzeba mu jednak wytknąć, że do pewnego momentu sam był w pewnym sensie dekownikiem, tak bowiem niewątpliwie nazwałoby go wielu pilotów frontowych w czasie, gdy Dickfeld służył jako instruktor w Rumunii. O tym akurat nie wspomina, wspomina za to, że w oczach innych, dużo odeń młodszych lotników był niemalże dinozaurem.

Wielką zaletę „Ścieżek myśliwego” stanowi styl Autora, ostry, dosadny i barwny, a w połączeniu z niewielką długością poszczególnych rozdziałów sprawiający, że książkę czyta się błyskawicznie, choć ma aż pięćset stron. Spora w tym zaleta tłumacza i redaktorów, zarówno jeśli chodzi o tekst, jak i o przypisy. Szkoda tylko, że do treści przeniknęło trochę literówek (ba, nie uniknęło tego losu nawet nazwisko autora!).

Z reguły na książki droższe niż 40 złotych patrzę z ukosa jako na podejrzanie drogie. „Ścieżki myśliwego” wyceniono na 55 złotych – i zapewniam, że są warte każdego grosika z tej kwoty. Dla miłośników historii lotnictwa będzie to doskonała inwestycja, jeśli tylko przymknie się oko na niektóre nie do końca przemyślane komentarze natury politologicznej.