Prezydent Argentyny Alberto Fernández oświadczył, że w obecnej sytuacji rząd nie planuje kupować żadnych samolotów bojowych. Można wobec tego założyć, że wieloletnia opera mydlana wokół odświeżenia potencjału Fuerza Aérea Argentina dobiegła końca, przynajmniej na dłuższy czas. De facto oznacza to jednak, iż w Argentynie wkrótce przestanie istnieć lotnictwo bojowe.
– Argentyna musi przeznaczać swoje zasoby na ważniejsze sprawy niż zakup samolotów wojskowych – powiedział Fernández na konferencji zorganizowanej przez Financial Times. – Żyjemy na kontynencie pełnym nierówności, gdzie nie ma problemów wojennych, a wspólnym mianownikiem jest pokój.
Nie sposób nie zauważyć, jak argument Fernándeza współgra ze słowami brazylijskiego sędziego Wilsona Alvesa de Souzy, który niedawno zablokował pozyskanie kołowych wozów bojowych Centauro II przez Exército Brasileiro. Alves nazwał ten zakup nieracjonalnym w świetle tego, że „z powodu braku pieniędzy są cięte wydatki na edukację i ochronę zdrowia, a zamierza się kupować uzbrojenie w czasach pokoju”.
Słowa Fernándeza są jednak zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę, że niespełna trzy miesiące temu rząd w Buenos Aires zabezpieczył 664 miliony dolarów amerykańskich na nowe samoloty (Argentyńczykom zależało na pozyskaniu dziesięciu maszyn jednomiejscowych i dwóch szkolno-bojowych) plus 20 milionów na budowę nowej infrastruktury, niezbędnej do eksploatacji nowocześniejszych maszyn. Zapowiadało to rewolucję techniczną w argentyńskim lotnictwie, zmagającym się z krańcowym niedofinansowaniem od czasu wojny o Falklandy.
Argentyna to ósmy największy kraj świata (jest dziewięciokrotnie większa od Polski). Sprawne zabezpieczanie przestrzeni powietrznej nad tak ogromnym kawałkiem globu wymaga zarówno sieci stacji radiolokacyjnych, jak i samolotów myśliwskich zdolnych przekraczać prędkość dźwięku, tak aby odpowiednio szybko mogły doścignąć naruszycieli (którymi w warunkach argentyńskich byliby głównie przemytnicy). Obecnie Argentyńczycy nie mają ani jednego, ani drugiego.
Obecnie Argentyna boryka się z ogromnym problemem, jakim jest utrzymanie znajdujących się w linii A-4AR Fightinghawków, czyli głęboko zmodernizowanych A-4M Skyhawków. Do 2015 roku Argentyna dysponowała jeszcze w służbie francuskimi Mirage’ami III i 5 oraz izraelskimi Daggerami (czyli Mirage’ami 5 proweniencji izraelskiej). Samoloty te przez wiele lat zapewniały przynajmniej minimum obrony argentyńskiej przestrzeni powietrznej. Po ich wycofaniu całość zadań spadła na A-4AR oraz szkolno-treningowe IA-63 Pampa III, które dysponują możliwością podwieszenia uzbrojenia niekierowanego. A-4AR wielokrotnie uziemiano z powodu usterek i braku części zamiennych spowodowanym brakiem funduszy.
Notabene za kilka dni odbędzie się ceremonia obchodów dwudziestej piątej rocznicy przyjęcia A-4AR do służby. To naprawdę nie są stare maszyny i teoretycznie mogłyby służyć jeszcze długo, ale są już zaniedbane, potrzebowałyby kompleksowych remontów, na które również nie ma pieniędzy.
Kiedy oficjalnie ruszyły poszukiwania nowego myśliwca, w prasie branżowej mówiło się o używanych Kfirach, Mirage’ach F1, Gripenach, M-346, Typhoonach, JF-17, L-159, a nawet MiG-ach-29. Ostatecznie w 2019 roku wybrano południowokoreańskie lekkie samoloty bojowe FA-50 Golden Eagle. Próba ich pozyskania spełzła na niczym, ponieważ rok później transakcję zablokował brytyjski rząd. Wielka Brytania nadal ma nałożone na Argentynę embargo na uzbrojenie po inwazji na Falklandy, a w FA-50 znajduje się sześć komponentów produkcji brytyjskiej.
We wrześniu ubiegłego roku pojawiła się informacja, jakoby Buenos Aires formalnie zatwierdziło kupno chińsko-pakistańskich JF-17. Wiadomość tę szybko zdementowano, ale coś było na rzeczy – przez te wszystkie lata JF-17 jako jedyny konsekwentnie pojawiał się we wszystkich doniesieniach i przeciekach na temat hipotetycznego argentyńskiego przetargu. Trudno się dziwić: w przeciwieństwie do maszyn zachodnich jest on pozbawiony komponentów brytyjskich (z wyjątkiem fotela wyrzucanego Martin-Baker PK16LE, który można jednak zastąpić fotelem chińskim), a przy tym jest dużo tańszy od nowoczesnych „pełnowymiarowych” myśliwców.
Z tego samego powodu drugim głównym konkurentem został rosyjski MiG-35. W tym roku Rosja rozpętała jednak zbrodniczą wojnę i jej przemysł zbrojeniowy zaczął tracić klientów. Z jednej strony wojna postawiła pod znakiem zapytania możliwości rosyjskiego sprzętu in toto, z drugiej sprawiła, że nie wiadomo, czy rosyjski przemysł mógłby w ogóle realizować zamówienia. Do tego dochodzi jeszcze młot i kowadło w postaci amerykańskich sankcji.
W maju tego roku wizytę w Chinach złożyła delegacja z argentyńskich sił powietrznych, toteż pozycję JF-17 uznano za jeszcze mocniejszą. Na ostatnim etapie do gry miał jednak przystąpić amerykański Fighting Falcon. Dla Waszyngtonu byłaby to sposobność, aby zrównoważyć rosnące wpływy Pekinu w Argentynie. Według Defense News opcja ta zyskała poparcie dowództwa wojsk lotniczych, i to pomimo że Amerykanie podchodzili niechętnie do kwestii sprzedaży Argentynie pocisków AMRAAM i integracji F-16 z uzbrojeniem izraelskim.
Jeżeli słowa Alberta Fernándeza potwierdzą się w praktyce, będzie to oznaczało nie tylko śmierć komponentu bojowego Fuerza Aérea Argentina. Fightinghawki są już u progu emerytury i raczej nie wytrzymają czasu potrzebnego na zmianę decyzji, rozpisanie nowego przetargu i rozpoczęcie dostaw zwycięskiego myśliwca. Jest to też cios – być może śmiertelny – dla rewanżystowskiej narracji dotyczącej Falklandów. Władze w Buenos Aires oczywiście nie zrezygnują z podkreślania swoich praw do archipelagu (czasem w zupełnie absurdalny sposób). Radykalniej nastawionym politykom trudno jednak będzie zapewniać wyborców, że nachodzi dzień zbrojnego odzyskania Malwinów, kiedy równocześnie traci się jeden z kluczowych dla ewentualnej operacji systemów uzbrojenia.
Chociaż z drugiej strony jeśli fakty nie zgadzają się z kiełbasą wyborczą, to tym gorzej dla faktów, czyż nie?
Zobacz też: USA i Kanada odbudowują zdolności wojskowe w Arktyce