Dawno, dawno temu, w innej galaktyce, w której do głowy by mi nie przyszło, że będę kiedykolwiek recenzował książki, wpadła mi w ręce pozycja Najwięksi zbrodniarze w historii niejakiej Mirandy Twiss. Książka całkiem niezła, zestaw biogramów, lepszych i gorszych, które w sumie oceniłbym w skali szkolnej na „cztery na szynach”. Wyobraźcie sobie jednak moje zdziwienie, kiedy dostałem przesyłkę, w której znalazłem inną książkę z tej samej serii – Najgroźniejsi dyktatorzy w historii autorstwa Shelley Klein.
Jest to zbiór piętnastu krótkich (od jedenastu do piętnastu stron) biografii ludzi, których autorka uznała właśnie za owych najgroźniejszych dyktatorów, choć słowo to nie za bardzo współgra z treścią – no bo czy nie jest mimo wszystko lekkim nadużyciem nazywanie dyktatorem Heroda, Zulusa Czaki czy Czyngis-Chana? Na szczęście dużo lepiej wypada uzasadnianie, dlaczegóż to ów mendel zasługuje na miano „najgroźniejszych w historii”. Każdy biogram opisuje Czytelnikowi na miarę dostępnych źródeł, w jaki sposób jego główny bohater doszedł do władzy i jak z niej później korzystał.

Największym problemem tej książki, zresztą podobnie jak Największych zbrodniarzy…, jest fakt, iż w gruncie rzeczy jest częściowo zbędna, ale zarazem nie mogłaby się bez tych zbędnych części obyć. Zwłaszcza u nas. No bo kto dla Polaka jest synonimem dyktatora? Przecież nie Pinochet, ale Hitler i Stalin. Ich biogramy są zaś z konieczności przycięte do absolutnie niezbędnego minimum. Mamy więc ogólny opis życia plus parę mniej lub bardziej przerażających epizodów uzasadniających pojawienie się obu wąsaczy w książce o takim tytule. Ale ich bardziej szczegółowe biografie można bez trudu znaleźć w sieci. Natomiast gdyby ich zabrakło, byłaby to absolutna kompromitacja autorki… I mamy konflikt tragiczny.

O doborze postaci też można by dyskutować. Skoro jest Pinochet, dlaczego nie ma Francisco Franco? I czy od tej dwójki gorszy nie był/jest Fidel Castro? Jego akurat zdecydowanie mi brakowało. Rozważyć można też „kandydaturę” Muammara al-Kadafiego albo Teodora Obianga Nguemy, tego samego, którego próbował obalić syn Margaret Thatcher.

Opisy są różne, jedne mniej, inne bardziej szczegółowe, zależnie od dostępnych źródeł. Napisany są w sposób przystępny i miły dla umysłu, ale już dla oka – nie tak bardzo. Tekst ułożony jest bowiem w sposób sprawiający wrażenie przytłaczania stronicy, tak jakby było go na niej po prostu za dużo. Nie popisała się też korekta – błędów nie ma dużo, ale rzucają się w oczy. Są to jednak na szczęście tylko drobiazgi, które nie wpływają na treść jako taką. Ot, dla przykładu, Tierra del Fuego to po naszemu Ziemia Ognista.

Trzeba przyznać, że wydawnictwo Muza wypuściło na rynek całkiem „dorzeczną” książkę. Daleko jej do pełnokrwistej biografii, ale Czytelnik poszukujący jedynie ogólnych informacji na temat takich postaci jak Somoza, Mugabe, Amin czy Czaka będzie usatysfakcjonowany.