Amerykański styl prowadzenia wojny charakteryzuje dążenie do maksymalnego ograniczenia strat w ludziach, własnych oczywiście, a nie przeciwnika. Z tego między innymi względu w czasie drugiej wojny światowej odpuszczono zdobywanie Berlina, zostawiając go Rosjanom i z tego też powodu wiele bitew na Pacyfiku określa się mianem krwawych lub takich, gdzie USA poniosło poważne straty, mimo że w porównaniu z nawet niewielkimi starciami na froncie wschodnim ich starty te były wielokrotnie niższe. Takie miano zyskały tez bitwy o Iwo Jimę czy tytułowa ostateczna bitwa – o Okinawę.
Stara prawda mówi, że warto uczyć się od i wzorować na najlepszych. A trudno znaleźć lepszego w kwestii książek wojennych niż Cornelius Ryan. Dlatego też w pracy Sloana znajdziemy wiele podobieństw do prac tegoż autora. Podobieństwo widoczne na pierwszy rzut oka to tytuł. Pamiętacie zapewne „Ostatnią bitwę” Ryana opowiadającą o zdobywaniu Berlina w 1945 roku. Podobieństw jest jednak znacznie więcej, właściwie cała książka została napisana na wzór Ryanowskich. Nie mamy więc ogólnego opisu bitwy, autor koncentruje się na kilku postaciach i z ich perspektywy przedstawia całą historię. Mamy tam generałów, oficerów, ale i szeregowców. Narracja wielokrotnie uzupełniania jest cytatami i opowiadaniami tych bohaterów, dzięki czemu jest bardziej osobista i emocjonalna. Oczywiście nie jest tak przez cały czas, bo trzeba pokazać też bitwę z większego oddalenia, w skali operacyjnej, gdzie zamiast ludzi walczą numery pułków czy dywizji. Nie zdziwicie się zapewne, że w ten sam sposób kilka dekad temu pisał Ryan. No cóż, skoro kogoś kopiujemy to dobrze chociaż, że tych najlepszych.
Szkoda tylko, że autor nie postanowił skopiować Ryana w całości i dołożył coś od siebie. Głównie patetyczny nastrój i ciągłe powtarzanie, jak straszliwa, krwawa dla Amerykanów ta bitwa była. U Ryana też się to czuje, ale dzięki stylowi pisania, a nie przez nachalne bombardowanie czytelnika wprost. Brakowało mi tylko „God bless America” na początku bądź na końcu każdego rozdziału. Wikipedia podaje, że po stronie aliantów zginęło 12,5 tysiąca żołnierzy, rannych było prawie 39 tysięcy, a 33 tysięcy to tak zwane stary niebojowe. Dla porównania w bitwie nad Bzurą zginęło 15 tysięcy Polaków, 50 tysięcy było rannych, a 100 tysięcy wzięto do niewoli. Przy zdobywaniu Królewca w 1945 roku starty radzieckie wyniosły około 60 tysęcy ludzi, nie wspominając o innych, znacznie ważniejszych bitwach, gdzie starty szły w setki tysięcy lub ponad milion. Nie piszę tego, aby zdezawuować poświęcenie amerykańskich żołnierzy, ale we wszystkim trzeba zachować umiar. Może amerykańscy czytelnicy tego oczekują, jednak mnie taki styl pisania drażni. A może to wpływ serialu „Pacific” bądź książki na którym został oparty: „Ze starą wiarą na Peleliu i Okinawie” a.k.a. „Piekło Pacyfiku” Sledge’a, wspomnienia którego Sloan często cytuje.
Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia chyba z najlepszą monografią bitwy o Okinawę na polskim rynku. Operację przedstawiono kompletnie, od fazy planowania po opis współczesnego obrazu wyspy. Autor nie pominął żadnej ważnej kwestii, więc oprócz działań na samej wyspie opisał też fazę morską operacji, walkę z kamikaze czy polowanie na pancernik Yamato. Nie pominął też politycznego aspektu bitwy, której skutkiem była decyzja o użyciu bomb atomowych w Hiroszimie i Nagasaki. Pod względem merytorycznym nie można książce nic zarzucić.
„Ostateczna bitwa” została wydana przez poznański Rebis. Oznacza to twardą okładkę, dobry papier, taką samą robotę wykonaną przez redaktora i korektę oraz przypisy na końcu książki. Nie wiedzieć czemu, tylko Sledge zasłużył sobie na przypisy pod tekstem głównym. Krotko mówiąc od strony technicznej wszystko jest jak być powinno.
Książka może nie należy do wybitnych, ale z pewnością zasługuje na uwagę. Mimo że czasami trudno się ją czyta ze względu na dramatyzujący ton, od strony merytorycznej jest bardzo dobra. Kompleksowo opisuje największą bitwę wojny na Pacyfiku i jest dobrze wydana. Mimo krytycznych uwag – polecam.