Amerykańska marynarka wojenna zmaga się z wprowadzeniem w życie planu, zgodnie z którym za trzy dziesięciolecia powinna dojść do pożądanego stanu posiadania 355 jednostek pływających. Tymczasem organizacja non-profit The Heritage Foundation twierdzi, że dla skutecznego wypełniania swoich zadań i pokrycia ewentualnych strat bojowych US Navy powinna mieć jeszcze więcej, bo aż 400 okrętów.

Waszyngtoński think tank doszedł do takich wniosków, studiując scenariusze zakładające zaangażowanie sił morskich Stanów Zjednoczonych w dwa duże konflikty zbrojne jednocześnie. Autor opracowania, Thomas Callender, sądzi, że dojście do adekwatnych stanów liczbowych byłoby możliwe w ciągu trzydziestu lat, pod warunkiem wykorzystania rezerw mocy amerykańskiego przemysłu stoczniowego.

The Heritage Foundation daleka jest od lansowania zwiększenia produkcji wszystkich klas okrętów. Wedle jej analiz bez zmian, albo z kosmetycznymi zmianami, powinny pozostać liczby wodowanych w najbliższych dekadach krążowników, niszczycieli i okrętów podwodnych. Postuluje natomiast, by do 2039 roku zwiększyć stan posiadania US Navy o jeden lotniskowiec i siedem dużych okrętów desantowych.

Kolejną propozycją analityka jest zwiększenie liczby przyjmowanych do służby małych okrętów wojennych – ta kategoria obejmuje LCS-y, fregaty i trałowce – o dziewiętnaście. Jego zdaniem w linii powinny pojawić się też dodatkowe dwadzieścia dwie jednostki pomocnicze, dostarczające paliw, prowiantu i uzbrojenia grupom bojowym amerykańskich lotniskowców i śmigłowcowców.

Wprowadzenie w życie wizji think tanku oznaczałoby powrót do dawnej świetności zespołów uderzeniowych. Każda z trzynastu grup bojowych lotniskowców (Carrier Strike Group) miałaby składać się – prócz jednostki typu Gerald R. Ford lub Nimitz – z krążownika, czterech niszczycieli, dwóch fregat, dwóch uderzeniowych okrętów podwodnych i jednej lub dwóch jednostek zaopatrzeniowych.

Infografika pokazująca skład i zadania grupy bojowej amerykańskiego lotniskowca.
(US Navy / Austin Rooney)

W skład każdej z dwunastu grup desantowych (Expeditionary Strike Group), skupionych wokół trzech klas okrętów desantowych: LHA/LHD, LPD i LSD, miałyby wchodzić dwa niszczyciele, dwie fregaty i jedna lub dwie jednostki pomocnicze. Analiza zakłada, że w razie braku fregat mogą zastąpić je niszczyciele. Jeden okręt zaopatrzenia bojowego może zaś łączyć w sobie funkcje magazynu żywności i broni oraz zbiornikowca.

Co autor opracowania przemilcza, zwiększenie liczby grup bojowych US Navy oznaczałoby konieczność niedługiej reaktywacji nie jednego, lecz dwóch dodatkowych skrzydeł lotnictwa pokładowego. Nieuchronnie pociągałoby ono za sobą również ponadprogramowe zakupy samolotów F-35B/C, F/A-18E/F, EA-18G, E-2D, CMV-22B i śmigłowców załogowych bądź bezzałogowych.

Na koniec warto przytoczyć szacowany koszt takiej zmiany: według The Heritage Foundation dojście do stanu 400 okrętów kosztowałoby amerykańską marynarkę od 4 do 6 miliardów dolarów rocznie. Choć kwota ta wygląda na astronomiczną, jest to zaledwie połowa ceny lotniskowca typu Ford, a zarazem suma dużo mniejsza niż widmo potencjalnych strat w wyniku przegranej wojny z Rosją lub Chinami.

Zobacz też: US Navy w 2030 roku według wizji think tanków

(heritage.org, defensenews.com)

US Navy