Żołnierzom amerykańskiej piechoty morskiej niestraszny jest wróg, trudne warunki klimatyczne ani walka na przestarzałym, niedofinansowanym sprzęcie. Ich działania mogą być jednak zagrożone, jeżeli na okręcie zabraknie informatyka, specjalisty wywiadu lub wykwalifikowanego personelu medycznego.
Okręty desantowe US Marine Corps coraz częściej skazane są na działanie w odosobnieniu. Co jednak zrobić, gdy na pokładzie jednego z nich nagle zawiesi się system i potrzebny będzie specjalista IT, znajdujący się na drugim okręcie, oddalonym o kilkaset kilometrów? I czy rzeczywiście dowództwo dużej jednostki idącej przez ruchliwy akwen, śledzonej przez obce marynarki i unikającej małych jednostek nawodnych, z których każda może być wypełniona materiałem wybuchowym, nie ma nic innego do roboty?
Sprawę przedstawił kilka dni temu na konferencji w Akademii Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych w Annapolis dowódca grupy śmigłowcowca desantowego USS Bataan (LHD 5), komandor Larry LeGree. Jak powiedział, w trakcie ostatniego rejsu zmuszony był wysłać czternaście raportów o usterkach systemów informatycznych, z prośbą o nowe hasła lub zmiany w konfiguracji. Piętnaście razy zaś korzystał z pomocy specjalistów z innych jednostek przy prowadzeniu misji zwiadowczych za pomocą dronów.
Kadra dowódcza amerykańskiej marynarki i piechoty morskiej zauważa potrzebę takich zmian w strukturze organizacyjnej, aby żołnierze o kluczowych specjalnościach zawsze byli na okręcie. Tym bardziej że systemy bezpieczeństwa, rozpoznania i łączności są w US Navy objęte klauzulą tajności i wiedza o nich nie może być powszechnie dostępna, a u brzegów Jemenu na szukanie specjalisty może nie starczyć czasu.
Zobacz też: Pentagon: Identyfikacja po sposobie używania klawiatury
(usni.org; na zdj. USS Bataan)