Cahal rozpoczął dziś procedurę wzywania ludności do opuszczenia wschodnich dzielnic miasta Rafah. Jest to przygrywka do ofensywy wymierzonej w ostatni bastion Hamasu w Strefie Gazy. Cywile mają się przemieszczać do stref humanitarnych w jej południowej części, ale na północ od Rafah – Al-Mawasi i Chan Junus. Cahal zapewnił, że ewaku­acja będzie realizowana stopniowo i na bieżąco oceniana pod kątem koniecz­ności wprowa­dzenia ewentu­alnych korekt.

Strefy humanitarne, w których mają się zbierać ewakuowani, są wyposażone w szpitale, znajdują się tam również miasta namiotowe, a w ostatanich tygodniach kierowano tam dodatkowe dostawy pomocy humanitarne. W teorii wszystko wygląda pięknie, w praktyce nic nie wskazuje na to, aby Izrael miał gotowy do wcielenia w życie plan ewakuacji i ochrony cywilów.

Dziś o 8.00 czasu lokalnego rozpoczęła się zakrojona na dużą skalę akcja powiadamiania ludności. Wykorzystano wiadomości tekstowe (SMS‑y i wiado­mości w aplikacjach), automatyczne wiadomości telefoniczne i klasyczne ulotki. Komunikaty obejmują informacje o obszarach, które należy ewakuować, trasy, po których należy się prze­miesz­czać, i wyznaczone strefy zbiorcze.



Podkreślmy: nie ma na razie mowy o ewakuacji całej Rafah. Cahal zażądał jedynie opróżnienia dzielnic znajdujących się najbliżej granicy z Izraelem, ale także w bezpośrednim sąsiedztwie przejścia granicznego wiodącego do Egiptu.

Trudno ocenić, jak wielu cywilów znalazło (względne) schronienie w Rafah. Naj­częś­ciej spotykane szacunki wahają się w bardzo nie­kon­kret­nym przedziale od „ponad miliona” do „blisko półtora miliona”. W samych dzielnicach objętych ewa­ku­acją przebywa od 100 tysięcy do 200 tysięcy ludzi.

Według informacji izraelskich Hamas ma jeszcze cztery bataliony w Rafah. Kolejne dwa utrzymują się jeszcze w centralnej części Strefy, w obozach Nusajrat i Dajr al-Balah. Wszystkie pozostałe już rozbito. Trzy bataliony z owych czterech, noszące nazwy „Jabna”, „Szabura” i „Wschodnia Rafah” znajdują się najprawdopodobniej właśnie w obszarach, z których nakazano ewakuację.

Od wielu tygodni Izrael utrzymuje, że nie ma mowy o rezygnacji z ofensywy w Rafah, chyba że wcześniej Hamas bezwarunkowo skapituluje i uwolni wszystkich zakładników. Ale jak już wielo­krotnie pisaliśmy, nie tylko przeciwnicy Izraela, lecz także jego sojusznicy ostrzegają, iż taka operacja wywin­do­wa­łaby kryzys humanitarny w Gazie do niespotykanych rozmiarów. Sam Hamas oświadcza, że byłby to terroryzm ze strony władz okupacyjnych i ich amerykańskiego sojusznika.



Minionej nocy minister obrony Izraela Joaw Galant odbył rozmowę telefoniczną z amerykańskim sekretarzem obrony Lloydem Austinem, podczas której oświadczył, że Jerozolimie nie pozostało żadne inne wyjście, jak tylko rozpocząć ofensywę w Rafah. Izraelski rząd wojenny miał podjąć decyzję w tej sprawie jednogłośnie.

„Siły Obronne Izraela będą dalej walczyły z organizacjami terrorystycznymi, które wykorzystują Was jako żywe tarcze”, głosi jedna z ulotek zrzuconych w Rafah. „Miasto Gaza to niebezpieczna strefa walk. Nie przekraczajcie Wadi Gaza w kierunku północnym. Zbliżanie się do wschodniego i północnego ogrodzenia bezpieczeństwa”.

W internecie pojawiają się już pogłoski, jakoby Cahal rozpoczął szturm na Rafah dzisiejszej nocy. Nie ma jednak dowodów, które by to potwierdzały. Mamy raczej do czynienia z celową dezinformacją albo, co bardziej prawdopodobne, zamieszaniem wywołanym przez działania Izraelczyków na obrzeżu miasta. Na razie walki toczą się na terenie dawnego portu lotniczego Gaza–Dahanijja, leżącego opodal Rafah, tuż przy granicy z Egiptem. W praktyce możemy już mówić o rozpoczęciu bitwy o Rafah, ale na razie jesteśmy w jej bardzo wstępnej fazie.

Rozejm

Dziś wieczorem Hamas – po wielo­ty­god­nio­wych negocjacjach – ogłosił, że przyjmuje propozycję zawieszenia broni przedstawioną organizacji przez egipskich i katarskich mediatorów. Szybko pojawił się jednak krytyczny spór wokół treści porozumienia: Izraelczycy stwierdzili, że warunki rozejmu, na które zgodził się Hamas, nie są tymi, które Izrael zaproponował dziesięć dni temu za pośrednictwem egipskich dyplomatów.



Kiedy Hamas ogłosił przyjęcie oferty, na ulicach Strefy Gazy nastąpił wybuch radości. Dla prostych Gazańczyków i Gazanek było to światełko w tunelu, zwiastujące wytchnienie od półrocznego koszmaru. Znaczna część ludności Strefy Gazy nie ma bowiem złudzeń co do tego, że Hamasowi nie zależy na życiu i dobrobycie prostych ludzi. Ci, niezależnie od swojego stosunku do Izraela, rozumieli, że jedyną nadzieją na przetrwanie jest to, iż możni tego świata podejmą korzystne dla nich decyzje, na które ludność Gazy nie ma żadnego wpływu.

Wkrótce potem izraelska kancelaria premiera ogłosiła, że operacja w Rafah ruszy niebawem właśnie po to, aby wywrzeć na Hamas presję o charakterze wojskowym. Ta presja miałaby zmusić terrorystów do większej uległości w negocjacjach. Podkreślono jednak przy tym, iż wysłano zespoły robocze na spotkania z mediatorami po to, aby sprawdzić każdą możliwość wyne­go­cjo­wa­nia umowy akceptowalnej dla Państwa Żydowskiego.

Trzeba też podkreślić, że ogłoszenie Hamasu przyjęto z radością w Izraelu. Rodziny zakładników nie pozwalają sobie na odpuszczenie presji wywieranej na rząd Netanjahu. Protesty wzywające Bibiego i spółkę do uwolnienia porwanych roda­ków za wszelką cenę (a często także żądające dymisji premiera), odbywają się praktycznie codziennie. A dziś osiągnęły skalę i intensywność bliską rekordowej.

Niestety nie ma jasności co do tego, jakie warunki przedstawił Izrael i jakie zaak­cep­to­wał Hamas. A rząd Izraela bynajmniej nie dba o uczciwą komunikację z narodem. Wręcz prze­ciw­nie. Zanim jeszcze Hamas odpowiedział na propo­zycję, w mediach pojawił się komentarz anonimowego „członka personelu dyplo­ma­tycz­nego wysokiej rangi” mówiący, iż „Izrael nie zgodzi się pod żadnym pozorem na to, aby zakończenie wojny stało się elementem porozumienia w sprawie uwolnienia zakładników. Cahal wkroczy do Rafah i zniszczy pozostające tam bataliony niezależnie od tego, czy będzie czasowy rozejm w zamian za uwolnienie zakładników czy go nie będzie”.

Praktycznie nikt nie miał wątpliwości, że owym dyplomatą był tak naprawdę Bibi pragnący zachować anonimowość albo ktoś działający bezpośrednio na jego polecenie. Premier stosował tę sztuczkę już zbyt wiele razy. Samo stosowanie takiego manewru mogło co najwyżej spowodować wzruszenie ramion, ale już treść komunikatu wzbudziła oburzenie od prawa do lewa. Nawet nominalni koalicjanci Bibiego uznali, że premier posunął się za daleko, puszczając w eter takie słowa, zanim Hamas zdołał przekazać swoją odpowiedź.



Wczoraj w gazecie Ha-Arec (mającej profil lewicowy, a więc przeciwny prawicowej ekstremie stanowiącej fundament rządu Bibiego) pojawił się miażdżący wprost felieton Josiego Wertera. Całość można przeczytać tutaj, my zaś zacytujemy jeden obszerny fragment.

Histeria z powodów politycznych – tak minister Beni Ganc określił oświadczenie wystosowane w weekend przez premiera Binjamina Netanjahu (znanego też jako „członek personelu dyplo­ma­tycz­nego”), stwierdzające po raz kolejny, że niezależnie od czasowej przerwy w walce o uwolnienie zakładników, „wkro­czymy do Rafah i wyeli­mi­nu­jemy pozostałe bataliony Hamasu”.
Później, jeszcze przed końcem szabasu, Netanjahu przekazał kolejne obwieszczenie, w którym zdementował doniesienia, jakoby Izrael zgodził się na zawieszenie broni w ramach porozumienia [o uwolnieniu zakładników].
Ganc tym razem trafił w sendo. Netanjahu ucieka od porozumienia w sprawie zakładników. Im jest ono bliżej, tym szybciej Netanjahu biegnie, aby go uniknąć. Co najmniej dwa razy w minionych miesiącach sabotował delikatną drogę ku ukła­dowi, czy to przez swoje publiczne oświadczenia i zakulisowe komunikaty, czy poprzez ograni­cza­nie pleni­po­tencji zespołu negocja­cyj­nego. Tym razem było tak samo.

Organizacja działająca na rzecz praw człowieka Be-Celem („na obraz”, w domyśle: Boży) oświadczyła dziś wie­czo­rem, że „obecnie kluczowe znaczenie ma to, aby społeczność międzynarodowa nie stała bezczynnie, ale działała tak, aby zagwarantować, że premier Netanjahu nie podkopał rodzącego się porozu­mienia”.

Z kolei historyczka Fania Oz-Salzberger stwierdziła, że „to już nie jest wojna o zniszczenie Hamasu. Stała się wojną o utrzymanie się Netanjahu przy władzy. Mroczne czasy za nami, mroczne czasy przed nami”.

Oczywiście wszystko to nie oznacza, że należy przyjmować słowa terrorystów za dobrą monetę. Musab Hasan Jusuf, syn jednego z założycieli Hamasu, a zarazem szpieg pracujący dla izraelskiego wywiadu do 2007 roku, ostrzega, że wystosowana na ostatnią chwilę propozycja Hamasu to sprytnie skonstruowana pułapka. Jusuf apeluje, żeby Izrael domagał się uwolnienia wszystkich zakładników jako warunku wstrzymania operacji w Rafah.



Atak z Rafah

Determinację Izraela w sprawie ataku na Rafah wzmógł atak… z Rafah. 5 maja na posterunek izraelskiego wojska w pobliżu przejścia granicznego Kerem Szalom spadło kilkanaście hamasowskich pocis­ków rakietowych. Jeden uderzył w dom w kibucu Kerem Szalom. Wskutek ostrzału zginęło czterech izraelskich żołnierzy (w stopniu sierżanta i sierżanta sztabowego, w wieku od 18 do 21 lat), a kolejnych dziesięciu zostało rannych. Łącznie Cahal stracił już 267 zabitych w toku operacji lądowej w Strefie Gazy.

Pierwszą bezpośrednią reakcją na atak było zamknięcie przejścia Kerem Szalom. Był to przewidywalny krok, a w tym kontekście tym bardziej widać, że Hamasowi nijak nie zależy na losie ludności cywilnej – przez Kerem Szalom docierała bowiem niemała część pomocy humanitarnej, dziennie przejeżdżały tamtędy dziesiątki samochodów cięża­ro­wych z towarami pierwszej potrzeby.. Izrael zapewnia jednak, iż zwiększył już drożność innych przejść, tak aby łączna skala dostaw pozostała niezmieniona.

Wkrótce potem samoloty Chel ha-Awir zbombardowały zarówno stanowiska wyrzutni, jak i dom w Rafah, w którym miały znajdować się osoby maczające palce w tym ataku. Zginąć tam miało siedem osób. W osobnym uderzeniu na inny dom w Rafah zginęło dziewięć osób, w tym małe dziecko. Izraelczycy podają, że w toku całej wojny zabili ponad 14 tysięcy terrorystów (z czego około 1000 w samym Izraelu w pierwszych dniach konfliktu). Hamasowskie mini­ster­stwo zdrowia podaje, że w Strefie Gazy zginęło 34 tysiące osób.

Hamas wciąż dysponuje sporym zapasem pocisków rakietowych – niekierowanych, prostych i zawodnych, ale w dużych salwach, jak widać, wciąż bardzo groźnych. Używa ich także na obszarach teoretycznie oczyszczonych z ter­ro­rys­tów. Około 23.00 czasu polskiego z północnej części Strefy odpalono trzy pociski, które wycelowano w miasto Sderot. Dwa pociski zostały prze­chwy­cone za pomocą efektorów Żelaznej Kopuły, ostatni spadł z dala od jakichkolwiek zabudowań.



Tymczasem prawicowi ekstremiści próbowali udaremnić jedną z dostaw pomocy humanitarnej dla Gazy. Część zablokowała konwój kilkunastu cięża­rówek, inni zaś wzięli się za wyrzucanie ładunku na jezdnię. Uczestnicy protestu domagają się, aby wstrzymać wszelkie dostawy, dopóki Hamas nie wypuści wszystkich zakładników.

Ale jak już wspomnieliśmy wyżej – dla Hamasu takie żądania nie mają znaczenia. Organizacja bez wahania pozwoli, aby tysiące ludzi skonały z głodu, jeśli ujrzy w tym potencjalną korzyść dla siebie. Na przykład okazję do dalszej radykalizacji ludności na Zachodnim Brzegu, kontrolowanym obecnie przez Fatah. Spory odsetek tamtejszych Pales­tyń­czy­ków z radością oddałby Zachodni Brzeg Hamasowi, a każdy dzień cierpień ludności w Gazie sprawia, iż odsetek ten sukcesywnie rośnie.

twitter.com/idfonline