Lubię przypominać moim Kolegom i Koleżankom z redakcji: słuchajcie, każdy miłośnik tematu od czegoś musi zacząć, a nie wszyscy mają u boku ludzi mogących zapewnić rzetelne wprowadzenie. Czasami taki młody człowiek jest zdany na siebie i na książki, a także – coraz częściej – na internet. Dlatego właśnie rola publikacji takich jak ta, o której właśnie piszę, jest trudna do przecenienia.
Ktoś, kto o lotnictwie czyta i pisze od kilkunastu lat, nie znajdzie w książce Roberta Jacksona niczego wartościowego. Jeśli jesteś, drogi Czytelniku, osobą tego rodzaju, nic tu po Tobie. Ale ta książka nie jest dla ludzi takich jak Ty i ja. To książka dla młodzieży, dla początkujących, dla chłopców i dziewcząt przeżywających swoje pierwsze w życiu zauroczenie lotnictwem. W takim okresie najwięcej emocji budzi wybieranie sobie ulubionych samolotów, porównywanie ich, szukanie najlepszych. Do takich zadań leksykony tego rodzaju nadają się idealnie. Wiem, bo przed laty sam przeszedłem ten etap. Wychowałem się między innymi na przewodnikach publikowanych przez Altair (Tomasza Makowskiego „Samoloty wojskowe USA”, Samoloty wojskowe Europy”; tomik o Rosji był, jeśli mnie pamięć nie myli, autorstwa Rybaka i Gruszczyńskiego).
W książce Jacksona po krótkim wstępie każda strona poświęcona jest jednemu typowi samolotu. Przechodzimy tu od samych początków lotnictwa bojowego (Fokker E.III) przez samoloty będące legendami drugiej wojny światowej (Bf 109, Hurricane, Spitfire, Zero) i te, które pojawiły się w późnym jej etapie (Meteor, Tempest, He 162), najsłynniejsze myśliwce lat 50. (MiG-15, F-86), okres wojen: wietnamskiej, sześciodniowej i Jom Kippur (MiG-19, F-100, MiG-21, Mirage III, F-4), aż po samoloty wciąż licznie używane w lotnictwach mocarstw (F-15, MiG-29, Rafale) oraz maszyny piątej generacji (F-22, F-35). Każdy krótki opis historii maszyny uzupełniono tabelką z danymi technicznymi, kolorowym rzutem bocznym i jednym zdjęciem, z oczywistych względów w wielu przypadkach czarno-białym.
I tu powstaje problem. W przypadku samolotów mających za sobą krótszą i mniej chwalebną służbę taka jedna strona wystarczy na przedstawienie zarysu całej historii. Dajmy na to CR.42 czy MiG-9 – dzieje takiej maszyny da się zarysować w dwóch niedługich akapitach. Ale Bf 109? MiG-21? F-16? Przyjrzyjmy się zresztą opisowi Vipera.
„F-16, zaprojektowany i skonstruowany przez General Dynamics, pierwszy raz wystartował 2 lutego 1974 r. F-16B i D są wersjami dwumiejscowymi, a F-16C, dostarczany od 1988 r., to zmodernizowany samolot jednomiejscowy. F-16 walczyły w Libanie (w barwach Izraela), w wojnie w Zatoce [to kalka z angielskiego; powinno być: w Zatoce Perskiej – Ł.G.] oraz na Bałkanach. Dość długo asortyment uzbrojenia F-16 jako myśliwca był bardzo ubogi – ograniczał się do rakiet AIM-9 [a Sparrowy? – Ł.G.], dopiero nowsze wersje mogą przenosić również AIM-120 o większym zasięgu. Znacznie bogatsze może być uzbrojenie powietrze–ziemia. […] F-16 może przenosić broń jądrową, zasobniki z aparaturą rozpoznawczą. Ważną funkcją jest zwalczanie obrony przeciwlotniczej nieprzyjaciela. […] Szeroka jest gama bomb kierowanych, szybujących, kasetowych i przeciwbetonowych. F-16 były i są obiektem eksportu – od lat 80. ubiegłego wieku stanowią trzon lotnictwa wielu państw NATO, kupują je także kraje rozwijające się. Produkcja licencyjna odbywała się w Korei Południowej i Turcji”.
I tyle. To mniej więcej dwie trzecie całego opisu F-16 w książce Jacksona. Żadnej wzmianki na temat uderzenia na iracki reaktor atomowy (zainteresowanym czymś więcej niż tylko wzmianką polecić należy inną książkę: „Głośno i wyraźnie”), ani słowa o zwycięstwach powietrznych, ani słowa o F-16XL. Oczywiście nie sądzę, że Autor nie ma o tych sprawach pojęcia. Na jednej stronie po prostu nie ma na miejsca na wszystkie te fakty. Książka dużo by zyskała pod względem merytorycznym, gdyby najważniejsze samoloty (powiedzmy: piętnaście z tych stu jeden) opisać na dwóch stronach.
Jest też kilka rozwiązań dziwnych. Oto w opisie MiG-a-19 widzimy fotografię podpisaną: „Mieszana formacja pakistańska: na pierwszym planie JJ-5 (chiński MiG-17UTI), za nim JJ-6 (chiński MiG-19UTI), J-6 i JJ-5”. Nie mam nic przeciwko Pakistańczykom ani chińskim kopiom MiG-a-19, ale czy nie dało się znaleźć zdjęcia, w którym główny bohater tej właśnie strony byłby na pierwszym planie?
Wszystkie powyższe zastrzeżenia są kwestią gustu. Jednemu Czytelnikowi te sprawy mogą przeszkadzać, innemu – nie. W książce kryją się jednak obiektywne błędy i jedna pełnokrwista kompromitacja. Z drobiazgów warto zwrócić uwagę na nazwanie argentyńskiego lotnictwa morskiego mianem „Aeronaval”, co chyba jest kalką z francuskiego Aéronavale (błąd pojawia się na stronie poświęconej Super Étendardowi), podczas gdy lotnictwo argentyńskiej marynarki nazywa się Aviación Naval. Z kolei liczba mnoga od „MiG” to oczywiście „MiG-i”, a „Charity” po angielsku znaczy nie „,miłosierdzie”, ale „miłość” („Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość” – to, rzecz jasna, w kontekście trzech maltańskich Gladiatorów).
Dziwi też podpis rysunku na w opisie Raptora: „Pierwszy prototyp YF-22, oblatany w 1990 r”. Tymczasem rysunek przedstawia najzupełniej seryjną maszynę numer 03-4042 z bazy Langley, przekazaną do służby w US Air Force w 2005 roku. Podpis ów jest tym bardziej zaskakujący w kontekście zamieszczonego na tej samej stronie zdjęcia. Przedstawia ono dokładnie tę samą maszynę (!) i jest podpisane poprawnie: „F-22 Raptor w konfiguracji seryjnej”. Zdjęcie to Czytelnik może zobaczyć na własne oczy poniżej. Zresztą płatowce YF-22 i F-22 wyraźnie się od siebie różnią i są trudne do pomylenia.
Dużo poważniejszą wpadką jest powtarzający się w tabelce na każdej stronie „pułap maksymalny”. Pułap jest oczywiście z definicji maksymalny. Tu najpewniej chodziło o pułap praktyczny, a błędu z jakiegoś powodu nie wychwycił konsultant Tomasz Szulc. Ale szczytem groteski jest to, że prawie wszystkie samoloty z wytwórni Marcela Dassaulta (z wyjątkiem poczciwego Ouragana) podpisane są jako „Dessault”! Pojawia się więc Dessault Mystère, Dessault Mirage III, Dessault Super Étendard, Dessault Mirage 2000 i Dessault Rafale. Litości…
Gdyby nie ta seria błędów, książka zasługiwałaby na wysoką ocenę w swojej kategorii. Jeśli jednak ma służyć edukowaniu młodych miłośników lotnictwa, tego rodzaju błędy są niedopuszczalne. Wielka szkoda, że się przydarzyły.
Czy jednak przekreślają wartość całej książki? Wydaje się, że nie. To wciąż przystępny i atrakcyjny pod względem wizualnym przegląd najważniejszych konstrukcji. W publikacjach tego rodzaju aspekt wizualny jest nie do przecenienia. Do książki, na którą miło patrzeć, chce się wracać. Jeżeli więc przyjmujemy, że nadrzędnym celem jest zaszczepienie dziecku miłości do lotnictwa, można przymknąć oko na błędy (można też wziąć flamaster i poprawić tego nieszczęsnego „Dessaulta”).
Mimo wszystko – szkoda. Potrzeba było niewielkiego nakładu sił po stronie wydawnictwa, aby polskie wydanie książki Jacksona stało się dużo lepsze. Niestety zmarnowano tę szansę.