Kreml zdecydował się wycofać baterię systemu przeciwlotniczego S-300 Faworit stacjonującą dotąd w Syrii. Jak informuje Times of Israel, zdjęcia satelitarne wykonane przez izraelską firmę ImageSat International dowodzą, że baterię stacjonującą dotąd w pobliżu miasta Masjaf w muhafazie Hama w północno-zachodniej Syrii zdemontowano w ciągu ostatnich kilku tygodni. Teraz jej zadaniem będzie obrona Półwyspu Krymskiego lub jego okolic – regionu, w którym coraz częściej i śmielej działają ukraińskie siły zbrojne.

Teoretycznie bateria stanowiła dar Moskwy dla sił zbrojnych Baszszara al-Asada, lecz jej użycie było ściśle kontrolowane przez Rosjan. Jak widać, nigdy nawet nie stała się formalnie własnością Syrii. Według ImageSat International komponenty baterii przewieziono do wykorzystywanej przez Rosjan bazy Humajmim, a stamtąd do portu w Tartusie, gdzie załadowano je na statek Sparta II. Ten zaś okrążył Turcję, przeszedł Cieśniny Czarnomorskie (na Bosforze znalazł się nocą z 24 na 25 sierpnia) i skierował się do Noworosyjska, gdzie zacumował dzisiaj.

—REKLAMA—

Z formalnego punktu widzenia Sparta II miała prawo do przejścia przez Cieśniny Czarnomorskie, gdyż jest statkiem cywilnym, a zamknięcie cieśnin na mocy Konwencji z Montreux dotyczy wyłącznie okrętów. Jeśli Turcja nie bierze udziału w wojnie, prawa przejścia są dla wszystkich statków takie same jak w czasie pokoju. Tylko jeśli Turcja jest zaangażowana w wojnę, może blokować przejście statków z państw z nią walczących. Niemniej można przypuszczać, że rejs celowo zaplanowano tak, aby Sparta II minęła Stambuł nocą i nie zwracała na siebie uwagi, co byłoby na rękę i Rosji, i Turcji.

To właśnie ta bateria S-300 (prawdopodobnie reprezentująca względnie nowoczesną wersję S-300PMU-2) w maju tego roku otworzyła ogień do izraelskich samolotów wykonujących lot bojowy nad Syrią. System rozmieszczono w pobliżu Masjafu jesienią 2018 roku.

Jak na ironię 25 sierpnia izraelskie lotnictwo zaatakowało cel w samym mieście Masjaf – ośrodek badawczy, w którym według przecieków ze źródeł wywiadowczych produkowano pociski balistyczne średniego zasięgu. Efekt nalotu był druzgocący, nocą po dwóch godzinach wciąż było słychać eksplozje wtórne, a rano do walki z pożarem zaangażowano nawet śmigłowce i samoloty gaśnicze. Izraelczycy prawdopodobnie wiedzieli, że Masjaf nie jest już objęty rosyjskim parasolem, i właśnie dlatego zdecydowali się zaatakować de facto niebroniony cel. De facto – ponieważ syryjska obrona przeciwlotnicza próbowała zareagować, jednak z mizernym skutkiem, jak widać poniżej.



Na razie trudno zgadnąć, gdzie dokładnie zostanie rozstawiona „syryjska” bateria. Dla Rosjan najważniejszym w tej chwili miejscem do obrony w pobliżu Krymu jest most nad Cieśniną Kerczeńską. Ale właśnie ze względu na jego znaczenie można przypuszczać, że będą go broniły najnowocześniejsze rosyjskie systemy (S-400, S-350, Buk-M2), tymczasem S-300 ma raczej zluzować jeden z takich systemów w mniej newralgicznym sektorze. Warto też dopuścić hipotezę, iż bateria ma działać w trybie ziemia–ziemia, podobnie jak inne baterie tego typu już co najmniej od zeszłego miesiąca. Rosyjskie zapasy pocisków balistycznych i manewrujących kurczą się w zastraszającym tempie, zapasy trzeba ściągać znad Pacyfiku. Pociski systemu S-300 to tylko erzac, ale do terroryzowania cywilów się nada.

Przebazowanie S-300 do Syrii było prawdopodobnie bezpośrednią reakcją na omyłkowe zestrzelenie przez tamtejszą obronę przeciwlotniczą rosyjskiego samolotu zwiadowczego Ił-20M. Stało się to w trakcie jednego z regularnych izraelskich nalotów na Syrię. Życie straciło piętnastu rosyjskich lotników. Początkowo oskarżano francuską fregatę Auvergne typu Aquitaine, ale wkrótce wyszło na jaw, że winna jest syryjska bateria systemu S-200 Wega, której obsada chciała otworzyć ogień do izraelskich F-16 opuszczających syryjską przestrzeń powietrzną po uderzeniach na cele w muhafazach Latakia, Tartus i Hims.

Po tej tragicznej pomyłce decydenci w Moskwie uznali najwyraźniej, że bezpieczniej i dla Rosjan, i dla Syryjczyków, będzie, jeśli to ci pierwsi zajmą się ochroną syryjskiej przestrzeni powietrznej. Wiadomo, że przeszkolono niewielką liczbę syryjskich żołnierzy, aby mogli pomagać w obsłudze systemu, ale nigdy nie pozwolono im na choćby pozorną samodzielność.

Ewakuacja S-300 z Syrii to kolejny znak wycofania Rosji z basenu Morza Śródziemnego i osłabienia jej wpływów na Bliskim Wschodzie – po opisywanym przez nas kilka dni temu odwołaniu krążownika Marszał Ustinow do bazy macierzystej w Siewieromorsku. Wprawdzie ktoś mógłby zaprotestować, że bateria się do niczego nie przydała, skoro Izraelczycy hasali sobie nad Syrią jak po własnym podwórku, ale też trzeba mieć na uwadze, że działo się to za cichym (a czasem zupełnie jawnym) przyzwoleniem Rosji. Jerozolima i Moskwa wypracowały sobie coś na kształt symbiozy, tak że każdy kraj mógł realizować własne cele strategiczne, nie wchodząc w paradę drugiemu.



Rosyjska bateria przeciwlotnicza była czymś na kształt gwaranta umowy. Gdyby Izraelczycy zaczęli wychodzić poza jej ramy, Rosjanie mieliby narzędzie, aby temu przeciwdziałać. Ale oczywiście z drugiej strony także Izrael miał zestaw własnych gwarantów, choćby pociski manewrujące Rampage. Jest to wciąż bardzo tajemnicza broń, nieznany pozostaje przede wszystkim zasięg, ale najczęstsze szacunki mówią o co najmniej 150 kilometrach. Wiadomo, że debiut bojowy przeszedł w kwietniu 2019 roku. Zneutralizowanie „syryjskiego” systemu S-300 nie stanowiłoby dla Izraelczyków trudnego wyzwania, ale po pierwsze – mogłoby się nie obejść bez strat własnych, a po drugie – eskalacja konfliktu z bądź co bądź mocarstwem nuklearnym to ryzykowna gra.

Rosyjski Su-34 w bazie Humajmim.
(mil.ru)

Obu krajom było więc na rękę zachowywać ten kruchy pakt. Dlatego też sensację wzbudziło odpalenie pocisku w kierunku izraelskich samolotów. Kiedy sprawa wyszła na jaw, minister obrony Beni Ganc zapewniał, że żaden izraelski samolot nie został trafiony, że samolotów w ogóle nie było w pobliżu wyrzutni i że był to jednorazowy incydent. Wynika z tego, że Rosjanie chcieli „udowodnić” Asadowi i jego współpracownikom, że Moskwa stara się pomagać władzom w Damaszku w obronie suwerenności syryjskiego nieba. System przeciwlotniczy uruchomiono na pokaz, z premedytacją w taki sposób, aby Izraelczykom włos z głowy nie spadł.

W tym wszystkim trzeba jednak pamiętać o istotnej kwestii: nie doszło do całkowitego wycofania rosyjskiej obrony przeciwlotniczej z Syrii. Bazy Humajmim broni w pełni rosyjska – obsługiwana i kontrolowana wyłącznie przez Rosjan – bateria systemu S-400 Triumf. Ta nigdy nie otworzyła ognia do izraelskich samolotów.

Zobacz też: Japoński myśliwiec nowej generacji jednak z Wielką Brytanią, a nie USA?

Mil.ru