Rosja anektowała ukraiński Krym. Tymczasem dziennikarze Wall Street Journal donoszą, że amerykański wywiad został tym całkowicie zaskoczony, bo analitycy CIA spodziewali się innego sposobu działania, a ponadto Rosjanom najwyraźniej udało się zmylić słynne ogólnoświatowe podsłuchy amerykańskich agencji wywiadowczych. Ciekawa może być odpowiedź na pytanie, czy mógł w tym pomóc Edward Snowden, ale być może stało się tak dlatego, że od lat Centralna Agencja Wywiadowcza przechodzi transformację i zamiast zbieraniem informacji w coraz większym stopniu zajmuje się operacjami specjalnymi w dużej mierze polegającymi na fizycznej eliminacji wrogów Stanów Zjednoczonych. O tej przemianie i nowych zadaniach opowiada książka Marka Mazzettiego „CIA. Tajna wojna Ameryki”.

Po zamachach na World Trade Center i Pentagon, celem numer jeden dla wszystkich instytucji odpowiedzialnych za amerykańskie bezpieczeństwo stało się zwalczenie zagrożenia islamskim terroryzmem. Dlaczego jednak walka ta przybrała obecny kształt? Zjawisko terroryzmu jest bardzo szerokie i efemeryczne, nie można go utożsamić z konkretnym państwem, a następnie wypowiedzieć mu wojny doprowadzonej do zwycięskiego końca przez generałów z Pentagonu. A zgodnie z prawem bez wypowiedzenia wojny Departament Obrony nie może prowadzić działań zbrojnych na terenie innych państw (z tego powodu SEALs, którzy zabili Usamę ibn Ladina, oficjalnie na czas tej operacji byli częścią CIA, a nie wojska). Po drugie: na początku Amerykanie starali się terrorystów łapać, przesłuchiwać, sądzić i osadzać. Wszyscy chyba słyszeliśmy o więzieniu w Guantanamo, specjalnych trybunałach, a także o więzieniach CIA w innych państwach. Wiemy też, czym się to skończyło: oskarżeniami o łamanie praw człowieka, problemem, co robić z wypuszczonymi więźniami lub tymi, których nie można było wypuścić, ale nie było dostatecznych dowodów, żeby ich skazać. Dlatego, aby pozostać w zgodzie z amerykańskim prawem, a jednocześnie – w myśl stalinowskiej zasady: „jest człowiek, jest problem, nie ma człowieka, nie ma problemu” – pozbyć się kłopotu w postaci więzień i więźniów, postanowiono ich zabijać zamiast aresztować. Zadanie to powierzono CIA, która ma prawo działać poza granicami Stanów Zjednoczonych, a jednocześnie podlega bezpośrednio prezydentowi, co pozwala zaoszczędzić ewentualnych problemów w Kongresie.

Mark Mezetti szczegółowo opisuje procesy polityczne, które doprowadziły do przyznania CIA – po raz kolejny – licencji na zabijanie. Nie ogranicza się przy tym do prowadzenia Czytelnika po biurach kolejnych polityków, ale od razu pokazuje, jaki te decyzje miały wpływ na pole walki. W książce nie brakuje studiów przypadków, które obrazują bojowe użycie UAV-ów do zwalczania prawdziwych lub domniemanych terrorystów. Zresztą chodzi nie tylko o UAV-y, choć to one wzięły na siebie główny ciężar misji, ale także o oddziały specjalne wzorowane na SEALs czy Delta Force. Z drugiej strony pokazuje, jak tradycyjnie rywalizująca z CIA armia wykorzystuje wspomniane dwie i pozostałe jednostki SOCOM do misji rozpoznawczo-szpiegowskich, co upodobania je do działalności agentów wywiadu. Autor stawia tezę, że na polu walki z terroryzmem amerykańskie wojsko i CIA praktycznie niczym się nie różnią, a ich szefowie używają wszystkich możliwych sztuczek, by obejść ewentualne restrykcje prawne. O skali wykorzystania dronów przez Amerykanów świadczą ostatnie doniesienia medialne o liczbie używanych samolotów i kłopotach z ich operatorami.

„Wojna dronów” i zmiana CIA z agencji wywiadowczej w tajną armię to główny wątek książki, ale nie jedyny. Kolejnym, co prawda jedynie ubocznym wobec opisywanych problemów CIA, jest jak dla mnie najlepsza charakterystyka działalności pakistańskiego wywiadu ISI, który z sojusznika przemienił się w jednego z przeciwników Amerykanów. Często w mediach i książkach wspomina się o wielkiej roli, którą ISI odgrywa w Afganistanie i przy wspieraniu talibów. Dyskutuje się, czy pakistański wywiad wiedział, gdzie ukrywa się Usama ibn Ladin, pozostaje to jednak w większości wypadków na poziomie ogólników, a tu mamy pogłębioną analizę, w której Autor wskazuje na motywacje Pakistańczyków i cele, do których dążą. Dla mnie była to równie wartościowa część książki.

Wydawcą „Tajnej wojny Ameryki” jest Agora, a więc doświadczony wydawca prasy. Na 350 stronach nie znajdziemy chyba ani jednej literówki czy innego błędu, ale nie znajdziemy też ani jednego zdjęcia. Cała książka wypełniona jest jedynie tekstem i bibliografią, do której mam jedno zastrzeżenie: nie podoba mi się to, że przy niektórych pozycjach wydanych już w naszym kraju brakuje polskich tytułów. Poza tym jest bardzo dobrze, a pochwały należą się również tłumaczowi Bartoszowi Czartoryskiemu, dzięki któremu książkę czyta się płynnie, niemal jak powieść sensacyjną.

„CIA. Tajna wojna Ameryki” to książka zasługująca na uwagę, ponieważ odsłania kulisy i poszerza naszą wiedzę w tematach często obecnych w środkach masowego przekazu i dokładnie przedstawia, jak zmieniła się amerykańska taktyka w walce z terrorystami za czasów prezydenta Obamy. To, co z niej wynika, dalekie jest od tego, czego spodziewalibyśmy się po laureacie Pokojowej Nagrody Nobla.