Ogłoszona przez Donalda Trumpa niespodziewana decyzja o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii – decyzja, która skłoniła do dymisji sekretarza obrony Jamesa Mattisa – stała się przyczynkiem do analiz na temat przyszłości samozwańczego Państwa Islamskiego. Dziennikarz The Washington Post Joby Warrick w opublikowanym przedwczoraj artykule podaje, że islamiści wyprowadzili z Iraku i Syrii równowartość około 400 milionów dolarów, aby móc finansować przyszłą działalność terrorystyczną.

Struktury państwowe ustanowione przez islamistów de facto już od dawna nie istnieją, ale wciąż stawiają oni opór siłom koalicji w izolowanych punktach. Ogłoszone przez Trumpa zwycięstwo jest więc ciągle dalekie (i trudno nie mieć tu skojarzeń z osławionym Bushowskim Mission Accomplished na USS Abraham Lincoln). A nawet kiedy już nastąpi, zapewne nie będzie zwycięstwem ostatecznym.

Joby Warrick – dziennikarz specjalizujący się w tematyce bliskowschodniej, znany w Polsce z książek „Potrójny agent” i „Czarna flaga” – podaje, że wycofujący się islamiści zabierali ze sobą ogromne kwoty w walutach zachodnich i złocie. Znaczna część tych pieniędzy jest już wyprana, sporo też – zapewne głównie złoto – zakopano w odludnych miejscach na pustyni. Analitycy podejrzewają, że dowódcy Da’isz chcą tymi pieniędzmi sfinansować odrodzenie swojej organizacji.

Pieniądze ISIS

400 milionów dolarów, o których pisze Warrick, to zresztą tylko ułamek fortuny zdobytej przez islamistów w trakcie wojny domowej. Samo zdobycie Mosulu w czerwcu 2014 roku mogło im przynieść nawet 500 milionów dolarów zrabowane w tamtejszych bankach. Do tego dochodzą trudne do oszacowania dochody ze sprzedaży na czarnym rynku ropy i innych surowców naturalnych oraz bezcennych starożytnych zabytków, a także z podatków nakładanych na ludność zamieszkującą okupowane tereny. Łączne dochody samozwańczego kalifatu do końca 2015 roku szacowane są na 6 miliardów dolarów.

Taki majątek w rękach organizacji terrorystycznej jest oczywiście rzeczą bezprecedensową. Ale lwia część tych funduszy już nie istnieje. Trzeba było je spożytkować na żołd bojowników, naprawy sprzętu i wszelkie inne wydatki typowe dla organizmu państwowego. Koalicja antyislamistyczna również starała się pozbawić nieprzyjaciela środków finansowych i prowadziła uderzenia lotnicze na zidentyfikowane składy gotówki, a także na infrastrukturę naftową. W latach 2015–2017 wyeliminowano wszystkie duże źródła dochodu Da’isz. Ale kij, jak się okazuje, ma dwa końce.

– Teraz, kiedy nie muszą zarządzać całym kalifatem, [islamiści] nie mają już takich kosztów działalności – tłumaczy Colin Clarke, ekspert w dziedzinie finansowania terroryzmu cytowany przez Warricka. – Terytorium, nad którym obecnie panują, skupione wokół kotła w Hadżinie [na terenie Syrii], to niespełna jeden procent terytorium zajmowanego przez kalifat, więc w ogóle nie wydają pieniędzy.

A skoro nie mają na co ich wydawać, mogą je ukrywać. Sprawa zyskała rozgłos w ostatnich tygodniach dzięki działaniom wymiaru sprawiedliwości w regionie autonomicznym Kurdystan na północy Iraku. Część pieniędzy udało się wytropić w procesie prania za pośrednictwem sieci banków obejmującej nie tylko Irak i Syrię, ale także Turcję i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Okazało się, że islamiści inwestowali w szeroki wachlarz przedsiębiorstw, od hoteli przez agencje obrotu nieruchomościami po myjnie samochodowe. Jedna z firm wyprowadzać miała w pewnym okresie nawet pół miliona dolarów dziennie do Turcji.

Kolejna runda?

W ciągu ostatnich miesięcy zauważalnie wzrosła liczba zamachów bombowych i zamachów na lokalnych policjantów i wodzów plemiennych w rejonie Mosulu i Kirkuku. Przypuszcza się, że jest to początek nowego etapu w historii Da’isz – w miejsce samozwańczego kalifatu rodzi się terrorystyczno-mafijna partyzantka, która będzie działać w ukryciu, pod wieloma względami podobna do Boko Haram w Nigerii.

400 milionów dolarów wystarczy na finansowanie takich struktur nawet przez kilkanaście lat, i to przy założeniu, że pieniądze nie zostaną pomnożone. A najpewniej zostaną, gdyż właśnie w tym celu islamiści zdecydowali się na inwestowanie w legalne i półlegalne przedsiębiorstwa. Analitycy obawiają się, że islamiści planują odtworzenie swojego samozwańczego kalifatu, gdy tylko sytuacja na Bliskim Wschodzie na to pozwoli.

(washingtonpost.com; na fot. świątynia Bela w Palmyrze, zniszczona przez islamistów w 2015 roku)

Bernard Gagnon, Creative Commons Uznanie autorstwa–na tych samych warunkach 3.0