Minister obrony Izraela Beni Ganc podczas przemówienia i prezentacji na Uniwersytecie Reichmanna w Herclijji zidentyfikował dwie bazy dronów w południowym Iranie. W obiektach tych składowane są UAV-y z rodziny Szahed, używane podczas ataków przeciwko celom morskim w Zatoce Omańskiej. Są one jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej irańskiego przemysłu obronnego i strategii wojny asymetrycznej z Izraelem na Bliskim Wschodzie. Jest to również kolejny głos w dyskusji o hybrydowej strategii Jerozolimy i Waszyngtonu wobec „trzeciego bliźniaka” irańskiego przemysłu zbrojeniowego.

– Ujawniam wam dwie centralne bazy w rejonie miasta portowego Czabahar i wyspy Gheszm w południowym Iranie, z których rozpoczęto operacje na morzu i w których również dzisiaj rozmieszczone są zaawansowane drony bojowe z rodziny Szahed – powiedział minister. – Chcę podkreślić, że bezzałogowe statki powietrzne to precyzyjna broń, która może dotrzeć do strategicznych celów na całym świecie.



Ganc stwierdził również, że Irańczycy za pomocą bezzałogowca Szahed 141, który wystartował z Syrii, próbowali dostarczyć materiały wybuchowe grupom bojowników na Zachodnim Brzegu. Izraelowi udało się zestrzelić drona, zanim doleciał do celu. Zastanawia fakt, że Ganc odnosił się do lotu, który odbył się w lutym 2018 roku.

Wówczas Szahed 141 wystartował z syryjskiej bazy lotniczej T4, która stała się idealnym punktem wypadowym w przestrzeń powietrzną Izraela. Do niedawna wskazywano, że dronem tym był jakoby Saeghe-2, który miał sprawdzić czujność izraelskiej obrony powietrznej. Przeleciał nad Wzgórzami Golan i wleciał nad Izrael w pobliżu Bet Sze’an w Dolinie Jordanu, gdzie został zneutralizowany przez śmigłowiec Saraf (AH-64D).

W ostatnim czasie to niejedyny epizod Ganca nawołującego do zdecydowanych kroków przeciwko irańskim bezzałogowym statkom powietrznym. We wrześniu, również za pomocą prezentacji, przekazał opinii publicznej, że Iran wykorzystuje bazę lotniczą Kaszan na północ od Isfahanu do szkolenia bojowników z Jemenu, Iraku, Syrii i Libanu.



Wiedza ta ma istotne znaczenie w czasie późniejszych ataków, gdyż bojownicy w inny sposób nie nauczyliby się sterowania UAV-ami i nie opanowaliby taktyki przeprowadzania ataków. Dowodem na prowadzenie szkoleń miały być opublikowane przez Izraelczyków zdjęcia satelitarne przedstawiające dużą liczbę dronów na pasach startowych.

Ganc nie wspomniał jednak, iż Irańczycy ze swoimi dronami dotarli też do Afryki. Mohadżera-6 przekazano etiopskimi siłom zbrojnym walczącym w Tigraju. Drony tego typu przystosowano do przenoszenia uzbrojenia na węzłach podskrzydłowych i uzbrojono w różne typy pocisków. Jednym z nich była kierowana telewizyjnie bomba ślizgowa Ghaem, co wzmogło obawy dotyczące ofiar cywilnych w wyniku nalotów w Etiopii. Później pojawiły się niezweryfikowane dotąd informacje, jakoby używano Ghaemów w operacjach wojskowych. Z kolei według autorów bloga Oryx dwa pierwsze Mohadżery od razu okazały się niezdolne do służby z powodu usterek technicznych układu sterowania.

Ganc odniósł się również do słynnego stwierdzenia Carla von Clausewitza, podnosząc konieczność rozwiązania dyplomatycznego w sprawie proliferacji irańskich dronów na Bliskim Wschodzie. Zaznaczył jednak również, że opcje militarne też powinny leżeć na stole, gdyż być może przyjdzie konieczność kontynuowania dyplomacji innymi środkami. Jerozolima nie robi więc niczego odkrywczego, dążąc do zdyskredytowania działań Islamskiej Republiki Iranu na oczach społeczności międzynarodowej.



– Iran aspiruje do tego, aby stać się hegemonem regionalnym, a następnie globalnym, eksportując radykalną ideologię, w której prawa człowieka są niszczone, członkowie społeczności LGBTQ+ nie mają żadnych przywilejów, kobiety są uciskane, a zasoby są przekierowywane na potrzeby reżimu – powiedział minister. – Ich metodologia polega na przejmowaniu niestabilnych krajów, takich jak Jemen, który jest państwem upadłym, podobnie jak Syria, Irak i Liban. Ich plan jest jasny: najpierw bierzemy Damaszek, potem Berlin.

Być może bardzo wziął sobie do serca słowa dowódcy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, generała dywizji Hosejna Salamiego, szacującego zasięg rodzimych bezzałogowych statków powietrznych na 7 tysięcy kilometrów, dzięki czemu mogłyby one – startując z terytorium Iranu lub któregoś z sojuszników – osiągnąć cele położone w Europie Zachodniej. Są to szacunki wyssane z palca i obecnie można mówić o zasięgu nieprzekraczającym 2 tysięcy kilometrów.

Baza Kaszan pod Isfahanem.
(Ministerstwo obrony Izraela)

Nawet gdy irańskie bezzałogowce dolecą na taką odległość, Teheran ma problemy z ich wycelowaniem. Obecnie największe i najbardziej namacalne zagrożenie stanowią irańskie UAV-y znajdujące się w rękach jemeńskiego ugrupowania Ansar Allah. Tylko w czasie ostatniego tygodnia Huti przeprowadzili czternaście ataków wymierzonych w rafinerie i zakłady Aramco oraz międzynarodowy port lotniczy imienia Króla Abd al-Aziza ibn Su’uda w Dżuddzie.



Ganc na tym nie poprzestał i dolał jeszcze oliwy do ognia. Rozprzestrzenianie irańskich dronów ma nie zagrażać już tylko Bliskiemu Wschodowi, ale także stanowi istotne ryzyko dla całego świata. Nader istotne są ekspansjonistyczne plany Teheranu, który ma budować strefę wpływów na kontynencie południowoamerykańskim. Drogą do tego jest handel ropą naftową i przewożenie drogą morską uzbrojenia.

Nie są to przypadkowe wypowiedzi – obliczone są na zwiększenie napięcia na linii Waszyngton–Caracas. Warto przypomnieć, że październiku 2020 roku Elliott Abrams, specjalny przedstawiciel Stanów Zjednoczonych do spraw Iranu i Wenezueli, ostrzegł, że jakakolwiek dostawa irańskich pocisków rakietowych zostanie zniszczona, ponieważ „transfer pocisków […] do Wenezueli jest nie do przyjęcia dla Stanów Zjednoczonych i nie będzie tolerowany ani w żaden sposób dozwolony”.

Zobacz też: Algieria chce kupić rosyjskie wodnosamoloty gaśnicze

Fars News Agency, CC BY 4.0