Koledzy, wśród nich Heinrich Himmler, nazywali Odilo Globocnika „Globusem”. Globus to skrócona wersja jego nazwiska, łacińska nazwa globu, który uważali za swoją własność – świata, na który wszyscy mieli wielką ochotę. Na początku lat czterdziestych dwudziestego wieku, w Lublinie, w regionie naznaczonym obozami, gdzie rządził gwałt, praca niewolnicza i sadyzm, szef policji i SS Globocnik dotarł do szczytów władzy. Jako najwyższa władza policyjna we wschodniej części Generalnej Guberni był „carem” żerującym na więźniach obozów koncentracyjnych. Kiedy bawił się z kumplami w urządzonych z przepychem posiadłościach, jego jednostka SS masowo mordowała w niesławnych obozach śmierci, takich jak Bełżec, Sobibór i Treblinka. W czasie, gdy reszta Europy wiodła nędzny żywot, cierpiąc z zimna, strachu, wojny i głodu, przyjaciele Globocnika bawili się na przyjęciach, nosili modne ubrania, obwieszali się biżuterią, jedli wyszukane potrawy i pili szampana sprowadzanego z Holandii. Wyżsi urzędnicy lubelskiego SS pławili się w takim luksusie, jakiego Niemcy nigdy przedtem nie znały. Wszystko to, z czego Globus i jego koledzy cieszyli się w Lublinie, było plonem pracy przymusowej i gwałtów, płynęło z kradzieży, z rabowania setek tysięcy ludzi, których zwłoki gniły potem w ogromnych dołach niedaleko obozów zagłady.
Prywatnie Globocnikowi często udawało się prezentować w roli człowieka miłego i sympatycznego. Jego druga narzeczona po dziś dzień twierdzi, że nie wierzy w to wszystko, co się o nim mówi. Uważa ona, że to niemożliwe, aby mężczyzna, którego znała, popełniał takie zbrodnie. Podczas gdy historycy niezmiennie dochodzą do wniosku, że Globocnik był giermkiem i brutalnym fanatykiem nazizmu, jest też udokumentowanym faktem, że wzbudzał zaufanie wielu towarzyszy partyjnych – od Heinricha Himmlera do szeregowych członków służących w jego siłach policyjnych. Okazało się, że Globocnik miał pewną cechę, którą psychologowie nazywają „umiejętnością oscylowania”, czyli szybkiego przystosowywania się do nastrojów i sytuacji. Wobec Himmlera Globocnik był gorliwy i służalczy. Wobec cywilnej administracji Lublina był zarówno arogancki i złośliwy, jak i przyjazny oraz skory do współpracy. Czasem przechwalał się koneksjami z Hitlerem i Himmlerem, głośno trąbiąc o ambitnych i pretensjonalnych planach Wehrmachtu w sprawie zasiedleń na Wschodzie; innym razem zagadnięty o swoją pracę bywał bardzo tajemniczy. Zwykły żołnierz zbrojnych szeregów SS, Augustyn Z., dobrze go znając jako towarzysza broni, przypisywał mu brak osobowości i traktował jak równego sobie, jak prawdziwego przyjaciela. Inny znowu szeregowiec, jego ordynans, Willy Natke, po wojnie opisał Globocnika jako „brutala, który nie zawahałby się zabić swojego podwładnego”. Narzeczona Globocnika, Irmegard Rickheim, widziała w Globocniku człowieka życzliwego, opiekuńczego, z którym nigdy się nie kłóciła. Ignorowała fakt, że budował centra zabijania w tym samym czasie, gdy spędzali razem czas na przyjemnych wycieczkach.
Życie Globocnika w istocie składało się z serii blefów i gaf. Chociaż wiele razy znajdował się w krytycznych sytuacjach, swą osobowością zawsze potrafił zjednywać sobie przyjaciół, którym udawało się przeprowadzać go przez morza kłopotów aż do końca Trzeciej Rzeszy.
Globocnik charakterem przypominał Hitlera, będąc równocześnie jego całkowitym przeciwieństwem. Połączenie braku skromności z brakiem kwalifikacji – cechy te nieuchronnie prowadziły do katastrofy na stanowiskach zdobywanych osobistą charyzmą, przebiegłością i wytrwałością. Bezkompromisowy i niezwykle zdeterminowany w zdobywaniu coraz to wyższych pozycji, gdy tylko je osiągał, udowadniał, że jest nieudolny. Hitler, inteligentniejszy i z większym zapałem do działania, lepiej sobie radził z tym „głupim światem” od Globocnika, który był dwukrotnie degradowany za brak kompetencji, aby – trzy tygodnie po Hitlerze – popełnić samobójstwo w maju 1945 roku. Obu łączył kwestionujący prawa natury narodowy socjalizm i obaj odeszli, gdy prysły ich iluzje. Byli nieugięci w realizacji zamiaru eksterminowania milionów ludzi. Hitler w jednym ze swoich ostatnich monologów uważał bliską eksterminację europejskich Żydów za jedno ze swoich wielkich osiągnięć. Podobnie Globocnik, ścigany przez aliantów, w ostatnich dniach wojny z dumą oświadczył, że jego lubelski zespół „załatwił dwa miliony”.
Mimo to obaj – Globus i Führer – byli uprzejmi dla osób, z którymi spotykali się i rozmawiali. Ich nienawiść była enigmatyczna, u Globocnika może nawet bardziej niż u Hitlera widoczna w doborze przyjaciół, w miłości do matki i sióstr, kochanek i znajomych, wszystkich, którzy tworzyli przez całe życie stale wspierający ich krąg osób. Dla psychologów zapewne będzie zagadką, dlaczego Globocnika cieszyły umiarkowane sukcesy zawodowe jako mistrza budowlanego, jeszcze przed dołączeniem do „ruchu” i podjęciem zadań życiowych w roli bojownika podziemia. Inaczej niż Hitler – społecznie przegrany, zanim los wyniósł go na szczyty – Globocnik miał pozycję społeczną i dobrze zarabiał. Nawet w swych najgorszych latach, od 1934 do 1938, gdy był bezrobotnym i ściganym przestępcą, Globocnik miał wielu wspierających go przyjaciół i krewnych.
Inaczej niż Hitler, Globocnik lubił dobre jedzenie i w latach lubelskich wyhodował sobie pokaźny brzuszek. Kochał kobiety i był przez nie kochany. Chociaż mniej tajemniczy od Hitlera i gorszy od niego mówca, Globocnik miał niezwykłą charyzmę. Mógł liczyć na ślepą lojalność podległych mu ludzi. Jego lubelski następca uważał, że personel Globocnika był jego „zwykłym narzędziem” i nawet w ostatnich dniach wojny jeden z żołnierzy powiedział, iż „wspierali go jak swojego”. Mimo że jego narzeczona twierdziła, że jest nieatrakcyjny i stary, deklarowała, że w jego obecności czuje „dreszcz” podniety. Prawie sześćdziesiąt lat po zakończeniu ich znajomości nadal nazywała Globocnika „mężczyzną o wielkim sercu”, znanym z tego, że tworzył wokół siebie atmosferę Gemutlichkeit.
Globocnik był Austriakiem. Urodził się w Trieście (Triest wtedy był częścią Austrii) i w młodości posługiwał się językiem włoskim, chociaż później mówił dialektem będącym mieszanką slangu wiedeńskiego z karynckim. Ten wysunięty najbardziej na południe region Austrii z wieloma jeziorami, który dzisiejsi niemieccy turyści ciągle cenią za jego „osobliwy urok”, rzutował na jego charakter. Mieszkańców tego regionu charakteryzuje prostota i otwartość; okazują wszystkim dużo serdeczności, ale są też przebiegli. Niemiecki nacjonalizm jest tu silnie zakorzeniony, co skutkuje niemiecką dominacją nad słowiańską mniejszością. Jednak antysemityzm nigdy nie odgrywał tu ważnej roli. Globocnik swoim zachowaniem mógł dla postronnego obserwatora stwarzać pozory typowego Karyntczyka, chociaż przeczyła temu jego nienawiść do Żydów i ambicje zostania „Mistrzem Holokaustu”.
Było to spowodwane częściowo pewnymi okolicznościami, a częściowo osobistymi kontaktami towarzysko-rodzinnymi. Matka, Anna, pragnęła żeby jej syn był „kimś wielkim”. Przyszły teść, Emil Michner, emerytowany oficer, nakreślił karierę Globocnika w ruchu nazistowskim. Poza tym Globocnik już jako młody chłopiec był zagorzałym nacjonalistą i antysemitą. Jego zdumiewająca kariera polityczna w 1938 roku – był doradcą ministra, przed mianowaniem na Gauleitera Wiednia, wtedy szóstego co do wielkości miasta na świecie – mogła budzić nadzieje na wyższy urząd. Siedem lat później nastąpił jednak rozwiewający te marzenia upadek, który pozostawił po sobie znaczny uraz. Nadzieja powrotu na ścieżkę kariery tkwiła w wawrzynach zdobytych na niwie wojskowej. Dlatego w roli szefa lubelskiej policji, z ambitnymi planami niemieckiego osadnictwa w Europie Wschodniej, próbował zadowolić swego nowego mentora, Heinricha Himmlera. Jednak Reichsführer SS miał w stosunku do niego inne plany i rozkazał Globocnikowi budować centra śmierci, mając na celu eksterminację europejskich Żydów. Globocnik chętnie się podporządkował, stając się tym samym jednym z najohydniejszych zbrodniarzy w dziejach ludzkości.
Krótkie życie Globocnika obracało się wokół kobiet i definiowały je relacje z nimi. Nie zrobił żadnego ruchu bez niezmordowanego udziału Grete Michner, która przez prawie dwadzieścia lat dzieliła z nim niebezpieczeństwa i niepowodzenia w ukrytych zmaganiach politycznych. Dawała mu swobodę, dbała o jego dom i darzyła szczerą i stałą miłością. Nie mógłby unieść ciężaru lubelskich centrów śmierci bez wsparcia Irmegard Rickheim, szesnaście lat od niego młodszej berlińskiej sekretarki. Wymodelował ją na doskonałą, aryjską, ułożoną na kształt panoplii żonę i obsypywał podarunkami pochodzącymi z Bełżca, Sobiboru i Treblinki w czasach, gdy na jego codzienne życie składały się przemoc i śmierć. Po przegranej w Lublinie próbował
wykorzystać relacje z trzecią narzeczoną, Lore Peterschinegg, przywódczynią karynckich BdM (Ligi Niemieckich Dziewcząt) z nazistowskimi korzeniami i wszystkimi niezbędnymi referencjami mogącymi ożywić jego karierę, gdy zaprosił Himmlera na swój ślub.
Robert Harris w swojej powieści Fatherland odmalował Globocnika jako oficera Gestapo, który w 1964 roku był zepsutym, gwałtownym zbirem. Mając sześćdziesiąt lat, Globocnik byłby już bliski emerytury w służebnej pracy berlińskiego szpicla. Harris założył, że Hitlerowi udało się zrealizować wizję globalnej Rzeszy Niemieckiej i że Niemcy w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku są państwem totalitarnym, usianym aż do Uralu pretensjonalnymi budowlami Speera. Czyżby Harris nie doceniał Globocnika? Gdyby historia przybrała taki obrót, talenty Globocnika pewnego dnia w pełni wypłynęłyby na powierzchnię. Odniósłby zwycięstwo i z pewnością należałby do ścisłego kręgu tuzów partyjnych wpatrzonych ślepo w to, co robi Hitler. Osiągnąłby pewnie rangę Göringa, jego nowym mentorem byłby Kaltenbrunner i nie przebierając w środkach, walczyłby o zajęcie miejsca po Himmlerze. W istocie to przecież on wyeliminował większość europejskich Żydów, co w połączeniu z ambicjami i brutalnością pozwoliło mu sięgnąć po szczyty władzy, dyskredytując konkurentów. A na koniec Globus z pewnością zostałby władcą całego świata.