Po dwóch dniach niepewności amerykańskie siły powietrzne zestrzeliły chiński balon szpiegowski. Myśliwiec F-22A Raptor z Joint Base Langley-Eustis użył pojedynczego pocisku AIM-9X Sidewinder, aby przebić powłokę celu, unoszącego się na wysokości 18 300–19 800 metrów (60–65 tysięcy stóp). Jak na ironię, jest to pierwsze zestrzelenie na koncie najpotężniejszego myśliwca świata w toku siedemnastu lat służby liniowej.

Decyzję w tej sprawie podjął sam prezydent Joe Biden, który nakazał zniszczenie balonu, gdy tylko będzie można to uczynić bez ryzyka dla osób mieszkających na trasie jego przelotu. Zestrzelenia dokonano więc o godzinie 14.39 czasu lokalnego nad Atlantykiem, u wybrzeży Karoliny Południowej. Do operacji zaangażowano także F-15C Lotniczej Gwardii Narodowej z bazy Barnes w Massachusetts oraz co najmniej jedną latającą cysternę KC-135 Stratotanker.



Aby zapewnić bezpieczeństwo osobom postronnym, Federalna Administracja Lotnictwa wstrzymała wszystkie loty do i z trzech lotnisk w Karolinie Południowej: Wilmingtonu, Myrtle Beach i Charlestonu. Szczątki balonu rozproszyły się na długości około jedenastu kilometrów. Ich zbieranie przez jednostki US Navy i US Coast Guard potrwa najpewniej kilka dni. Woda jest tam stosunkowo płytka – około piętnastu metrów – co ułatwi podejmowanie fragmentów z dna.

W operacji uczestniczyła para Raptorów, z których tylko jednemu dane było odpalić pocisk. Ktokolwiek ustalał plan misji, wykazał się wyczuciem doniosłości tej historycznej chwili, myśliwce posługiwały się znakami wywoławczymi FRANK01 i FRANK02, wyraźnie nawiązującymi do asa myśliwskiego z czasów pierwszej wojny światowej Franka Luke’a, speca od zestrzeliwania balonów obserwacyjnych (strącił ich czternaście). Frank Luke to oczywiście patron bazy lotniczej w Arizonie.

Balon pojawił się w amerykańskiej przestrzeni powietrznej już 28 stycznia nad Aleutami, po czym wleciał nad Alaskę, a następnie, 30 stycznia, nad Kanadę. Następnego dnia ponownie naruszył przestrzeń powietrzną USA nad stanem Idaho, a 1 lutego był już nad Montaną, gdzie wymusił wstrzymanie lotów z międzynarodowego portu lotniczego Billings Logan.



Obecność balonu nad Stanami Zjednoczonymi wyszła na jaw przedwczoraj. W drodze przez niebo nad Montaną przeleciał między innymi nad bazą Malmstrom, gdzie stacjonuje 341. Skrzydło Rakietowe z silosami międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Pentagon twierdzi, iż podjęto kroki, aby uniemożliwić aparaturze szpiegowskiej pozyskanie wartościowych danych. Ba, władze musiały apelować do ludności, aby nikt nie próbował zestrzelić go za pomocą ręcznej broni strzeleckiej, której przecież w USA nie brakuje, a różni influencerzy zwęszyli tu okazję do autopromocji.

Po drodze pojawiały się spekulacje, jakoby w amerykańskim arsenale w ogóle nie było broni zdolnej zestrzelić balon unoszący się na wysokości ponad 18 tysięcy metrów. Rzecz jasna, była to bzdura od początku do końca. Nie wiadomo, dlaczego tak długo zwlekano ze strąceniem, ale przyczyną na pewno nie był brak środków. Być może chodziło po prostu o ochronę ludności cywilnej, a być może Amerykanie chcieli się przekonać, dokąd balon zawędruje.

Niemniej trudno się nie zgodzić, że Chińczycy sprawili amerykańskiej obronie powietrznej nie lada zagwozdkę. Balon poruszał się mniej więcej na wysokości pułapu praktycznego F-22A, więc samo zbliżenie się do celu stanowiło wyzwanie. Użycie działka byłoby ryzykowne. Utrzymanie stabilności (a więc i celowanie) na granicy pułapu praktycznego jest trudne. Pociski nie detonowałyby w kontakcie z cienką powłoką balonu, a kilka dwucentymetrowych dziurek nie zrobiłoby na niej wrażenia – balon miał ponad 25 metrów średnicy. Trzeba by więc użyć dziesiątek lub setek sztuk amunicji, aby rozszarpać balon (a pociski spadłyby potem na ziemię).

Ale użycie pocisku rakietowego powietrze—powietrze to zupełnie inna para kaloszy. Ostatecznie użyto Sidewindera, którego odpalono z wysokości 58 tysięcy stóp, czyli około 17 700 metrów. Pociski tego typu w najnowszej wersji Block III można naprowadzać na cel za pomocą pokładowej stacji radiolokacyjnej, ale termonamiernik Sidewindera teoretycznie powinien być w stanie uchwycić odblask słońca na powłoce balonu względem zimnego tła nieba. Na razie nie wiadomo, czy w pocisku użyto głowicy bojowej. Sidewinder ma prawie 30 centymetrów rozpiętości, być może tyle wystarczyłoby do unieszkodliwienia celu metodą hit-to-kill.



Przedstawiciele Pentagonu nie mają wątpliwości, że balon pochodził z Chin i stanowił narzędzie szpiegowskie mające zbierać informacje o tajnych instalacjach wojskowych w USA. Jak podaje Washington Post, powołując się na anonimowe źródła w administracji, twierdzi, że incydent z balonem sprawił, iż Pekin znalazł się w niekomfortowej sytuacji i „ma bardzo mało kart, które mógłby zagrać”. Przypomina to sytuację Dwighta Eisenhowera po zestrzeleniu U-2 w maju 1960 roku.

Według dwóch innych urzędników była to część zakrojonego na dużą skalę programu szpiegowskiego realizowanego już od wielu lat. Obecnie Pekin twierdzi, że naruszenie amerykańskiej przestrzeni powietrznej było niezamierzone i zawinił wiatr który zniósł z kursu balon zbierający jedynie dane meteorologiczne. Afera szpiegowska sprowokowała jednak dalsze napięcia na linii Pekin–Waszyngton. Sekretarz stanu Antony Blinken odwołał wczoraj zaplanowaną wizytę w Chinach, w której widziano szansę na przynajmniej częściowe załagodzenie sporów. Według Amerykanów na balonie zainstalowana była skomplikowana aparatura łącznościowa. Jego dokładne możliwości i wykonywane zadania pozostają jednak zagadką.

Trzeba pamiętać, że balon, który wleciał nad USA, to niejedyne takie urządzenie. Wczoraj ujawniono obecność drugiego balonu nad Ameryką Łacińską, krążą też pogłoski o trzecim, którzy miałby się znajdować w pobliżu nieokreślonych bliżej obszarów, na których Waszyngton ma żywotne interesy. Podano również, że już wcześniej dochodziło do podobnych – wcześniej nieujawnionych – naruszeń amerykańskiej przestrzeni powietrznej, ale nigdy nie były one tak długotrwałe. Trzy przypadki odnotowano za prezydentury Trumpa. Wówczas balonów nie zestrzelono, być może teraz Amerykanie skorzystali z okazji, przyjrzeć się z bliska, jak to urządzenie pracuje.

Co ciekawe, Cheng Ming-Dean, szef tajwańskiego głównego biura meteorologicznego, oświadczył, że podobne balony zjawiły się nad Republiką Chińską we wrześniu 2021 roku i marcu 2022 roku. Tenże Cheng zapewniał wówczas Tajwańczyków, że balony są w istocie… Międzynarodową Stacją Kosmiczną.



Aktualizacja (5 lutego, 2.15): Chiny potępiły zestrzelenie „cywilnego, nieuzbrojonego” statku powietrznego i oskarżyły USA o naruszenie norm prawa międzynarodowego. Ciekawe, czy Amerykanie zdecydują się wystawić szczątki balonu i jego aparatury na widok publiczny, tak jak uczyniono to w Chinach czy ZSRR ze strąconymi U-2.

Pojawiły się również nowe nagrania. Tu mamy dużo lepszy widok na moment trafienia.

A tu chodzi nie o obraz, ale o dźwięk – łączność radiową z krytycznych sekund tuż po zniszczeniu celu, wraz ze standardowym, ale słynnym komunikatem: Splash One. Tymczasem drugi balon, o którym pisaliśmy wyżej, znajduje się obecnie w przestrzeni powietrznej Kolumbii.

Zobacz też: Indie: Udany test odpalenia pocisku balistycznego z Arihanta

US Air Force / Senior Airman Clay Lancaster