Szczegóły brawurowego ukraińskiego ataku na Sewastopol pozostają nieznane. Niemniej na podstawie dostępnych informacji można pokusić się o wysnucie pierwszych wniosków. Z pewnością jest to wydarzenie ważne, chociaż nie przełomowe – to bardziej logiczna konsekwencja trendów zachodzących od lat. Na pewno zaś sukces ataku jest prognozą na przyszłość.

Jak wynika z danych OSINT, Ukraińcom udało się trafić trzy okręty: trałowiec Iwan Gołubiec projektu 266M oraz dwie fregaty projektu 11356: Admirał Makarow i Admirał Essen. Nie są to oczywiście stuprocentowo pewne dane, podobnie jak nie ma jeszcze możliwości ocenienia szkód spowodowanych przez atak. Można natomiast z całą pewnością stwierdzić, że Flota Czarnomorska po raz kolejny po utracie flagowego krążownika Moskwa została ośmieszona.

Ataku dokonały nawodne bezzałogowce (USV) nieznanego typu. Można przypuszczać, że mamy do czynienia z ukraińską inwencją. To nieduże jednostki o rozmiarze kajaka, najprawdopodobniej wyposażone w komercyjny osprzęt – napęd elektryczny, głowicę optoelektroniczną i antenę łączności satelitarnej. 21 września jeden bezzałogowiec tego typu został wyrzucony na brzeg w pobliżu Sewastopola. Uwagę na zdjęciach przykuwał zapalnik kontaktowy na dziobie.



Rosjanie mieli więc czas, aby przygotować się na nowe zagrożenie. Czemu tak się nie stało? W grę wchodzą trzy potencjalne powody. Flota Czarnomorska mogła zignorować ostrzeżenie, mogła też zadecydować o podjęciu odpowiednich środków, które przez wszechobecny bałagan nie zostały wdrożone, wreszcie, obrona mogła być nieprzygotowana na duży atak z użyciem bezzałogowców zarówno nawodnych, jak i powietrznych. Upokorzenia dopełnia mocno podparte przypuszczenie, że napastnikom udało się dotrzeć w głąb bazy. Fregata identyfikowana jako Admirał Essen miała zostać uszkodzona w pobliżu nabrzeża, przy którym okręty uzupełniają amunicję (3,8 kilometra od główek portu). Mimo wszystko ocena skuteczności obrony też pozostaje jeszcze niewyjaśniona, aczkolwiek Rosjanie przypisują sobie zniszczenie co najmniej jednego USV.

Niejasna pozostaje też kwestia, skąd i jak bezzałogowce dotarły do Sewastopola. Jeśli o własnych siłach dopłynęły z Odessy lub Mikołajowa, byłby to, biorąc pod uwagę ich nieduże rozmiary, niemały wyczyn. Jeśli w pobliże celu dotarły na pokładzie okrętu matki, byłaby to kolejne kompromitacja Floty Czarnomorskiej. Pozostaje jeszcze kwestia naprowadzania na cel w trakcie ataku. Jedna z hipotez mówi nawet o operatorach znajdujących się pobliżu celu. W ten sposób udałoby się uzyskać przekazywanie danych w czasie rzeczywistym.

Mamy więc pierwszą lekcję: trzeba na nowo przemyśleć systemy zabezpieczania i obrony baz morskich. W przypadku kombinowanego ataku z morza i powietrza tresowane delfiny i pływające zagrody okazują się na niewiele przydatne. Konieczne jest rozszerzenie środków obserwacji i dozoru, tak aby lepiej radziły sobie z wykrywaniem niewielkich, szybko przemieszczających się obiektów. Wreszcie trzeba poszukać nowych środków zwalczania zagrożenia. Na jednym z upublicznionych nagrań widać rosyjski śmigłowiec rodziny Mi-8 ostrzeliwujący nawodnego drona z pokładowego karabinu maszynowego.



Nihil novi sub sole

Wykorzystanie niedużych szybkich motorówek do samobójczych ataków na okręty to nic nowego. Z historii najnowszej wystarczy wspomnieć przypadek niszczyciela USS Cole. Jednostka została staranowana 22 października 2000 roku w Adenie przez motorówkę niosącą ładunek wybuchowy o masie 200–300 kilogramów. W wyniku przeprowadzanego przez Al-Ka’idę ataku oprócz dwóch zamachowców zginęło siedemnastu marynarzy US Navy, a trzydziestu siedmiu odniosło rany.

Świeższy i bardziej zaawansowany przypadek pochodzi z roku 2017. Wówczas u wybrzeży Jemenu saudyjską fregatę Al-Madīna poważnie uszkodziły zdalnie sterowane motorówki należące do ruchu Hutich. Najprawdopodobniej te proste bezzałogowce zostały opracowane przy pomocy Iranu lub stamtąd dostarczone. Wiadomo, że prace nad takim sprzętem prowadzi od lat Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej. Ukraińskie USV wykorzystane w ataku na Sewastopol były jednak zdecydowanie bardziej zaawansowane.

Amerykańska marynarka wojenna już po ataku na USS Cole zaczęła się zastanawiać, jak poradzić sobie z nowym zagrożeniem. Kolejne incydenty z udziałem Irańczyków na wodach Zatoki Perskiej pozwoliły na doskonalenie metod. Oprócz nowych procedur operacyjnych i uważniejszej obserwacji otoczenia na pokładach okrętów pojawiły się działka Mk 38 kalibru 25 milimetrów, a zestawy obrony bezpośredniej Phalanx przystosowano do rażenia celów nawodnych. Izraelski Rafael zdecydował się nawet na opracowanie wersji okrętowego zdalnie sterowanego stanowiska uzbrojenia Typhoon optymalizowanej pod kątem zwalczania dronów.

Pojawia się oczywiste pytanie, co jest łatwiejszym celem dla nawodnych bezzałogowców: okręt na pełnym morzu operujący w trybie gotowości czy jednostki zakotwiczone w dobrze strzeżonym porcie? W grę wchodzą oczywiście liczne czynniki, od wyszkolenia załóg przez procedury po systemy zabezpieczające. Wchodzimy na nowe, niezbadane jeszcze terytorium. Trochę to przypomina podejście flot do lotniskowców na początku drugiej wojny światowej. Wszyscy wiedzieli, że to przydatne okręty, ale nikt do końca nie zdawał sobie sprawy z ich potencjału. Pierwszym przełomem był udany atak brytyjskiego lotnictwa pokładowego na włoską bazę w Tarencie w październiku 1940 roku. Tarent zainspirował Japończyków i rok później w Pearl Harbor możliwości lotniskowców objawiły się na dużo większą skalę.

Dziura w burcie Cole’a miała wymiary 12 na 18 metrów.
(US Navy / PH2 Leland Comer)



Osobną kwestią jest przyswajanie nowinek przez wojskowych. Zdaniem Jeffa Schogola z Task & Purpose US Navy tak naprawdę niewiele zrobiła, by przygotować się na zagrożenie w postaci nawodnych „dronów kamikaze”. Schogol przytacza rezultaty ćwiczeń Millenium Challenge 2002. Dowodzący w ich trakcie siłami czerwonych generał piechoty morskiej Paul Van Riper przeprowadził zmasowany atak samobójczymi motorówkami na flotę niebieskich. W jego wyniku w ciągu dziesięciu minut zatopiono dziewiętnaście okrętów. Reakcja dowództwa ćwiczeń była jednak stronnicza. Na czerwonych nałożono cały szereg ograniczeń, które wyraźnie faworyzowały niebieskich. Rozzłoszczony i sfrustrowany generał Van Riper złożył dowodzenie.

Co dalej?

Jednego możemy być pewni: sukces ataku na Sewastopol spowoduje globalny wzrost zainteresowania bezzałogowymi jednostkami nawodnymi. Duże marynarki wojenne i firmy zbrojeniowe od lat inwestują w nie niemałe środki. Do tej pory rozważane i badane zastosowania obejmowały jednak przede wszystkim działania patrolowe, dalej było zwalczanie okrętów podwodnych i nawodnych, ale przy użyciu przenoszonego uzbrojenia w postaci pocisków rakietowych i amunicji krążącej. Mało kto myślał o stworzeniu nawodnych „dronów kamikaze” (nawodnej amunicji krążącej?).

Admirał Essen na Newie w Petersburgu, 2016 rok.
(GAlexandrova, Creative Commons Attribution-Share Alike 4.0 International)

Najistotniejszym, ale często pomijanym elementem wydarzeń w Sewastopolu jest wykorzystanie mieszanego zespołu bezzałogowców powietrznych i nawodnych. Tutaj sytuacja aż się prosi o stworzenie roju wykorzystującego na przykład łącze danych integrujące różne systemy uzbrojenia Golden Horde (Złota Orda). Umożliwi to stworzenie systemu, w którym środki powietrzne i nawodne mogą wymieniać się informacjami i dzielić się celami. Otworzy to zupełnie nowe możliwości przed napastnikami i postawi nowe wyzwania przed obrońcami.

Trudno się nie spodziewać, aby taka koncepcja nie została podchwycona w Chinach, które od lat inwestują duże środki w systemy bezzałogowe. Do tej pory największy nacisk kładziono na systemy powietrzne. Znany jest prototyp nawodnego bezzałogowca Jari o długości 15 metrów i wyporności około 20 ton. Nie wiadomo jednak, czy projekt zainicjowano na zlecenie sił zbrojnych, czy też jest własną inicjatywą firmy CSOC, wchodzącej obecnie w skład korporacji stoczniowej CSSC. Intensywna promocja Jari i bardzo duża, jak na chińskie warunki, jawność projektu wskazują na tę drugą opcję.



Z drugiej strony chińska doktryna kładzie nacisk na utrzymanie wrogich sił morskich, czyli US Navy, jak najdalej od własnych wybrzeży. Scenariusz taki kładzie nacisk bardziej na wykorzystanie pocisków dalekiego zasięgu, w tym przeciwokrętowych pocisków balistycznych, niż na bojowe bezzałogowce. Wprawdzie Chińczycy zakładają ataki na amerykańskie bazy, jednak z racji dużych odległości preferowane są pociski balistyczne i lotnictwo. Wykorzystanie relatywnie małych jednostek na pełnym morzu stoi cały czas w obliczu wielu trudności.

Amerykańscy marynarze na okręcie desantowym USS San Antonio (LPD 17) podczas ćwiczeń strzeleckich z wukaemem M2.
(US Navy / Mass Communication Specialist Jacob M. Turrigiano)

Oczywiście mieszane zespoły nawodnych i powietrznych bezzałogowców mogą okazać się przydatne w przypadku ewentualnej inwazji na Tajwan. W takim przypadku problemem jest bardziej niewielka liczba odpowiednich celów. Własna przewaga w systemach konwencjonalnych może skutkować mniejszym zainteresowaniem środkami asymetrycznymi.

W przypadku Tajwanu może być odwrotnie. Tanie, a tym samym możliwe do zastosowania w dużej liczbie USV wspierane przez systemy powietrzne jawią się jako dobry środek do zwalczania floty inwazyjnej. Zdolności asymetryczne stoją w centrum przyjętej w roku 2017 „Całościowej Koncepcji Obrony”, a na ich rozbudowę bardzo naciskają Amerykanie. Tajwan zresztą sam inwestuje spore środki w rozwój systemów bezzałogowych. Podobnie jednak jak w Chinach Ludowych, koncentruje się na systemach powietrznych, a zainteresowanie USV do tej pory nie było widoczne.

Nowoczesne brandery

Wykorzystane przez Ukraińców nawodne bezzałogowce budzą skojarzenia z branderami. Chodzi tutaj nie tylko o wykorzystanie jednostki do samobójczego ataku na okręty wroga, ale także o jego skuteczność. Przedstawione powyżej dywagacje w teorii wyglądają bardzo atrakcyjnie. Z realizacją w praktyce natomiast może być natomiast różnie. Nadal nie są znane zniszczenia poczynione przez USV w Sewastopolu, a tylko one będą wymiernym dowodem skuteczności tego środka walki. Dużo zależy od masy przenoszonego ładunku wybuchowego. Tutaj natomiast kluczowe znaczenie mają cele stawiane przed bronią. Bezzałogowce mają wrogi okręt zatopić czy tylko uszkodzić?



Historyczne brandery, chociaż były widowiskowym i budzącym grozę środkiem walki, nie wykazywały się dużą skutecznością. Prawdopodobnie ich największym sukcesem była bitwa morska u przylądka Bon w roku 468. Wandalowie zaatakowali wówczas branderami rzymską flotę stojącą na kotwicowisku i mieli zatopić nawet 700 galer. Chociaż stosowane od starożytności, brandery miały efekt przede wszystkim psychologiczny. Były uzupełnieniem flot, a nie bronią wygrywającą bitwy.

Oczywiście USV to zupełnie inna para kaloszy. Nowoczesna łączność i sztuczna inteligencja dają możliwości nieznane w erze żagla. Nowa zagrożenie zdopinguje rozwój systemów obronnych. Wyścig miecza i pancerza trwa dalej, chociaż forma się zmienia.

Przeczytaj też: Ostatni lot Invadera. John Walmsley i życie za pociąg

Heneralnyj sztab ZSU