Na koniec roku zapowiadają się poważne zmiany dla japońskich Sił Samoobrony (Jieitai) i, szerzej, japońskiej polityki bezpieczeństwa. W grudniu ma zostać opublikowana nowa Narodowa Strategia Bezpieczeństwa zorientowana, jak łatwo się domyślić, na zagrożenie, które stwarzają Chiny. W planach są między innymi reorganizacja struktury dowodzenia i zacieśnienie współpracy z europejskimi partnerami.

DORSZ po japońsku

Jedną z najistotniejszych zapowiadanych zmian wydaje się powołanie dowództwa odpowiadającego za koordynację nie tylko działań rodzajów wojsk, ale też operacji prowadzonych przez Siły Samoobrony wspólnie z Amerykanami. Może wydawać się to zaskakujące ale od czasu podpisania sojuszu w roku 1960 Japonia i Stany Zjednoczone nie dorobiły się wspólnego dowództwa odpowiadającego strukturom NATO czy sojuszu amerykańsko-południowokoreańskiego. W myśl traktatu między Tokio i Waszyngtonem w przypadku agresji na Japonię USA mają wystąpić w jej obronie, ale siły amerykańskie będą walczyć sobie, a Jieitai sobie.

Taki stan rzeczy jest krytykowany przez Pentagon, jednak Japończycy przez lata sprzeciwiali się powołaniu wspólnego dowództwa, obawiając się ograniczenia własnej niezależności. Coś drgnęło po japońskiej stronie w roku 2011 po tsunami i katastrofie w Fukushimie. Okazało się wówczas, że szef połączonych sztabów jest zbyt przeciążony obowiązkami. Musiał wówczas jednocześnie kierować siłami uczestniczącymi w misjach ratunkowych i usuwaniu skutków katastrofy, koordynować ich działania z Amerykanami oraz współpracować z rządem, kierującym działaniami służb cywilnych.



Kiedy w kolejnych latach Chiny zaczęły być traktowane jako główne zagrożenie dla bezpieczeństwa Japonii, a w grę zaczął wchodzić nawet wybuch wojny o Tajwan uznano, że połączone sztaby nie podołają tylu zadaniom naraz. Pojawiła się więc koncepcja powołania dowództwa odpowiadającego za działania operacyjne Jieitai i ich współpracę z Amerykanami. Formowanie nowego dowództwa miałoby się zacząć w roku 2024, a cały proces miałby zakończyć się w roku 2027. Dowódca japońskiego dowództwa operacyjnego miałby ściśle współpracować z amerykańskim dowództwem Indo-Pacyfiku (INDOPACOM).

Amerykańsko-japońska flotylla z lotniskowcem USS Kitty Hawk (CV 63) podczas ćwiczeń „Keen Sword 08”.
(US Navy / Mass Communication Specialist Seaman Stephen W. Rowe)

Współdziałanie z Amerykanami to tylko wierzchołek góry lodowej. Dla Sił Samoobrony dużo większym problemem są działania połączone rodzajów wojsk. Można nawet zaryzykować tezę, że Morskie Siły Samoobrony (Kaijō Jieitai) są bardziej zintegrowane z US Navy niż z resztą Sił Samoobrony. Dopiero w ostatnich latach zaczęły być rozbijane silosy, jakie wokół siebie zbudowały poszczególne rodzaje wojsk. Japońska zimnowojenna doktryna doprowadziła do sytuacji, w której nie tylko Amerykanie i Siły Samoobrony walczyłyby niezależnie, ale poszczególne elementy Jietai też miały na dobrą sprawę działać bez koordynacji.

Najgorzej wyglądała sytuacja Lądowych Sił Samoobrony (Rikujō Jieitai), pozbawionych swojego naczelnego dowództwa. Składały się one z pięciu całkowicie niezależnych armii odpowiadających za obronę poszczególnych części kraju. Stało to w dużym kontraście do Morskich i Powietrznych Sił Samoobrony, które od początku miały naczelne dowództwa. Tymczasem naczelne dowództwo sił lądowych powołano dopiero w marcu 2018 roku. Ta paradoksalna sytuacja była pokłosiem doświadczeń drugiej wojny światowej, kiedy sztab generalny wojsk lądowych zdobył decydujący wpływ na politykę. Podczas tworzenia Rikujō Jieitai brano pod uwagę powtórzenie takiego czarnego scenariusza. Obawy są żywe do dziś. Ówczesny minister obrony Itsunori Onodera musiał zapewniać media o utrzymaniu właściwej cywilnej kontroli nad wojskowymi.

Japoński okręt podwodny Tōryū (SS-512) typu Sōryū, przyjęty do służby w marcu 2021 roku.
(Hunini, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Tomahawki i nie tylko

Według doniesień japońskich mediów Tokio chce kupić pociski manewrujące Tomahawk i rozpoczęło już rozmowy w tej sprawie z Waszyngtonem. Sprawę pozyskania zdolności do atakowania przeciwnika spoza zasięgu obrony przeciwlotniczej uznano za priorytetową. Minister obrony Yasukazu Hamada uruchomił cały projekt w ciągu dwóch miesięcy. Co więcej, Pentagon również ponoć naciska na jak najszybsze tempo i umowa ma być już prawie gotowa. Japońskie zainteresowanie Tomahawkami ma doskonale wpisywać się w amerykańską koncepcję zintegrowanego odstraszania, będącej częścią nowej Narodowej Strategii Obrony.



Oznacza to poważny zwrot w kwestii budowy potencjału ofensywnego Jieitai, kwestii tyleż kontrowersyjnej w samej Japonii, co uznawanej za coraz bardziej konieczną i pilną. Do tej pory Tokio zdecydowało się na pozyskanie pocisków JSM dla samolotów bojowych F-35. Z informacji dziennika Yomiuri Shimbun wynika, że w planach jest stworzenie kompleksowego systemu umożliwiającego przeprowadzenie kontrataku z użyciem platform lądowych, morskich i powietrznych. Tomahawki mają być wykorzystywane razem z rodzimym pociskiem manewrującym opracowywanym na bazie pocisku przeciwokrętowego typu 12. W pierwszym etapie prac Japończycy chcą uzyskać zasięg rzędu 900 kilometrów, docelowo zaś – 1500 kilometrów. Wśród wymagań jest również ograniczenie wykrywalności.

Japoński niszczyciel Haguro typu Maya.
(Kaijō Jieitai)

W przypadku Tomahawków pierwszymi ich nosicielami będą zapewne niszczyciele z systemem Aegis typów Kongō, Atago i Maya. Kolejne będą planowane duże niszczyciele/krążowniki, ale japońskie ministerstwo obrony bardzo poważnie podchodzi do kwestii uzbrojenia w pociski manewrujące okrętów podwodnych. Wybór Tomahawków oznaczałby jednak konieczność wprowadzenia jednostek wyposażonych w wyrzutnie pionowe. Resort obrony planuje rozpocząć w roku budżetowym 2024 budowę eksperymentalnego okrętu podwodnego, który miałby określić, jaki sposób odpalania pocisków manewrujących – z wyrzutni torped czy wyrzutni pionowych – lepiej odpowiada potrzebom Morskich Sił Samoobrony.

Więcej eksportu

Kolejnym celem dla rządu Fumio Kishidy jest dalsze łagodzenie zasad dotyczących eksportu sprzętu wojskowego japońskiej produkcji. Eksport umożliwiła dopiero ustawa z roku 2014, trzy lata później w życie weszło prawo pozwalające na sprzedaż używanego wyposażenia. Nie obejmowały one jednak systemów uzbrojenia jako takich, ale sprzęt stosowany w zwalczaniu skutków klęsk żywiołowych oraz zbieraniu informacji i danych z rozpoznania. W efekcie jedyny do tej pory kontrakt eksportowy to cztery radary Mitsubishi Horizon 2 dla Filipin.

Czołg typu 74.
(Megapixie)

Wybuch wojny w Ukrainie i kryzys wokół Tajwanu dały powód do dalszych przewartościowań. Japonia zaskoczyła zresztą wszystkich, dostarczając Ukrainie hełmy i kamizelki kuloodporne, a także generatory i sprzęt medyczny. Od wiosny trwa dyskusja nad umożliwieniem eksportu broni i sprzętu wojskowego do krajów będących w stanie konfliktu. Początkowo w grę miała wchodzić sprzedaż nowego i używanego uzbrojenia w postaci samolotów i pocisków rakietowych, jednak w ostatnich tygodniach pojawiły się informacje nawet o czołgach. Z uwagi na zapowiedzianą redukcję japońskich sił pancernych może być to interesująca oferta dla państw Azji Południowo-Wschodniej. Wprawdzie wycofywane czołgi typu 74 nie są równorzędnym przeciwnikiem dla wozów trzeciej generacji, mają jednak niepodważalną zaletę w postaci masy „zaledwie” 38 ton i relatywnie nowoczesnej elektroniki.



Azja Południowo-Wschodnia jest jednak przede wszystkim zainteresowana samolotami. Wietnam i Malezja od lat zabiegają o pozyskanie wycofywanych ze służby morskich samolotów patrolowych P-3C Orion. Możliwe, że naciski i błogosławieństwo Waszyngtonu w końcu przyniosą efekty. Niemniej lista państw, którym Japonia chce sprzedawać broń, jest ograniczona. Obecnie mówi się o dwunastu partnerach: Stanach Zjednoczonych, Australii, Indiach, Malezji, Wietnamie, Filipinach, Tajlandii, Indonezji, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech i Włoszech. Wyraźnie widać, kogo Tokio uważa za sojuszników.

Japońskie samoloty patrolowe Kawasaki P-3.
(Kaijō Jieitai)

Co jednak w tym gronie robią państwa europejskie? Wielka Brytania i Francja coraz mocniej angażują się na Indo-Pacyfiku, Niemcy stawiają tam pierwsze nieśmiałe kroki, ale Włochy są w zasadzie nieobecne. Kluczem jest chęć udziału w projektach międzynarodowych. Do tej pory jeżeli jakiś element systemu uzbrojenia był wspólnym przedsięwzięciem USA i Japonii, elementy produkcji japońskiej nie mogły trafiać do państw trzecich. W ostatniej dekadzie Tokio zaczęło szukać nowych partnerów dla projektów zbrojeniowych. Wpływ na to miały trudna współpraca z Amerykanami, dążenie do obniżenia kosztów i możliwość otwarcia nowych rynków dla japońskiego przemysłu zbrojeniowego.

Zacieśnianie współpracy

Zacieśnienie współpracy z państwami Europy ma kluczowe znaczenie, jeśli dojdzie do połączenia programów samolotów bojowych następnej generacji Tempest i F-X. Udział Włoch w pracach nad Tempestem daje jasną odpowiedź, dlaczego Tokio chce zacieśnić współpracę z Rzymem. Najważniejszym partnerem Japonii w Europie pozostaje jednak Wielka Brytania. Jak dowiedział się Financial Times, Tokio i Londyn do końca roku mają dojść do porozumienia w sprawie zawarcia umowy Reciprocal Access Agreement (porozumienie o wzajemnym dostępie), zapewniającej ramy wspólnych ćwiczeń i operacji wojskowych. Oznacza to, że Wielka Brytania stanie się trzecim najbliższym sojusznikiem Japonii po Stanach Zjednoczonych i Australii.



Kluczowe ustalenia wobec umowy poczyniono w maju tego roku podczas wizyty Kishidy w Londynie. Strony brytyjska i japońska miały wówczas dojść do porozumienia w istotnej kwestii prawnej: ustalono, że w razie popełnienia przestępstw żołnierze będą sądzeni według kraju swojego pochodzenia. Z uwagi na obowiązywanie w Japonii kary śmierci była to bardzo istotna kwestia dla Brytyjczyków. Mimo kolejnych zawirowań rządowych kierunek brytyjskiej polityki się nie zmienił. Wręcz przeciwnie, Kishida był jednym z pierwszych zagranicznych przywódców, do których dzwonił Rishi Sunak po objęciu stanowiska premiera.

Wizja artystyczna F-X opublikowana przez japońskie ministerstwo obrony.

Partnerstwo z Japonią jest jednym z kluczowych elementów zainicjowanej po Brexicie polityki Global Britain. Londyn chce nie tylko powrócić na wschód od Suezu, a nawet Singapuru, chce też odgrywać ważną rolę na Indo-Pacyfiku. Stąd ubiegłoroczny rejs lotniskowca HMS Queen Elizabeth na Daleki Wschód i wspólne ćwiczenia z Morskimi Siłami Samoobrony, a także negocjacje w sprawie dołączenia do kierowanego przez Japonię Wszechstronnego i Progresywnego Partnerstwa Transpacyficznego, mającego równoważyć Chiny bloku gospodarczego pierwotnie zainicjowanego przez administrację Baracka Obamy.

Japonia rozwija także współpracę z Francją, jednak najbardziej intensywnie pracuje nad zacieśnieniem relacji z Niemcami. 3 listopada, czyli dzień przed ekspresową wizytą kanclerza Olafa Scholza w Pekinie, w Münsterze doszło do niemiecko-japońskiego spotkania w formacie 2+2. Na miejscu rozmawiali ministrowie spraw zagranicznych Annalena Baerbock i Yoshimasa Hayashi, a szefowie resortów obrony Christine Lambrecht i Yasukazu Hamada uczestniczyli zdalnie. Obie strony zamierzają negocjować umowę o wzajemnym wsparciu logistycznym. Kolejnym istotnym punktem zacieśniania dwustronnej współpracy są pierwsze wspólne ćwiczenia Luftwaffe i Powietrznych Sił Samoobrony (Kōkū Jieitai) przeprowadzone pod koniec września.



Uprzedzając wszelkie komentarze: historia niemiecko-japońskiej współpracy wojskowej nie ogranicza się jedynie do czasów drugiej wojny światowej. Zaczęła się już w latach 70. dziewiętnastego wieku i była przez Japończyków bardzo chwalona. Na niemieckich wzorcach oparty był chociażby sztab generalny japońskich wojsk lądowych. Razem z efektywnym modelem działania przeniesiono również niestety brak kontroli nad najwyższym dowództwem.

Współpraca wojskowa z Brytyjczykami ma jeszcze dłuższe tradycje. To ona umożliwiła japońskiej marynarce wojennej błyskotliwe zwycięstwa najpierw nad Chinami, a potem nad Rosją, czego kulminacją była bitwa pod Cuszimą. Brytyjsko-japoński rozwód nastąpił sto lat temu, podczas negocjowania traktatu waszyngtońskiego. W Londynie uznano wówczas za korzystniejsze partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi, chociaż Australia i Nowa Zelandia ostrzegały, że zwiększy to ryzyko wojny z Japonią.

Tyle dygresji historycznej, wróćmy do czasów współczesnych. Tokio nie ogranicza się jedynie do współpracy z poszczególnymi państwami, zacieśnia także relacje z NATO. Premier Kishida jako pierwszy szef japońskiego rządu uczestniczył w tegorocznym szczycie sojuszu. Natomiast 4 listopada japoński resort obrony poinformował o dołączeniu w charakterze uczestnik wnoszący do NATO-wskiego centrum doskonalenia w zakresie wspólnej cyberobrony (Cooperative Cyber Defence Centre of Excellence). To istotny krok w obliczu zagrożenia ze strony chińskich i północnokoreańskich hakerów. Trzeba jednak przyznać, że Japonii długo zajęło dołączenie do współpracy z centrum, wcześniej zrobiły to Australia i Korea Południowa.

Przeczytaj też: Pucz Kappa. Rewolucja, kontrrewolucja i pierwszy lot Hitlera

Rikujō Jieitai