Amerykański atak na syryjską bazę lotniczą Szajrat sprowokował spekulacje na temat możliwości rosyjskiego systemu przeciwlotniczego S-400. Rozważania natury militarno-politycznej są szczególnie interesujące dla Indii i Chin.
Pierwsze pytanie, które się pojawia, brzmi: dlaczego Rosja nie zdecydowała się użyć S-400 przeciwko Tomahawkom? Odpowiedź polityczna jest prosta: Moskwa była poinformowana o ataku, a próba zestrzelenia któregoś pocisku doprowadziłaby do niepotrzebnej eskalacji.
Od strony technicznej podnoszony jest jednak inny argument. Wbrew deklaracjom producenta S-400 niekoniecznie musi dobrze sobie radzić z pociskami manewrującymi, a powstrzymanie chmary Tomahawków może wykraczać poza możliwości jednostki rozmieszczonej w Humajmimie. Zmasowany atak pociskami balistycznymi i manewrującymi jest zresztą uważany za najlepszy sposób przełamania obrony powietrznej, nawet jeżeli w jej skład wchodzą najbardziej zaawansowane systemy.
Drugie pytanie dotyczy natomiast Amerykanów. Dlaczego do ataku wykorzystano Tomahawki, a nie regularnie operujące nad Syrią lotnictwo? Według części obserwatorów tutaj z kolei Waszyngton chciał uniknąć niepotrzebnej eskalacji. W Pentagonie panuje przekonanie, że samoloty walki radioelektronicznej EA-18G Growler nie są w stanie sparaliżować funkcjonowania S-400 w zadowalającym stopniu. Przytacza się tutaj fakt, że od czasu rozmieszczenia systemu w Syrii aktywność lotnictwa sił koalicji antyterrorystycznej nad tym krajem spadła.
Wszystkie te działania i dyskusje są uważnie obserwowane w Indiach i Chinach, które już niedługo wejdą w posiadanie S-400. Domniemana skuteczność systemu przeciwko samolotom jest szczególnie dobrą wiadomością dla Nowego Delhi, które zyskało narzędzie do skutecznego zneutralizowania rosnącej aktywności chińskiego lotnictwa w rejonie Himalajów. Z drugiej strony oba państwa mają teraz lepszy obraz potencjalnych braków S-400.
Zobacz też: Po ataku na Syrię rosną akcje firm zbrojeniowych
(atimes.com)