Wiosną 1944 roku po obu stronach kanału La Manche trwały intensywne przygotowania do decydującego starcia II wojny światowej. O ile jednak alianci zachodni szykowali się do przeprowadzenia największej w dziejach operacji desantowej, inicjującej „krucjatę w Europie”, o tyle hitlerowski Wehrmacht gorączkowo szykował się do obrony tego, co nazistowska propaganda nazwała „Twierdzą Europa” (Festung Europa). Przygotowania po obu stronach kanału były skomplikowane i wielopłaszczyznowe, lecz w czwartym roku wojny nawet najwolniej myślący generałowie doskonale zdawali sobie sprawę, że jednym z kluczy do zwycięstwa w zbliżającym się starciu będzie uzyskanie panowania w powietrzu.
Przed inwazją
Powiedzieć w tym kontekście, że alianci znajdowali się od początku na uprzywilejowanej pozycji, byłoby doprawdy eufemizmem. Marszałek Trafford Leigh-Mallory, szef Ekspedycyjnych Alianckich Sił Powietrznych (Allied Expeditionary Air Forces), mógł bowiem rzucić do walki nad francuskim niebem niemal trzynaście tysięcy samolotów! Znajdowało się wśród nich 3467 ciężkich bombowców, 1645 średnich i lekkich samolotów bombowych, 5409 myśliwców, 2316 samoloty transportowe. Jak zauważył gorzko niemiecki historyk-amator Paul Carell: „alianci nie tyle panowali w powietrzu, co posiadali monopol”.
Hitler trafnie przewidział, że lądującym aliantom będzie towarzyszyć tak zmasowane uderzenie lotnictwa, że pilot konwencjonalnego samolotu będzie się musiał zdobyć na desperację, żeby im zrobić choćby najmniejszą krzywdę. Liczył jednak, iż zdoła zniwelować aliancką przewagę w powietrzu swoimi tajnymi broniami, a zwłaszcza odrzutowcem Me 262, którego debiut właśnie przygotowywano. W planach Führera nadzwyczajnie szybkie odrzutowe myśliwce bombardujące miały pierwszego dnia inwazji przedrzeć się niepostrzeżenie przez aliancki parasol myśliwski i wprowadzić zamęt w miejscu lądowania. Niepowstrzymane ataki odrzutowców opóźniłyby rozładunek posiłków i zaopatrzenia, a niemieckim odwodom pancernym dałyby niezbędny czas do wykonania decydującego kontrataku. Na odprawie 20 grudnia 1943 roku Hitler mówił: „Najważniejsze jest walnąć w nich jakimiś bombami, jak tylko spróbują lądowania […] wystarczy pół dnia, a już nasze rezerwy będą w drodze. Jeżeli tylko potrafimy ich przydusić do ziemi na tych plażach na sześć do ośmiu godzin, zobaczycie jak wspaniale sobie poradzimy”.
Plan ten pozostał jednak tylko na papierze. Oddanie Me 262 do służby stale się opóźniało, a dowództwo Luftwaffe (zwłaszcza feldmarszałek Milch), po cichu sabotowało rozkazy Hitlera forsując produkcję czysto myśliwskiej wersji odrzutowca, która miała bronić niemieckiego nieba przed bombowcami aliantów. W rezultacie Luftwaffe musiała walczyć z alianckimi siłami inwazyjnymi za pomocą konwencjonalnego arsenału.
Stan tegoż arsenału nie przedstawiał się tymczasem, delikatnie mówiąc, najlepiej. Za obronę francuskiego nieba odpowiadała 3. Flota Powietrzna (Luftflotte 3), na której czele stał feldmarszałek Hugo Sperrle. W jej skład wchodziły: II Korpus Lotnictwa Myśliwskiego, II, IX i X Korpus Lotniczy oraz 2. Dywizja Lotnicza. Na papierze było to potężne zgrupowanie, jednak w rzeczywistości jego kondycja pozostawała mizerna. W przeddzień inwazji do dyspozycji Sperrlego pozostawało bowiem zaledwie 731 samolotów, z czego gotowych do akcji było tylko 398. Park samolotowy był dość przestarzały. Składały się nań myśliwce Fw 190 i Bf 109G oraz bombowce Ju 88 i Do 217 – ulepszone wersje maszyn z połowy lub początków wojny, które choć kiedyś święciły wspaniałe sukcesy, to w 1944 roku nie mogły się już równać z alianckimi odpowiednikami. Z tą mizerią kontrastował rozbudowany stan osobowy francuskich struktur Luftwaffe.
W 3. Flocie Powietrznej służyło aż 323.139 oficerów, podoficerów, urzędników i żołnierzy, jak również 16 109 pomocniczych pracownic Luftwaffe, 45.331 zagranicznych i niemieckich robotników cywilnych oraz 24 019 junaków ze Służby Pracy Rzeszy.
Na ten stan rzeczy składało się kilka przyczyn. Przede wszystkim należy pamiętać, że wiosną 1944 roku Luftwaffe była uwikłana w rozpaczliwą i wyniszczającą walkę na wszystkich frontach – we Włoszech, nad frontem wschodnim, czy wreszcie przede wszystkim na niemieckim niebie. Hitlerowskie lotnictwo po prostu nie było w stanie sprostać wymogom wojny światowej, a opłakany stan Luftflotte 3 był tylko jednym z tego dowodów. Po drugie, alianci byli zdeterminowani, aby uzyskać całkowitą przewagę w powietrzu nad Francją, w związku z czym przez kilka miesięcy poprzedzających inwazję zmiękczali z powietrza umocnienia Festung Europa. Poza oczywistymi celami, takimi jak lotniska, zgrupowania wojsk i magazyny, atakowano także drogi i tory kolejowe, ośrodki łączności i dowodzenia oraz stacje radiolokacyjne. Naloty prowadzono na bardzo szerokim froncie, by nie dać wskazówek, gdzie nastąpi lądowanie. Bombowce taktyczne i samoloty myśliwsko-bombowe przemierzały niebo nad Francją i krajami Beneluksu, mając zawsze w pobliżu silną osłonę myśliwską. Alianci prowadzili też intensywne myśliwskie „wymiatania”. W 61 dni między 6 kwietnia a 5 czerwca 1944 roku przeprowadzili 98.400 wylotów myśliwców, podczas gdy Niemcy mogli się zdobyć zaledwie na 34.500 wylotów. Łączne straty aliantów wyniosły w tym okresie 1012 maszyn, niezależnie od przyczyn, te jednak mogły być łatwo uzupełnione. Straty niemieckiej Jagdwaffe były tymczasem jeszcze większe i wynosiły 1246 maszyn. Szczególnie bolesna była zwłaszcza utrata wielu doświadczonych pilotów.
O ile jednak aliancka ofensywa powietrzna wykrwawiła niemieckie lotnictwo myśliwskie, o tyle swoje lotnictwo bombowe Niemcy osłabili niejako na własne życzenie. Hitlera frustrowały nieustanne naloty na niemieckie miasta, stąd nakazał Luftflotte 3 zorganizowanie serii nalotów odwetowych na Londyn i inne miasta w południowej Anglii (operacja Steinbock). Nocne naloty, ochrzczone przez Brytyjczyków szyderczą nazwą Baby Blitz, trwały od stycznia do maja 1944 roku i kosztowały Niemców utratę ponad 300 bombowców z doświadczonymi załogami na pokładach. Można tylko spekulować, czy siły te byłyby w stanie zadać poważniejsze straty lądującym aliantom, jednak bez wątpienia nad Normandią ich ofiara przyniosłaby o wiele większy pożytek niż skazane na porażkę i bezsensowne z militarnego punktu widzenia naloty odwetowe na Anglię.
Istniało też kilka innych czynników osłabiających siłę bojową 3. Floty Powietrznej. W dniu inwazji część jednostek była w trakcie przemieszczania się na lotniska położone dalej w głębi lądu lub przechodziła wymianę sprzętu. Ponadto dowództwo Luftflotte 3 było wyraźnie rozleniwione wygodną i przyjemną służbą okupacyjną we Francji. O feldmarszałku Hugonie Sperrlem Hitler mawiał z przekąsem, że bardziej interesują go uciechy stołu niż dowodzenie formacjami lotniczymi.
D-Day
Alianckie lądowanie w Normandii w dniu 6 czerwca 1944 roku okazało się dla Niemców kompletnym zaskoczeniem. Szczelny parasol myśliwców nad kanałem La Manche wykluczał jakiekolwiek rozpoznanie lotnicze, w związku z czym Luftwaffe nie tylko nie zdołała wykryć olbrzymiej floty inwazyjnej na południowym wybrzeżu Anglii w czasie jej koncentracji, ale nawet wtedy gdy już wypłynęła. Na wieść o inwazji feldmarszałek Sperrle wydał rozkaz do żołnierzy 3. Floty Powietrznej, w którym znalazły się następujące słowa: „Żołnierze Luftflotte 3! Nieprzyjaciel rozpoczął długo zapowiadaną inwazję. Długo czekaliśmy na tę chwilę, długo się przygotowywaliśmy, zarówno w głębi ducha, jak i na polu walki, dzięki niestrudzonym, nieprzerwanym wysiłkom. Naszym zadaniem jest pokonanie wroga. Wiem, że każdy z was, wierny przysiędze i sztandarowi, wykona swe obowiązki.
Będzie się od was wymagać wielkich rzeczy i okażecie najdzielniejszego ducha bojowego”.
Rzeczywistość okazała się o wiele bardziej prozaiczna. W „dniu D” piloci Luftflotte 3 byli w stanie dokonać zaledwie 319 wylotów przeciwko alianckim siłom inwazyjnym, podczas gdy przeciwnik przeprowadził ich ponad 13 tysięcy! Alianci stracili tego dnia 113 samolotów, lecz padły ofiarą przede wszystkim artylerii przeciwlotniczej. Tylko dwa niemieckie samoloty zdołały się przebić przez roztoczony nad miejscem lądowania aliancki parasol powietrzny, tworzony przez 3000 zmieniających się myśliwców. Były to myśliwce Fw 190, które pilotowali niemiecki as lotniczy Josef „Pips” Priller i jego stały skrzydłowy (w żargonie Luftwaffe – Kacmarek), Heinz Wodarczyk. Wykorzystując osłonę nisko wiszących chmur i lecąc na pełnych obrotach, Priller i Wodarczyk ostrzelali z lotu koszącego plażę „Sword”, po czym wrócili tą samą drogą.
Pogrom
Luftwaffe miała swój własny plan odparcia inwazji, ochrzczony kryptonimem Drahende Gefahr West („Groźne niebezpieczeństwo Zachód”). Niemieckie dowództwo oczekiwało, że w ciągu tygodni poprzedzających inwazję alianci będą prowadzić potężne uderzenia na bazy Luftflotte 3. Flota Sperrlego miała wówczas wycofać samoloty z wysuniętych baz i rozproszyć je po polowych lotniskach w całej północnej Francji, Belgii i Holandii. W razie desantu Luftwaffe miała natomiast skoncentrować główne siły we Francji, aby zadać tam wrogowi decydujące kontruderzenie powietrzne. „Gdy Brytyjczycy spróbują wylądować we Francji i utworzyć drugi front, nie pozostawię ani jednego myśliwca do obrony Rzeszy”, mówił marszałek Rzeszy Hermann Göring. „Każdy samolot zdolny do lotu zostanie wysłany do walki, a sama Rzesza nie będzie miała jednego samolotu – i niech się dzieje co chce”, dodawał. Luftflotte 3 miała też wówczas „pożyczyć” jednostki lotnicze z południa Francji, Włoch, Danii, frontu wschodniego, a nawet Grecji.
W momencie rozpoczęcia inwazji plan ten zawiódł jednak na całej linii. Przerzucenie jednostek myśliwskich do Francji zostało opóźnione o 24 godziny, gdyż nie wydało odpowiedniego rozkazu, spodziewając się większego lądowania w rejonie Pas-de-Calais. Wreszcie Luftwaffe wydała go na własną odpowiedzialność i rozpoczął się przerzut posiłków. Większość staranie przygotowanych i zaopatrzonych lotnisk została jednak zbombardowana i jednostki musiały lądować na naprędce wybranych lądowiskach. Kiepska sieć łączności zupełnie zawiodła, co tylko powiększyło chaos. Czołówki wszystkich jednostek przerzucano za pomocą transportowych Ju 52, lecz główny rzut obsługi naziemnej przemieszczał się koleją, a większość docierała po kilku dniach lub nawet tygodniach. Fiasko niemieckiego planu przerzutowego było w dużej mierze efektem działalności alianckiego wywiadu, który dzięki rozszyfrowywaniu niemieckich depesz wiedział doskonale, które lotniska należy zrównać z ziemią.
W tych fatalnych warunkach Luftflotte 3 musiała podjąć beznadziejną walkę z potężną armadą powietrzną aliantów. Niemieckie samoloty napotykały zwykle nad Normandią przewagę wroga w stosunku sześć do jednego, czasami nawet dwadzieścia do jednego. O dysproporcji sił może świadczyć jedno krótkie porównanie. W ciągu 90 dni od „D-Day” alianci przeprowadzili łącznie 203.357 wylotów myśliwskich, podczas gdy niemiecka Jagdwaffe mogła się zdobyć tylko na 31.833 wylotów. Także aliancki ogień przeciwlotniczy z plaż był potężny. Nieustannie bombardowano niemieckie lotniska, zrywała się łączność, zaopatrzenie nie docierało. Od sierpnia 1944 roku sytuację Luftwaffe pogorszył jeszcze chroniczny brak paliwa, spowodowany alianckimi nalotami na niemieckie i rumuńskie rafinerie.
Po niemal miesiącu walk nad Normandią załogi Luftwaffe osiągnęły kres wytrzymałości. Od każdego pilota oczekiwano przynajmniej dwóch lotów dziennie, jeśli nie więcej.
Lotnicy mieszkali w namiotach w pobliżu samolotów, główny posiłek – zwykle gulasz z ziemniakami – jedli w południe, spali zaś, jeśli się udało, w czasie krótkich przerw w lotach. Średnia długość życia niemieckiego pilota we Francji latem 1944 roku wynosiła miesiąc, a samolot pozostawał sprawny średnio przez mniej więcej 5 godzin. W ramach uzupełnień przysyłano nowicjuszy, którzy ledwo co ukończyli szkoły lotnicze i ginęli błyskawicznie. Pilot Willi Hellmann wspominał: „Nikt nie potrafi ocenić, czym jest kilkuminutowa, bezowocna, beznadziejna misja wobec ogromnej przewagi przeciwnika. Krótka walka powietrzna, a potem szybki odwrót do bazy, ponieważ nieprzyjaciel nadlatywał ze wszystkich stron na pomoc kolegom i ani najlepsza technika lotu, ani najbardziej szalona odwaga nie mogły w niczym pomóc (…) Musisz zniknąć z pola walki. Pozostać tam równało się samobójstwu”. Byłą to prawda. Na przykład 6 lipca Luftwaffe wielkim zrywem posłała do walki nad Normandią 450 samolotów, którym nie udało się przedrzeć nawet nad linię frontu. Niemcy nie byli w stanie ponowić ataku następnego dnia, ponieważ poniesione straty były zbyt wielkie.
Trzeba jednak przyznać, że niektórzy piloci – dzięki wielkiemu doświadczeniu i jeszcze większemu szczęściu – potrafili skutecznie stawić czoła nieprzyjacielowi. Absolutnym rekordzistą jest jeden z mniej znanych niemieckich Experten, urodzony w 1914 roku Hauptmann Theodor Weissenberger z I/JG 5, który na przestrzeni siedmiu tygodni zestrzelił nad Francją 25 (sic!) samolotów. Przy takiej przewadze wroga jest to doprawdy wybitne osiągnięcie.
Podczas bitwy o Normandię Luftwaffe wypróbowała kilka ze swych tajnych broni. 27 lipca nad miejsce lądowania wysłano wreszcie odrzutowe Me 262, lecz było ich niewiele, a ich działania obwarowano takimi procedurami bezpieczeństwa, że alianci nawet nie zauważyli tego ataku. Do walki rzucono także dywizjon 2/KG 101 wyposażony w eksperymentalny zestaw Mistel. Tworzyły go dwa samoloty połączone jeden nad drugim, z których pierwszy, myśliwiec, spełniał funkcję nosiciela i kabiny pilota, a drugi, bombowiec, był bezzałogową, zdalnie sterowaną bombą latającą. Cztery Mistele przeprowadziły pierwszy atak w dniu 24 czerwca. Nalot zakończył się zupełną klapą – Mistele nie trafiły w cel lub zostały zestrzelone. W późniejszym okresie przeciw flocie inwazyjnej wysłano jeszcze sześć Misteli, które też nie odniosły większych sukcesów. Jeden z nich trafił tylko w stary francuski pancernik „Courbet” używany jako część falochronu prowizorycznego portu Mulberry koło Arromanches. Większe sukcesy w walce z aliancką żeglugą odniosły już konwencjonalne samoloty Luftwaffe, które zdołały zatopić niszczyciel „Boadicea”, fregatę „Lowfort” i sześć statków transportowych.
Ostatni akt powietrznej bitwy nad Normandią nastąpił po przełamaniu przez Amerykanów niemieckich linii pod St. Lô, które nastąpiło 26 lica 1944 roku (operacja Cobra). Na początku sierpnia niemiecki II Korpus Myśliwski przeprowadził najbardziej zmasowaną próbę zniweczenia alianckiej przewagi w powietrzu. Natarcie amerykańskie wzdłuż wybrzeża Atlantyku dało przynajmniej Luftwaffe sporo celów – tkwiące w korkach czołgi, które próbowały się przedostać na południe przez nieliczne mosty i odpowiednie drogi. W pierwszym tygodniu sierpnia Messerschmity i Focke-Wulfy korpusu wykonywały ponad 200 lotów dziennie przeciw skupiskom amerykańskich czołgów koło Avranches; bombardowały też mosty i atakowały z lotu koszącego kolumny piechoty. Był to jednak ostatni zryw Luftwaffe w czasie bitwy w Normandii. Alianckie armie zalewały Europę, a Luftwaffe była nieustannie zmuszana do odwrotu na kolejne lądowiska ze względu na ich zagrożenie przez alianckie czołgi. Panowało straszne zamieszanie i zdarzało się, że piloci nie mogli odnaleźć swoich nowych lotnisk i lądowali gdzie się dało.
W logistyce i łączności panował chaos, a kontrola naziemna przestała istnieć. Myśliwce aliantów panowały w powietrzu. Nacisk aliantów zmalał dopiero na jesieni, kiedy ich służby pomocnicze przestały nadążać za wydłużaniem się linii zaopatrzeniowych.
Podsumowanie
Podczas bitwy o Normandię niemiecka Luftwaffe nie zdołała zrealizować żadnego ze swych zadań – ani przeszkodzić siłom inwazyjnym, ani osłonić własnych wojsk przed nieustannymi atakami z powietrza. Miało to decydujący wpływ na wynik kampanii. Feldmarszałek Rommel musiał gorzko zameldować Hitlerowi, że: „nasze własne lotnictwo jest prawie zupełnie niewidoczne”. Wśród żołnierzy Wehrmachtu krążyła z kolei anegdota o tym jak rozpoznać przelatujący samolot: „jeżeli jest srebrny – to Amerykanin, jeśli ma obronny kamuflaż – to Brytyjczyk, a jeśli w ogóle go nie ma – to nasz”. Co gorsza, tę całkowitą klęskę Luftwaffe przypłaciła ogromnymi stratami. Luftflotte 3 praktycznie przestała istnieć; w samym tylko czerwcu Niemcy stracili co najmniej 350 samolotów, głównie myśliwców, do końca sierpnia – ponad dwa tysiące. Spowodowane aliancką inwazją ogołocenie pozostałych frontów z jednostek Luftwaffe przyczyniło się też do szeregu klęsk Wehrmachtu, m.in. do pogromu Grupy Armii „Środek” na Białorusi latem 1944 roku.
Po katastrofie na Zachodzie Reichsmarschal Göring kazał na wiele miesięcy osadzić w areszcie wszystkich generałów i oficerów Sztabu Generalnego Zachodnich Okręgów Lotniczych. 23 sierpnia 1944 roku feldmarszałka Sperrlego pozbawiono dowództwa (zastąpił go generał Otto Dessloch), lecz uniknął represji. Trzeba mu oddać, ze starał się osłaniać swoich aresztowanych generałów, twierdząc że osobiście akceptował ich posunięcia i tłumacząc je wydanymi przez siebie rozkazami.
Bibliografia:
Paul Carell, Alianci lądują! Normandia 1944, Bellona, Warszawa 2006.
Richard Hargreaves, Niemcy w Normandii, Rebis, Poznań 2009.
Gerhard Hümmelchen, Feldmarszałek Hugo Sperrle [w:] Gerd R. Ueberschär, Wojskowe elity III Rzeszy, Bellona, Warszawa 2004.
Jerzy Lipiński, Druga wojna światowa na morzu, Lampart, Warszawa 1995.
Mike Spick, Asy lotnictwa bombowego Luftwaffe, Bellona, Warszawa 2006.
Mike Spick, Myśliwskie asy Luftwaffe, Bellona, Warszawa 2004.
John Weal, Bf 109F/G/K Aces of the Western Front, Osprey Publishing, Oxford 1999.