Jak podaje Breaking Defense, siłom powietrznym Stanów Zjednoczonych według stanu na 31 października 2017 roku brakowało już nie kilkuset, ale 2000 pilotów. Oznacza to, że USAF ma wakat na co dziesiątym miejscu pracy dla pilota, a połowa z tej liczby to brakujący piloci myśliwców. Nie wygląda na to, aby – mimo inicjatyw dowództwa – sytuacja miała ulec szybkiej poprawie.
Zapytana o to przez dziennikarza Air Force Times sekretarz Heather Wilson odpowiedziała wymijająco, że siły powietrzne od dwudziestu sześciu lat prowadzą działania bojowe. Wspomniała też niedawno napotkanego lotnika, który miał za sobą aż siedemnaście tur bojowych. Zwykle w takich sytuacjach rodziny żołnierzy mają dość. A na służbę wojskową decyduje się statystycznie tylko jeden na stu Amerykanów.
Sprawa ma także wymiar finansowy, jak zauważa bowiem szef sztabu US Air Force, generał David Goldfein, odejście ze służby tysiąca wyszkolonych pilotów jest de facto stratą dziesięciu miliardów dolarów. Niewielkim pocieszeniem jest to, że na razie kryzys kadrowy nie doszedł do jednostek wysyłanych do walki. Ale generał gwarantuje utrzymanie tego stanu rzeczy najwyżej przez rok.
Business Insider twierdzi, że problemem nie jest rekrutacja. Chętnych do służby bowiem nie brakuje. Problemem jest natomiast niedobór doświadczonych pilotów, którzy zamiast szkolić nowe kadry, są wciąż wysyłani na kontyngenty i odchodzą. Jako częściowe rozwiązanie jawi się pomysł, by przyszli piloci USAF-u nielatający na myśliwcach ani bombowcach mogli być szkoleni na rynku cywilnym.
W ubiegłym miesiącu prezydent Donald Trump podpisał rozkaz pozwalający na to, aby do służby w siłach powietrznych ochotniczo powróciło do tysiąca rezerwistów. Ludzie ci jednak nie wrócą do kokpitów, ale trafią na stanowiska niezwiązane z wykonywaniem lotów. Tymczasem w ciągu najbliższych czterech lat szeregi US Air Force może opuścić kolejnych 1600 pilotów.
Zobacz też: US Army i US Air Force mają za mało operatorów dronów
(breakingdefense.com, businessinsider.com)