Ciemno wszędzie, głucho wszędzie. Blokada informacyjna otaczająca działania na praktycznie całej długości frontu sprawia, że nie da się powiedzieć, co to będzie. RUMINT-owa poczta pantoflowa sugeruje, że w najbliższym czasie możemy się spodziewać wiadomości o zakrojonych na dużą skalę działaniach w obwodzie chersońskim i być może w samym mieście Chersoń. Okupanci przygotowywali się zresztą do zawrotnych zmian na froncie.

Kilka dni temu Władimir Putin ogłosił wprowadzenie stanu wojennego w ukraińskich obwodach inkorporowanych do Federacji Rosyjskiej po neostalinowskich łżeferendach, a także na okupowanym Półwyspie Krymskim. Decyzję wyraźnie podjęto na ostatnią chwilę, może nawet w przeddzień jej ogłoszenia, gdyż na faktyczne wprowadzenie ukazu w życie dano władzom okupacyjnym trzy dni.



Na mocy przepisów o stanie wojennym władze okupacyjne mogą między innymi przesiedlać mieszkańców (pod warunkiem zapewnienia im dachu nad głową w innym miejscu – ciekawe, jak to będzie wyglądało w praktyce), przymusowo kierować ich do pracy związanej z obronnością i konfiskować mienie, działanie systemów komunikacji zbiorowej podporządkowano potrzebom wojska oraz nałożono restrykcje na obrót alkoholem i lekami. Z jednej strony stan wojenny otwiera drzwi do dalszych represji wymierzonych w ludność cywilną pod okupacją, a z drugiej tworzy na poły formalną podkładkę dla taktyki spalonej – czy też w tym wypadku raczej zatopionej – ziemi.

Cherspoń

Prezydent Wołodymyr Zełenski alarmuje od trzech dni o zagrożeniu dla zapory i elektrowni wodnej w Nowej Kachowce. Rosjanie, szykując się na dzień, w którym linia frontu zbliży się do Wesełego, gdzie znajduje się prawobrzeżny koniec zapory, mieli zaminować konstrukcję i wypędzić pracowników elektrowni. Gdyby Rosjanie faktycznie przerwali zaporę, skutek byłby podobny do tego, co widzieliśmy w Zagłębiu Ruhry w maju 1943 roku – Zełenski mówił o zatopieniu osiemdziesięciu miejscowości, w tym Chersonia, i pozbawieniu Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej wody do chłodzenia.

Nie byłoby to pierwsze takie posunięcie. W sierpniu 1941 roku także wysadzono zaporę wodną na Dnieprze. Zginęło wówczas co najmniej 20 tysięcy osób, głównie narodowości ukraińskiej, których życie miało być ceną za powstrzymanie prących na wschód Niemców. Na szczęście większość Chersonia leży stosunkowo wysoko nad Dnieprem – nawet ponad pięćdziesiąt metrów – więc zagrożenie dla największego skupiska ludności jest stosunkowo niewielkie i nawet w najczarniejszym scenariuszu liczba ofiar nie zbliży się do tej sprzed osiemdziesięciu lat. Ale i tak mówimy o tysiącach niewinnych osób.

O tym, co się dzieje bezpośrednio na froncie, nie wiadomo. Embargo informacyjne jest szczelne, chyba najszczelniejsze, jakie widzieliśmy w tej wojnie. Przeciekło jedynie kilka strzępków informacji, na przykład ta o regularnym ostrzale rosyjskich przepraw promowych na tamtejszym odcinku Dniepru. W ostrzale Mostu Antoniwskiego zginęło kilku rosyjskich propagandzistów, a w samym Chersoniu eksplodował dziś samochód pułapka.

Generał Surowikin przepowiada użycie przez Ukraińców „zakazanej broni”, przed którą trzeba bronić ludność (co najmniej od kwietnia rosyjska propaganda ostrzega, że Ukraina zastosuje „brudną” bombę atomową), a chersońskie władze okupacyjne mówią zaś o ewakuacji cywilów. Niby miałoby to sugerować, że zaraz ruszy bitwa o miasto. Ale czy kto kiedy widział raszystę przejmującego się losem ludności cywilnej? I to jeszcze na szczeblu instytucjonalnym?

Z drugiej strony nie ma wątpliwości, że Ukraińcy kontynuują kampanię izolowania pola walki wokół Chersonia. Moskale regularnie próbują utworzyć stałą przeprawę przez Dniepr, a Ukraińcy stale je niszczą, a przynajmniej uszkadzają (trudno całkowicie zniszczyć most pontonowy) na tyle, że bez naprawy nie da się ich używać.



Tymczasem na rosyjskich kanałach w mediach społecznościowych utrzymuje się stan graniczący z paniką. Słychać głosy przekonujące, że bitwa o Chersoń jest już przegrana i że – z powyższego powodu – nie ma szans na normalny odwrót. Pojawiają się wiadomości o problemach z łącznością z pododdziałami na prawym brzegu Dniepru, a także o wycofaniu się Rosjan znad Ingulca (i o paleniu dokumentów w Chersoniu). Powstaje pytanie, czy odwrót z prawobrzeżnej Chersońszczyzny w ogóle jest planowany. A także – czy może trwa rotacja, której jedną połowę ktoś mógł uznać za odwrót?

Australijski generał dywizji w stanie spoczynku Mick Ryan przywołuje zasługujący na uwagę cytat z doktryny australijskich wojsk lądowych: „Odwrót powinien być traktowany jako rutynowa taktyka, a nie jako zwiastun katastrofy”. Odwrót, rzecz jasna, może być katastrofalny, jeśli jest źle zaplanowany lub jeśli przeciwnik skutecznie nęka wycofujące się siły. Odbicie Chersonia będzie sukcesem Ukrainy, zwłaszcza jeśli miasto przejdzie z rąk do rąk bez apokaliptycznych zniszczeń, ale jeśli okupanci wycofają się w sposób zorganizowany i będą mogli utworzyć z wycofanych sił nowe linie obrony, trudno będzie mówić o przełomie na szczeblu operacyjnym. Generał Ryan podkreśla, że z perspektywy Rosjan kluczowe będzie właściwe rozplanowanie odwrotu, to znaczy kolejności przesuwania pododdziałów i liczebności jednostek osłaniających.

Bachmut

Bitwa o to 70-tysięczne niegdyś miasto w obwodzie donieckim trwa już praktycznie tak samo długo jak bitwa o Mariupol i zapewne przejdzie do historii jako najdłuższa bitwa wojny w Ukrainie, gdyż nie zanosi się na jej – ani bitwy, ani wojny – rychły koniec. Jak już kilkakrotnie pisaliśmy, wszystko wskazuje, że szef nazistowskiej Grupy Wagnera Jewgienij Prigożyn sądzić, iż chwała zdobywcy najpierw Popasnej, a teraz Bachmutu pomoże mu w rozgrywkach pałacowych niezależnie od tego, czy zdobycie kolejnego zrównanego z ziemią miasta będzie miało sens na szczeblu operacyjnym czy nie.

W pierwszych dniach października stało się jednak jasne, że zdobycie Bachmutu najpewniej pozostanie tylko marzeniem. Obrońcy Bachmutu walczą nie gorzej niż ci z Mariupola, a że do tego nie są odcięci od własnego zaplecza (mimo że przeciwnik poświęcił dużo sił na próby okrążenia miasta), mogą na bieżąco ewakuować rannych i dosyłać uzupełnienia. Ma też solidne wsparcie artyleryjskie i zadaje Wagnerowcom bolesne straty. Pod Bachmutem zginął między innymi jeden z bliskich współpracowników Prigożyna, Aleksiej Nagin, pseudonim „Tieriek”.



W samym Bachmucie Moskale niedawno świętowali mały sukces – zajęli asfaltownię na obrzeżach miasta. Utrzymali się w niej całe dwa dni. Szybki ukraiński kontratak dużymi siłami wypchnął ich z powrotem dwa kilometry na wschód i obecnie w granicach administracyjnych miasta nie ma prawdopodobnie żadnych Rosjan. Warto dodać, że Wagnerowcy mają do dyspozycji znaczne wsparcie lotnicze, zapewniane prawdopodobnie przez ich własne siły powietrzne. Niektórzy analitycy sądzą, że to właśnie tutaj, a nie na odcinku chersońskim, pojawia się najwięcej rosyjskich samolotów. Jeśli ich szacunki są zgodne z rzeczywistością, klęska Wagnerowców staje się tym bardziej kompromitująca.

Niemniej do końca bitwy, jako się rzekło, jeszcze daleko. Wciąż trwają walki o Sołedar i Bachmutśke na północny wschód od Bachmutu, droga T1302 na odcinku między Bachmutem a Sołedarem jest obecnie kontrolowana przez Ukraińców. Na południe od Bachmutu jednak Opytne pozostaje w rękach rosyjskich.

W powietrzu

Nasz ulubiony analityk Tom Cooper (dawnośmy o nim nie wspominali) sugeruje, że Ukraińcy wyremontowali i przywrócili do służby część starych systemów przeciwlotniczych S-75 i S-125. Podobnie jak zestawy MIM-23 HAWK (wywodzące się mniej więcej z tej samej ery co S-125) nadadzą się one doskonale do zwalczania mniej wymagających środków napadu powietrznego, takich jak pociski manewrujące czy samoloty pociski Szahed-136 i mniejsze Szahed-131. Wczoraj w uderzeniach na Ukrainę brało udział około dziesięciu strategicznych nosicieli pocisków manewrujących Tu-95 i Tu-160, które wypuściły swój śmiercionośny ładunek znad obwodu rostowskiego. Równolegle okręty rosyjskie na Morzu Czarnym wystrzeliły co najmniej sześć pocisków Kalibr. Ukraińcy pochwalili się strąceniem aż osiemnastu pocisków manewrujących, w tym pięć Kalibrów.

Mamy też dowody, że Ukraińcy wprowadzili już do walki otrzymane z Niemiec systemy przeciwlotnicze IRIS-T SLM.

W Nowo-Leninie w obwodzie irkuckim mieliśmy powtórkę z niedawnej katastrofy w Jejsku. Tym razem Su-30 – wykonujący lot zdawczo-odbiorczy albo po remoncie, albo wręcz po wyprodukowaniu w zakładach Objedinionnoj awiastroitielnoj korporacyi – spadł na piętrowy dom mieszkalny. Obaj członkowie załogi zginęli.

Wojna w powietrzu przyniosła nam również kilka ciekawych migawek. Na przykład ten filmik z ukraińskim Su-27 goniącym za pociskiem manewrującym:



A przede wszystkim ten, pokazujący katapultowanie się pilota rosyjskiego Su-25SM. Film pochodzi z lata, co łatwo poznać po roślinności, ale do tej pory był nieznany. Nagranie pojawiło się na rosyjskich kanałach, co sugeruje, że lotnik zdołał wrócić do swoich. Oglądając w zwolnionym tempie (lub zatrzymując filmik na właściwej klatce), można zobaczyć, że Frogfoot ma przecięty statecznik pionowy, co sugeruje spotkanie z napowietrzną linią energetyczną. Pożar silnika wskazuje wszakże na inny rodzaj usterki, w tym być może skutek ostrzału z ziemi, ale w grę wchodzi także pompaż. Czyżby pilot miał podwójnego pecha – najpierw samolot uszkodzony przez opl, a następnie dobity przez przewody?

Linia Wagnera

(Aktualizacja 00.45) Zdjęcia satelitarne wykonane przez firmę Maxar ujawniły, że pod okupowanym miasteczkiem Hirśke, leżącym między Lisiczańskiem a Popasną, Moskale zaczęli budować linię umocnień. Nazwa, rzecz jasna, ma nawiązywać do nazistowskiej Grupy Wagnera oraz do innych znanych z przeszłości ufortyfikowanych kompleksów, jak Linia Maginota czy Linia Zygfryda. Wkrótce pojawiły się zdjęcia drugiej podobnej „inwestycji” już na terenie Rosji, między Szelajewem a Urazowem w obwodzie biełgorodzkim, około dziewięciu kilometrów od granicy z Ukrainą.

Rzut oka na poniższe nagranie wystarczy, aby zrozumieć, dlaczego Linia Wagnera stała się tematem kpin. Rzekomo odcinek pod Hirśkem i ten pod Urazowem są początkiem i końcem jednego systemu fortyfikacji, mającego się rozciągać na długości 200 kilometrów i blokować dostęp do północnej części obwodu ługańskiego. Oprócz tego druga linia ma odchodzić od pierwszej w rejonie Kreminnej i sięgać wzdłuż Dońca aż za Ługańsk. Problem w tym, że trudno mówić o „systemie”, a jeszcze trudniej – o „fortyfikacjach”. Jasne, to dopiero początek projektu, ale nie widać nawet śladu przygotowań do budowy czegoś solidniejszego. „Zęby” przeciwczołgowe i otwarte okopy to za mało, aby powstrzymać zorganizowane natarcie na współczesnym polu walki.

Wokół Linii Wagnera narosło poza kpinami także wiele znaków zapytania. Przede wszystkim nie wiadomo, czy odnoga z Kreminnej to tak naprawdę odnoga czy też główna linia fortyfikacji. Na logikę główna linia powinna biec z południa na północ, tak aby bronić rosyjskich zdobyczy terytorialnych. Pierwsze mapki publikowane przez rosyjskich milblogerów sugerują jednak, iż to Linia Wagnera pierwotnie miała biec z Hirśkego przez Kreminną do Ługańska. Wydaje się, że przedłużenie jej na północ, aż do obwodu biełgorodzkiego, to kolejna decyzja podjęta na ostatnią chwilę, być może nawet pod wpływem furii, w jaką wpadły okołowojskowe kanały na Telegramie, wyklinające porzucenie tak ogromnej połaci okupowanej ziemi.

Pojawiają się także pogłoski, jakoby fortyfikacje miały się rozrosnąć wzdłuż całej granicy rosyjsko-ukraińskiej w obwodzie kurskim bez patronatu Wagnerowców (podobno już postawiono pierwsze schrony – akurat tam, gdzie nic się nie dzieje i nikt nie potrzebuje schronów!). Jeszcze inne źródła podają, że władze lokalne zastopowały budowę Linii Wagnera na terenie obwodu biełgorodzkiego. Była to rzekomo samowola budowlana (mielibyśmy w takim razie koronny dowód przesądzający o rysowaniu planów na kolanie), która uniemożliwiała rolnikom prace w polu. Z kolei sam Prigożyn zaczął już bredzić o formowaniu milicji ludowej (!) w obwodzie biełgorodzkim, mającej najpewniej bronić fortyfikacji nazwanej imieniem jego bojówki.

Odnotujmy również, że gdzieś w pobliżu Doniecka kremlowski propagandysta Siemion Piegow, prowadzący kanał War Gonzo, został ranny gdzieś w pobliżu Gorłówki. Prawdopodobnie wszedł na minę przeciwpiechotną PFM-1. Jeśli rzeczywiście tak się stało, miał sporo szczęścia, gdyż na ogół po spotkaniu z miną tego typu norma obrażeń to utrata całej stopy.



Szojgu przy telefonie

(Aktualizacja 02.45) Rosyjski minister „obrony” urządził sobie maraton telefoniczny, podczas którego rozmawiał z szefami resortów obrony USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Turcji. Treść rozmów sprowadzała się zasadniczo do jednej kwestii – ostrzeżenia Zachodu, iż Ukraina planuje użyć „brudnej bomby” atomowej.

Wolelibyśmy w ogóle się tą sprawą nie zajmować, ale zyskała ona już zbyt duży rozgłos, więc to żadna różnica. Skwitujmy krótko i po angielsku: bullshit. Nie chodzi nawet o to, że mamy do czynienia z oczywistym kłamstwem. Chodzi o to, że obdzwaniając kolegów po fachu, Szojgu niczego nie osiągnął, bo niczego osiągać nie planował. Była to jedynie tania zagrywka propagandowa, mająca na nowo rozbudzać w społeczeństwach zachodnich strach przed wojną jądrową.

Czy Rosja sama użyje brudnej bomby? Czy zorganizuje „prowokację gliwicką”? Możliwe – jak już pisaliśmy wyżej, takie hipotezy przewijają się od kilku miesięcy, gdyż od kilku miesięcy Rosja rzuca takie oskarżenia w twarz Ukraińcom. Ale właśnie dlatego zagrywkę Szojgu można zbyć wzruszeniem ramion. Potężny pretorianin Putina wziął na siebie rolę zwykłego propagandzisty lub został do tej roli zdegradowany. Poza wymiarem ciekawostkowym nie ma tu niczego wartego uwagi.

Heneralnyj sztab ZSU