Między wrześniem a listopadem 1944 roku niemieckie fabryki wyprodukowały łącznie 1764 pojazdy pancerne, z których jednak tylko 1371 dotarło do jednostek liniowych. Pozostałe w drodze na front padły ofiarą alianckich nalotów. Niemcy jednak nie zamierzali się poddać i na koniec roku szykowali nową ofensywę, mającą zatrzymać marsz zachodnich aliantów w kierunku III Rzeszy. Operacja otrzymała kryptonim „Wacht am Rhein”, a całością dowodził feldmarszałek Model – dowódca Grupy Armii B, która składała się, z 6 Armii Pancernej SS, 5. Armii Pancernej i 7. Armii. Ogółem było to dwanaście dywizji piechoty, dwie dywizje powietrzno-desantowe i siedem dywizji pancernych. W odwodzie pozostawały dalsze cztery dywizje piechoty, dwie dywizje pancerne i dywizja zmotoryzowana. Siły te miały na stanie razem 1750 czołgów i dział pancernych.

Celem ofensywy było wbicie klina pomiędzy 1. Grupę Armii Montgomery’ego i 12. Grupę Armii Bradleya oraz zdobycie Antwerpii, głównego portu, z którego zaopatrywały się wojska alianckie. Plan ma jednak jeden słaby punkt – Niemcy mają bardzo mało paliwa. Na tym etapie wojny niemiecki przemysł przez naloty dywanowe nie był już w stanie wyprodukować takiej ilości paliwa, żeby starczyło dla wszystkich pojazdów na cały czas trwania ofensywy. Dlatego zakładano zdobycie alianckich składów z paliwem, które następnie miało być wykorzystane w niemieckich pojazdach. W przeciwnym razie niemieckie działania musiały się skończyć już po kilkunastu dniach. Aby zapewnić sobie szybkość działania i zaskoczenie, Niemcy zdecydowali się w tej operacji zastosować niekonwencjonalne środki prowadzenia walki.

Skorzeny, Otto, SS-Offizier, D

Operacja „Greif” była osobistym pomysłem Adolfa Hitlera. Na jej wykonawcę wybrał swojego ulubieńca, komandosa i generała SS Ottona Skorzenego. Polecono mu zebrać dwie grupy żołnierzy mówiących po angielsku, którzy mieli się przebrać w amerykańskie mundury i otrzymać amerykańskie uzbrojenie. Pierwsza grupa, licząca około 50 żołnierzy, miała działać w cztero-pięcioosobowych zespołach za liniami wroga i uprawiać sabotaż, wywołując ogólne zamieszanie. Druga była znacznie liczniejsza, liczyła trzy tysiące żołnierzy podzielonych na trzy grupy bojowe, mające iść na czele niemieckich kolumn pancernych i przechwytywać kolejne mosty, żeby niemiecki atak miał jak największy impet i bez zatrzymywania się przekroczył Mozę.

Druga operacja specjalna została opracowana przez Modela i zakładała nocny desant ośmiuset spadochroniarzy na amerykańskie tyły. Żołnierze ci mieli za zadanie zakłócać komunikację i ruch oddziałów zagrażających prawej flance niemieckiego natarcia. Co prawda Hitler nie wierzył, że Luftwaffe jest w stanie przeprowadzić tak dużą operację desantową, ale ostatecznie się zgodził. Akcja otrzymała kryptonim „Stosser”.

Jak się okazało, Führer nie mylił się. Po pierwsze, w momencie rozpoczynania operacji pogoda nie nadawała się do lotów. Było to w sumie do przewidzenia, ponieważ niemiecka ofensywa została specjalnie zaplanowana tak, żeby alianci nie mogli wykorzystać swojej przewagi w lotnictwie, więc wybrano termin, kiedy prognozy pogody zapowiadały duże zachmurzenie i ogólnie ciężkie warunki atmosferyczne. Nie wiadomo więc, dlaczego Niemcy myśleli, że sami w tym czasie będą mogli latać swoimi transportowcami. Po drugie, spadochroniarze wchodząc na pokład samolotów, stwierdzili, że nie nadają się do desantów. Ostatecznie jednak w nocy 16 grudnia 68 Ju 52/3m z 870 spadochroniarzami na pokładzie wystartowało do misji. Wspomniane już ciężkie warunki pogodowe, noc, niedoświadczeni piloci oraz ostrzał artyleryjski ze strony wroga i własnej spowodowały rozproszenie się formacji i po wyładowaniu tylko trzystu spadochroniarzy udało się zebrać w zorganizowana grupę. Dodatkowo nie mieli łączności ani ciężkiego sprzętu. Jakby tego było mało, grupa zorganizowała się zbyt późno i w momencie, kiedy była gotowa do wejścia do akcji, cel ich operacji, powstrzymanie amerykańskiej 1. DP przed zajęciem pozycji obronnych, był nieaktualny, bo Amerykanie weszli już w kontakt bojowy z czołowymi oddziałami niemieckimi.

Sposoby maskowania 150 BPanc

Sposoby maskowania 150 BPanc

Pomimo że główny cel operacji „Stosser” nie został zrealizowany, odniosła ona pewien sukces. Z powodu wielkiego rozrzutu spadochroniarzy Amerykanie myśleli, że mają do czynienia z wielką operacją desantową i przez dłuższy czas marnowali swoje siły na poszukiwania nieistniejącego wroga. O wymianie ognia z niemieckimi spadochroniarzami wspomina wiele raportów sporządzonych w późniejszym okresie, przez co można powiedzieć, że odegrali rolę znacznie większą niż wskazywałby na to ich stan liczebny.

Operacja „Greif” została przygotowana znacznie lepiej. Na potrzeby jej przeprowadzenia został sformowana samodzielna 150. Brygada Pancerna. „W jej skład wchodziło: 3200 żołnierzy w tym 200 oficerów i 120 z Einheit Stielau, batalion czołgów składał się 3 kompanii pancernych, kompanii zwiadowczej i kolumny zaopatrzeniowej. W sumie było to 18 czołgów (6 Shermanów, 6 Tygrysów i 6 Panter), a wszystkie z oznaczeniami armii amerykańskiej (dodatkowo 6 transporterów opancerzonych), oraz regiment spadochroniarzy liczący 1000 ludzi. Einheit Steilau, ogólna nazwa dla 30 czteroosobowych grup w amerykańskich jeepach, czyli 10 patroli zwiadowczych z radiostacjami, 10 grup szturmowych (ich celami były centrale komunikacyjne i siedziby sztabów) oraz 10 grup sabotażu do wysadzania mostów i tam. Wszyscy zostali wyposażeni w fałszywe dokumenty i książeczki wojskowe.” (cytat za: Ofensywa w Ardenach – 16.XII.1944/31.I.1945 r.)

Ludzi dobieranych do Einheit Steilau zgromadzono w małej bawarskiej miejscowości. Skoszarowano ich tam, odcięto od świata i zakazano korespondencji. Przechodzili tam wszechstronne szkolenia, aby później, w czasie operacji, mogli doskonale udawać Amerykanów. Nauka obejmowała więc nie tylko język angielski, ale przede wszystkim sposób zachowania amerykańskich żołnierzy.

Komandosów uczono na przykład, jak żuć gumę, jak otwierać paczkę papierosów camel, najtrudniej jednak było wyrobić w ludziach zwyczaj chodzenia z rękami w kieszeniach i niesalutowania poza służbą.

Otto Skorzeny bez problemu przeniknął na tyły wroga ze swoimi oddziałami, w których wielu żołnierzy dobrze mówiło po angielsku. Na całym obszarze pola bitwy jego żołnierze czynili zamieszanie niewspółmierne do ich liczby. Szczególnie skuteczną metodą było przestawianie drogowskazów, przez co alianckie oddziały idące na odsiecz obrońcom błądziły po całej okolicy. Ogólnie niemieccy komandosi wzbudzali panikę. Strach, jaki pojawił się wśród amerykańskich żołnierzy, i aura tajemniczości wokół nieznanego przeciwnika spowodowały szybkie rozchodzenie się plotek o dokonaniach oddziału Skorzenego. W rzeczywistości były one co prawda uciążliwe, ale na dłuższą metę nie mogły wpłynąć na przebieg bitwy. Jednak w połączeniu z plotkami oraz wcześniejszymi alarmistycznymi informacjami o wielkim desancie spadochronowym dokonanym przez Niemców powodowało to niepewność i znacznie obniżało amerykańskie morale. Doprowadziło też do powstania szeregu teorii spiskowych co do prawdziwego celu tej operacji. Po części wynikały one z zeznań schwytanych niemieckich żołnierzy, którzy nawet po dostaniu się do niewoli nie ustawali w swojej akcji szerzenia zamętu za liniami wroga. Wielu ludzi uważało, i takie poglądy można spotkać jeszcze dzisiaj, że niemieccy komandosi zostali wysłani z misją zabicia głównodowodzącego siłami alianckimi na zachodzie – generała Dwighta Eisenhowera, który przebywał w swojej siedzibie w Paryżu. Plotki te nabrały takiej mocy, że przez pewien czas generał, w obawie o bezpieczeństwo, nie mógł opuszczać swojej kwatery.

Pantera z amerykańskimi znakami rozpoznawczymi

Pantera z amerykańskimi znakami rozpoznawczymi

Mimo że żołnierze 150 BPanc. nie zrealizowali głównego celu i nie zdobyli żadnego z mostów na Mozie, ich obecność na tyłach amerykańskich spowodowała duże zamieszanie. Plotki wyolbrzymiały ich dokonania. Zaniepokojeni ich obecnością Amerykanie ustawili posterunki drogowe, by wyłapać sabotażystów, co spowalniało przerzut własnych żołnierzy i zaopatrzenia.

Żandarmeria wojskowa doszła do wniosku, że najlepszym sposobem na złapanie szpiegów wśród tysięcy amerykańskich żołnierzy, będzie zadawanie pytań, na które odpowiedzi powinien znać każdy Amerykanin, ale które mogą być kłopotliwe dla obcokrajowców, bez względu na to, jak dobrze władają językiem angielskim. Pytano więc na przykład o to, kto jest dziewczyną Myszki Miki, kto gra w środku pola w baseballowej drużynie Yankees, czy o stolice różnych stanów. Nie była to metoda doskonała i zdarzało się wiele wpadek. Z perspektywy czasu mogą one wydawać się śmieszne, jednak wtedy niosły za sobą poważne konsekwencje. Na przykład generał Omar Bradley zapytany przez żandarma o stolicę Illinois podał prawidłową odpowiedź: Springfield, a mimo to został zatrzymany, bo żandarm sądził, że stolicą Illinois jest Chicago. Świadczy to też o poziomie amerykańskich żandarmów, którzy z jednej strony sami nie znali dobrze geografii swojego kraju, a z drugiej strony nie rozpoznali sławnego generała, dowódcy 12. Grupy Armii. Na kilkanaście godzin zatrzymano też innego generała za to, że nie wiedział jak nazywa się liga baseballu. Konsekwencje takich zatrzymań mogły być bardzo poważne, ponieważ byli to ludzie odpowiedzialni za powstrzymanie i odparcie niemieckiej ofensywy, a nawet kilkunastogodzinny areszt znacznie utrudniał im pracę. Dodatkowo żołnierze wroga, którzy zostali złapani w nie swoich mundurach, nie są chronieni przez Konwencje Genewskie i mogli zostać rozstrzelani. Co prawda armia amerykańska miała w tym zakresie znacznie wyższa standardy i raczej nie dochodziło do rozstrzelania bez przeprowadzenia całej oficjalnej procedury, w której zapewne wszyscy prawdziwi Amerykanie wykazaliby swoją niewinność, ale zawsze istniało pewne niebezpieczeństwo. W końcu była to wojna, wystarczył jeden żandarm o słabszych nerwach.

Zniszczony StuG III ze 150 BPanc

Zniszczony StuG III ze 150 BPanc

Niemniej jednak, pomimo swoich wad, w większości przypadków żandarmi dobrze wywiązywali się z obowiązków i wyłapywali Niemców. Niekiedy uciekano się także do innych metod sprawdzania żołnierzy. Na jednym z posterunków żandarmi pytali o rozmiar koszuli czy butów, licząc na to, że przyzwyczajeni do systemu metrycznego Niemcy będą się gubili w tej numeracji. Jeszcze gdzie indziej szczególną uwagę zwracano na sposób wymawiania litery „r”. Większość Niemców, nawet bardzo dobrze mówiących po angielsku, wymawiało „r” w charakterystyczny twardy sposób. Sprawdzano także dokumenty. Był pewien rodzaj identyfikatora, który w oryginale miał błąd ortograficzny. Niemcy, fałszując te dokumenty, przy okazji poprawili błąd i w ten sposób wielu zostało złapanych – bo mieli dokumenty lepsze od oryginalnych.

Dzięki tym akcjom do 21 grudnia, a więc w ciągu pięciu dni od rozpoczęcia niemieckiej ofensywy, złapano już wielu ludzi Skorzenego. Ci, którym udało się uniknąć złapania, próbowali powrócić na własne terytorium. Nie zawsze udawało się tego dokonać bez ofiar. Podczas jednej z takich prób niemiecki oddział złożony z ośmiu szeregowców i kapitana w amerykańskich mundurach podjechał jak najbliżej linii frontu. Los chciał, że trafili akurat na stanowisko sierżanta z 82. DPD, które akurat było ostrzeliwane przez niemiecki czołg. Sierżant chciał wezwać nowych towarzyszy do siebie i odeprzeć jakoś atak, jednak ci zamiast zająć pozycje obronne, zmierzali w kierunku niemieckich linii. Podejrzliwy spadochroniarz po kilku bezskutecznych wezwaniach otworzył ogień i trafił w plecy niemieckiego kapitana, jednak grupa była już na tyle blisko, że przeciągnęli swojego dowódcę na niemiecką stronę frontu.

Ponieważ niemieccy żołnierzy byli chwytani w amerykańskich mundurach, później byli przeważnie rozstrzeliwani – była to dość powszechna praktyka stosowana we wszystkich innych armiach świata i wynikała z tego samego prawa, która mówi o możliwości skazania na karę śmierci szpiegów czy innych dywersantów działających w ubraniach cywilnych. Skorzeny i jego ludzie świetnie zdawali sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa i dlatego wielu nosiło niemieckie mundury pod amerykańskim przebraniem.

Chociaż operacje te, podobnie jak cała niemiecka ofensywa, zakończyły się niepowodzeniem, w porównaniu do konwencjonalnych oddziałów Wehrmachtu i Wafen-SS jednostki specjalne uzyskały o wiele lepsze rezultaty, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę ich niewielką liczebność. Nie spowodowały one co prawda wielu ofiar w alianckich szeregach, ale nie takie było ich zadanie. Miały dezorganizować życie na tyłach wojsk alianckich i ułatwić zajęcie mostów na rzekach nacierającym oddziałom. Tyle że jednostki, na rzecz których komandosi wykonywali zadania, nigdy nie dotarły do tych mostów, zatrzymując się na prowizorycznej linii obrony utworzonej przez heroicznie broniących się Amerykanów, szczególnie tych ze 101. DPD.

Bibliografia:

1. Ambrose S. E., Obywatele w mundurach, Magnum, Warszawa 2008
2. Reynolds M., Synowie Rzeszy, Erica, Warszawa 2008
3. Piekałkiewicz J., Wojna pancerna 1939-1945, Agencja Wydawnicza Morex, Warszawa 1997
4. Bishop C., Dywizje grenadierów pancernych 1939-1945, Bellona, Warszawa 2008
5. „Ofensywa w Ardenach.” Wikipedia, wolna encyklopedia. 4 maj 2009, Wikimedia Foundation, Inc., dn. 08.06. 2009
6. Ofensywa w Ardenach – 16.XII.1944/31.I.1945 r., Panzerfaust, dn. 08.06.2009,