Brytyjczycy okazują dumę i radość z powodu swojego jedynego na razie lotniskowca, który 16 sierpnia dotarł do macierzystego portu w Portsmouth. Mają świadomość, że kilka lat minie, zanim HMS Queen Elizabeth, dzięki śmigłowcom i F-35B, stanie się okrętem lotniczym z prawdziwego zdarzenia. Niektórzy z nich myślą natomiast już o tym, czy dla dwóch jednostek zamówiono stosowną liczbę samolotów.
Do służby na brytyjskich lotniskowcach przewidziane jest sześćdziesiąt Lightningów II. Z tego czterdzieści osiem zgrupowanych będzie w czterech eskadrach bojowych, po dwóch w Royal Navy i RAF-ie, a pozostałe dwanaście maszyn wejdzie na stan eskadry szkoleniowej (Operational Conversion Unit).
Wprawdzie Wielka Brytania zamierza zakupić aż 138 sztuk F-35B, jednak analitycy podkreślają, że liczba ta może być rozłożona na cały, co najmniej trzydziestoletni, cykl życia konstrukcji. Niewykluczone więc, że kiedy ostatnie Lightningi II dla Zjednoczonego Królestwa będą schodziły z linii montażowych, pierwsze z nich będą już w trakcie remontów kapitalnych lub nawet na złomowisku.
Pewnym punktem odniesienia jest historyczna prawidłowość w lotnictwie US Navy, wedle której na każdy samolot w eskadrze pierwszoliniowej przypada jeden egzemplarz przeznaczony do szkolenia, testów oraz zastąpienia maszyn remontowanych i utraconych w wypadkach lub warunkach bojowych. Odejście od tej zasady zdążyło już wprowadzić amerykańską marynarkę w spore tarapaty.
Oczywiście są też tacy, którzy twierdzą, że należałoby lepiej spożytkować liczbę kupowanych samolotów, dzieląc ją na F-35B dla Royal Navy i F-35A dla Royal Air Force. Jednocześnie obniżone miałyby być stany liczbowe eskadr – z dwunastu do bardziej standardowej ostatnio dla RAF-u liczby dziesięciu maszyn. Logika argumentów przeciwników tego rozwiązania jest jednak miażdżąca.
Po pierwsze: brytyjskie siły zbrojne nie będą miały w arsenale broni, która mogłaby wykorzystać większą objętość komór uzbrojenia w F-35A. Choć podział stref wpływów lotnictwa Royal Navy i RAF-u, co trzeba przyznać, byłby wówczas zdecydowanie czytelniejszy.
Po drugie: bardzo niewskazany jest zakup dwóch różnych płatowców poniżej logistycznej „masy krytycznej”. F-35A i F-35B, będące jedną konstrukcją tylko teoretycznie, mają tak naprawdę nie więcej niż dwadzieścia pięć procent wspólnych elementów, co oznacza, że maszyny rywalizowałyby ze sobą o fundusze nie tylko na zakup, ale też na późniejsze bieżące utrzymanie, modernizacje i naprawy.
Po trzecie: F-35A nie są fabrycznie przewidziane do giętkiego systemu tankowania w powietrzu samolotów Voyager. Do wersji A można taką opcję dokupić. Stosowany przez USAF system sztywny mógłby się jednak przydać do zaopatrywania w paliwo brytyjskich maszyn typu Sentry, Air Seeker, Poseidon i Globemaster. Dokonywanie tak trudnego wyboru otworzyłoby więc istną puszkę Pandory.
Wszystko wskazuje więc, że liczba Lightningów II dla HMS Queen Elizabeth i HMS Prince of Wales pozostanie bez zmian. Co i tak nie daje Brytyjczykom szans na zaokrętowanie na którymkolwiek z lotniskowców maksymalnej liczby trzydziestu sześciu samolotów. Pytanie brzmi więc nie: czy eskadry F-35B US Marine Corps trafią do grup powietrznych lotniskowców Royal Navy, ale: jak szybko to nastąpi.
Zobacz też: Skrócone lądowania F-35B na HMS Queen Elizabeth?
(ukarmedforcescommentary.blogspot.co.uk, savetheroyalnavy.org)