Godzina „W” – 17.00, pierwszy dzień sierpnia, jak co roku w Warszawie wyją syreny. Mija kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Większość przechodniów i samochodów zatrzymuje się, oddając hołd poległym powstańcom i niezliczonej rzeszy pomordowanych cywilów. Powstanie warszawskie to symbol niezłomnego ducha walki, oporu, męstwa i poświęcenia. To także symbol naszych skomplikowanych dziejów i tragizmu historii. Co roku jesteśmy świadkami uroczystości w stolicy, a także coraz częściej w innych miastach. Na pytanie, czy do powstania musiało dojść, każdy odpowie bez mrugnięcia okiem: oczywiście, że musiało, nie było innego wyjścia. To prawda, z którą nie można polemizować. Ale na zadane pytanie o sens powstania i jego skutki prawie nikt nie odpowie jednoznacznie…
Zastanówmy się, dlaczego do powstania musiało dojść. Czynników, które wpłynęły na decyzję wąskiego kierownictwa Armii Krajowej, było kilka i każdy w chwili wydania rozkazów o rozpoczęciu walk mógł zostać poparty tezami za i przeciw. Trzeba sobie uzmysłowić, w jakich okolicznościach podjęto decyzję o wybuchu powstania.
Zagrożenie ze wschodu
Akcja Burza, która rozpoczęła się na początku stycznia 1944 roku, objęła Kresy Wschodnie II RP. Według założeń „Burzy” w trakcie wycofywania się jednostek niemieckich z Kresów AK miała rozpocząć walkę w celu oswobodzenia miast i wsi oraz przyjąć oddziały Armii Czerwonej jako prawowici gospodarze tych terenów. O ile współdziałanie z oddziałami Armii Czerwonej przebiegało przeważnie po myśli AK, o tyle już po wyzwoleniu spod niemieckiej okupacji do akcji pacyfikowania AK włączało się NKWD. Tak było między innymi na Wołyniu, Podolu, Wileńszczyźnie, Polesiu. Kresy wschodnie były od 17 września 1939 roku w strefie wpływów sowieckich i żadna akcja polskiego podziemia na tych terenach nie mogła zmienić tego stanu rzeczy.
Józef Stalin uważał, że „Zachodnia Ukraina” i „Zachodnia Białoruś” należą do niego, więc akcje polskiego AK, mimo że militarnie wygodne, z punktu widzenia politycznego godziły w interesy ZSRR. Kierownictwo Armii Krajowej wychodziło z błędnego założenia, że po wyzwoleniu Kresów zastosowana polityka faktów dokonanych spowoduje, że dalsze roszczenia Kremla wobec tych terenów nie będą miały więcej miejsca i racji bytu. Jak się później okazało, była to naiwna koncepcja. Po konferencji w Teheranie Stalin zdał sobie sprawę, że teren, który zdobędzie Armia Czerwona, będzie w przyszłości terenem wpływu ZSRR i nie chciał tego zmieniać. Pacyfikowanie AK na Kresach było pierwszym sygnałem ostrzegawczym co do zamiarów ZSRR wobec AK i niepodległej Polski. Armia Krajowa nie była Moskwie do niczego potrzebna, gdyż komuniści mieli swoje oddziały Armii Ludowej (AL), następczyni Gwardii Ludowej. Był to kolejny przykład dublowania ze strony komunistów organów i struktur, którym patronował Polski rząd na obczyźnie. Po powstaniu Armii Andersa, będącej pod rozkazami rządu londyńskiego i jej emigracji do Iranu z inicjatywy komunistów polskich i przy aprobacie Stalina powstało Ludowe Wojsko Polskie. Odpowiednikiem AK była wspomniana wcześniej AL, a po 22 lipca 1944 roku (według oficjalnej propagandy) odpowiednikiem rządu londyńskiego był komunistyczny PKWN. Tak więc Stalin i jego polscy komuniści nie potrzebowali więcej struktur i wojska związanego z rządem premiera Mikołajczyka.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że na ponad tydzień przed wybuchem powstania w Warszawie kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego doszło do wniosku, że bezczynność w walce z okupantem może dać komunistycznemu przeciwnikowi kilka argumentów, z którymi będzie trudno polemizować. Na Lubelszczyźnie i w Lasach Janowskich na przełomie czerwca i lipca AL walczyła z Niemcami (wspólnie z Batalionami Chłopskimi i AK). Propaganda polskich komunistów związanych z Związkiem Patriotów Polskich i moskiewską radiostacją im. Tadeusza Kościuszki nawoływała mieszkańców Warszawy w dniach 29-30 lipca do rozpoczęcia walk. Pod koniec miesiąca oddziały Armii Czerwonej podchodziły pod stolicę. Wszystkie te przejawy aktywności komunistów i ich zbrojnego ramienia (AL) miały spowodować ruch ze strony AK. Kierownictwo Armii Krajowej na bieżąco dostawało meldunki, gdzie znajduje się Armia Czerwona i dokąd wycofują się Niemcy. Sytuacja, jaka zarysowała się między 20 a 26 lipca, wskazywała na ewentualny sukces powstańców. Niemieckie oddziały, które przegrupowywały się i przechodziły ulicami miasta, w żaden sposób nie przypominały butnych żołnierzy Wehrmachtu z września 1939 roku. Z każdym dniem coraz wyraźniej dało się słyszeć kanonadę zbliżającego się frontu.
Prawie 5 lat czekania i co?
Pamiętajmy, kim byli żołnierze AK w Warszawie. Większość stanowili młodzi chłopcy i dziewczęta. Przez prawie pięć lat okupacji dorastali w przeświadczeniu, że ich największym wrogiem są Niemcy. Słyszeli nieraz o masowych egzekucjach i powstaniu w getcie, widzieli plakaty o braniu zakładników, na hasło „Pawiak” zaciskali pięści. Od samego początku brali udział w konspiracyjnych działaniach takich jak przemyt broni, bibuły, meldunków. Słyszeli o bohaterskich chłopcach z lasu, akcji „Kutschera” i odbiciu Rudego. Pięć lat okupacji, pięć lat przygotowań, pięć lat strachu, a teraz widzą umęczone twarze uciekających żołnierzy Wehrmachtu i ich długie kolumny poruszające się w nieładzie na zachód. Widzą obdartych żołnierzy bez wiary w zwycięstwo i Führera. Trzeba chwycić za broń i wyzwolić umęczoną stolicę! Tak myślała większość.
Nikt z nich nie zaznał ponad dwudziestomiesięcznej okupacji sowieckiej, która na samym początku wojny ogarnęła polskie kresy. Tak samo nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich zryw bez względu na rezultat nie zapobiegnie temu, co nieuniknione, że Polska stanie się zależna od ZSRR. Oni wierzyli w sukces i niepodległą Polskę – w końcu tak byli wychowani. Z dzisiejszej perspektywy nikt im nie może się dziwić, że chcieli walczyć.
Powstanie miało potrwać kilka dni, miało zakończyć się sukcesem. Polskie Państwo Podziemne miało być gospodarzem u siebie. Kierownictwo AK z generałem Borem-Komorowskim na czele zdawało sobie sprawę z morale swoich ludzi i z tego, że w razie niepodjęcia działań zbrojnych nikt im nie wybaczy bierności, a komuniści oskarżą ich o brak patriotyzmu. Wszelkie głosy ze ścisłego kierownictwa AK w tym dowódcy Obszaru Warszawskiego AK, generała Albina Skroczyńskiego „Łaszcza”, żeby nie zaczynać walki, zostały odrzucone.
Achtung Bolschewismus!
W połowie lipca wydawało się, że Niemcy opuszczą Warszawę i nie będą bronić miasta. Z militarnego punktu widzenia takie założenie może wydawać się błędne, jeśli wziąć pod uwagę choćby prowadzoną półtora roku wcześniej bitwę stalingradzką. Miasto położone nad rzeką jest trudniejsze w zdobyciu niż położone na równinie, poza tym walki w mieście charakteryzują się ogromną zaciętością. Wreszcie ostatnią naturalną przeszkodą dla Armii Czerwonej za Wisłą była rzeka Odra, od której Berlin oddalony jest o niecałe 100 kilometrów – kierownictwo OKW i sam Hitler nie mogli sobie pozwolić na dopuszczenie tam Rosjan.
O ile początkowe obserwacje niemieckich oddziałów prowadzone przez AK mogły dać tak pozytywne i pochopne wnioski, o tyle Niemiecki rozkaz z dnia 27 lipca o dostarczeniu cywilów z Warszawy, w liczbie stu tysięcy, w celu kopania rowów przeciwczołgowych, okopów i innych umocnień wojskowych, wzbudził uzasadnione obawy. Na rozkaz ten, w celu „obrony” Warszawy przed Armią Czerwoną, nie zgłosiłby się dobrowolnie prawie nikt, wobec czego okupant musiałby się odwołać do znanej metody pozyskiwania robotników, czyli łapanek. Do kopania rowów i okopów najlepiej nadają się młodzi mężczyźni, więc przypadkowe łapanki rozbiłyby zapewne lokalne struktury AK w mieście, co zredukowałoby poważnie szansę na powodzenie powstania. Kolejnym argumentem za rozpoczęciem powstania było to, że obrona miasta przez Niemców spowodowałaby straty ludności cywilnej i zniszczyłaby stolicę, a na to nikt w kierownictwie Armii Krajowej zgodzić się nie mógł. Oprócz tego, pamiętać należy, że nawet gdyby miasto miało być bronione, a ludność Warszawy ewakuowana na prowincję, to jak ją zabezpieczyć wobec zbliżającej się jesieni? Cały czas mówimy o setkach tysięcy kobiet, starców i dzieci.
Nieoczekiwany zwrot
Wspomniałem już wcześniej, że w okolicach 20 lipca przez Warszawę przetaczały się rozbite oddziały Wehrmachtu i nic nie zapowiadało, że Niemcy będą chcieli bronić Warszawy. W ciągu tygodnia sytuacja zmieniła się diametralnie. 27 lipca wydano rozporządzenie w sprawie kopania rowów wokół stolicy i w tym mniej więcej czasie do Warszawy zaczęły przybywać świeże, wypoczęte i dobrze uzbrojone oddziały wojska i SS. To był zły znak tak dla żołnierzy AK, jak i dla cywilów. Nie można w tym miejscu nie wspomnieć, że parę tygodni wcześniej z magazynów AK na polecenie najwyższych dowódców wyprowadzono na prowincję dużą liczbę broni i amunicji w celu podjęcia zmasowanych walk partyzanckich i utrudnienia niemieckiej komunikacji przyfrontowej.
Można w tym miejscu postawić pytanie, po co wycofywano broń z miasta na kilka tygodni przed rozpoczęciem powstania. Czy nikt z kierownictwa AK nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest kwestią tygodni dotarcie do granic Warszawy oddziałów Armii Czerwonej? Ogromna operacja sowiecka pod kryptonimem Bagration w ciągu kilkunastu dni (22 czerwca – początek lipca) zmiotła z powierzchni ziemi niemieckie oddziały stacjonujące na Białorusi, czerwonoarmiści w szybkim tempie zbliżali się do Warszawy. Wycofanie części uzbrojenia z miasta jest o tyle dziwne, że przyszłe powstanie w stolicy miało dwa główne cele: wojskowy – oswobodzenie miasta z rąk hitlerowskiego okupanta i polityczny (w szczególności po 22 lipca) – pokazanie komunistom, że AK walczy, zwycięża i jest gospodarzem w Warszawie. Redukcja tak szczupłych zapasów broni i amunicji wobec ewentualnych walk w mieście jest po prostu niezrozumiała i nielogiczna.
Smutne refleksje na koniec
W okolicach godziny 17.00 dnia 1 sierpnia 1944 roku wybuchło największe powstanie miejskie skierowane przeciwko Niemcom. Prawie 50 tysięcy młodych i dzielnych żołnierzy Armii Krajowej z wiarą w ostateczne zwycięstwo rozpoczęło zryw niemający odpowiednika w trakcie II wojny światowej. Mimo bohaterstwa i poświęcenia, w ciągu kilku pierwszych dni powstania nie udało się zdobyć mostów na Wiśle, elektrowni i wodociągów (Filtry Lindleya). Powstańcy zostali odcięci od ewentualnej pomocy Armii Czerwonej nacierającej od wschodu, a cywile od bieżącej wody i prądu. Z każdym dniem życie mieszkańców stawało się coraz bardziej nie do zniesienia. Ostrzał artyleryjski, bombardowanie z powietrza, palenie mieszkań, brak wody, jedzenia, środków opatrunkowych to codzienność, z jaką wzmagali się cywile i powstańcy. O ile w pierwszych dniach można było wierzyć w sukces powstania i cieszyć się z symboli zabronionych przez okupanta, takich jak polskie flagi w oknach, hymn z głośników, polska prasa (nie gadzinowa, polskojęzyczna), a entuzjazm był powszechny, o tyle z każdym dniem przedłużających się walk coraz większa liczba mieszkańców czuła złość związaną z podjęciem decyzji o rozpoczęciu walk. Do tego trzeba dodać mordy liczone w dziesiątkach tysięcy przeprowadzanych przez Niemców i ich sojuszników na cywilnych mieszkańcach Warszawy. Powstanie zakończyło się klęską po 63 dniach heroicznych walk. Po drugiej stronie Wisły Armia Czerwona biernie przypatrywała się gasnącemu z każdym dniem powstaniu.
Gdybyśmy liczyli straty wśród samych żołnierzy, wynik powstania nie jest zły. Armia Krajowa wystawiła prawie pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, z czego zginęło piętnaście tysięcy, a pięciu tysięcy nie odnaleziono. Niemcy wraz z sojusznikami ukraińskimi i łotewskimi oraz własowcami stracili szesnaście tysięcy zabitych, dziewięć tysięcy rannych i sześć tysięcy zaginionych.
Niestety do tej smutnej statystki należy dodać według różnych szacunków od 120 do 200 tysięcy zabitych cywilów i zniszczenie w 85% stolicy Polski*. Cel militarny nie został osiągnięty, Warszawa została zdobyta przez Armię Czerwoną dopiero 17 stycznia 1945 roku. Jedynym pozytywnym aspektem militarnym wybuchu powstania może być związanie sporych oddziałów niemieckich w walki z powstańcami i uniemożliwienie transportu tych jednostek na front wschodni. W tym wypadku walki, jakie prowadziła AK, pozwoliły odetchnąć Armii Czerwonej, na czym chyba nikomu w konspiracyjnym kierownictwie przed wydaniem rozkazu o rozpoczęciu walk nie zależało. Komuniści polscy nawoływali tuż przed powstaniem do rozpoczęcia walk i uderzali w nutę defetyzmu i bierności ze strony AK w razie niepodjęcia działań powstańczych. Tuż po klęsce ci sami ludzie mówili o bezsensownej walce, przypominali o tysiącach zabitych i zniszczonym mieście.
Stalin biernością w działaniach wojennych upiekł rękami powstańców dwie pieczenie na jednym ogniu. Z jednej strony pozbył się kwiatu patriotycznej młodzieży polskiej, z drugiej za wyniszczenie mieszkańców mógł oskarżyć nieodpowiedzialne kierownictwo AK i rząd londyński. Po trzecie ani NKWD, ani polscy komuniści nie musieli na przyszłość zajmować się trudną do wytłumaczenia opinii światowej w razie hipotetycznego sukcesu powstańców likwidacją akowców, gdyż tego dokonali już hitlerowcy. Kierownictwo Armii Krajowej tuż przed wydaniem decyzji o rozpoczęciu powstania niczym bohaterowie greckiej tragedii znajdowali się w sytuacji bez wyjścia. Niepodjęcie decyzji o rozpoczęciu powstania równało się oskarżeniu o defetyzm przez komunistów i frustracją młodych członków AK. Podjęcie decyzji o wybuchu powstania i jego klęska to oskarżenie post factum o głupotę i bezmyślność. Za każdym razem źle.
Powstanie Warszawskie to klęska militarna, polityczna i ludzka. Powstanie Warszawskie to także duma z bohaterów, ofiarność cywilów, ogromna danina krwi i zniszczenie miasta. Powstanie Warszawskie to także symbol patriotyzmu, którego na całe szczęście w dzisiejszych czasach nikt nie musi w ten sposób udowadniać. Powstanie Warszawskie to także temat niekończących się debat czy było warto? Czy musiało do niego dojść? Świętej pamięci Paweł Wieczorkiewicz powiedział kiedyś, że powstanie warszawskie było ostatnim sojuszem sowiecko-niemieckim, w którym za chwilowe wytchnienie na froncie wschodnim ze strony Armii Czerwonej, Niemcy rozprawią się z AK. Jest to bardzo kontrowersyjna hipoteza, ale w rzeczywistości i bez domniemanego cichego sojuszu do takiego obrotu spraw doszło.
Dziś, po 65 latach od tych tragicznych wydarzeń, w których bohaterstwo, ofiarność i zaciętość powstańców było namiastką wolności, dochodzi po raz któryś do sporów i pytań o sens walki. Powstanie warszawskie na zawsze powinno być symbolem niezłomności narodu polskiego i smutną lekcją historii o tych tragicznych czasach. Z drugiej strony powinno być okazją do zadumy narodowej nad losami umęczonej stolicy, ale nie świętem! Świętować można sukcesy, wygraną bitwę. Święto może mieć charakter religijny i społeczny. Ale czy można świętować zagładę miasta i jego mieszkańców? Nawet gdyby doszło do tego, że każdego roku, pierwszy dzień sierpnia będzie Narodowym Dniem Pamięci Powstania Warszawskiego i przy okazji wolnym od pracy, zapewne większość naszych rodaków będzie tego dnia raczej grillować i wypoczywać, względnie planować długie weekendy niż przeżywać w swoich sercach tragizm powstańczy. Zadziwiający jest także fakt, że o ile w czasach PRL podjęcie tematu Powstania i jego negatywnych skutków było na rękę komunistycznym władzom, o tyle teraz w demokratycznej Polsce, jakiekolwiek rzetelne próby oceny Powstania odmienne od pozytywnego tylko obrazu, zasługują na ostracyzm i posądzenie o brak patriotyzmu. Miejmy zawsze w pamięci bohaterów powstania i ich trud bez względu na obecność lub brak czerwonej kartki w kalendarzu z datą pierwszego sierpnia. Stańmy na chwilę o godzinie „W” i podziękujmy za to, w jakich czasach przyszło nam żyć. Gloria victis.
* Podczas walk powstańczych około 25% zabudowy miasta zostało zniszczone, po ich zakończeniu dalsze 35%. 10% zabudowy zniszczono we wrześniu 1939 roku i 15% w wyniku powstania w getcie warszawskim w 1943 roku. Pod koniec wojny około 85% miasta leżało w gruzach.
Bibliografia:
1) Satalecki B. A.: „Plan Burza”, Wyd: Altair, Seria: Najwieksze bitwy XX wieku, Warszawa, 1996
2) Wojciech Roszkowski: „Najnowsza historia Polski 1914-1945”, Świat Książki, Warszawa, 2003
3) Rozmowa z prof. Pawłem Wieczorkiewiczem, http://www.powstanie.pl/?class=text&ktory=21 z dnia 31.07.2009