Po tym jak okręty klasy LCS wielokrotnie popadały w niełaskę amerykańskich polityków i podatników, US Navy próbuje oczyścić sytuację, kierując do rodzimej bazy przemysłowej zapytania o możliwość dostarczenia fregat zgodnych z założeniami projektu FFG(X). Mowa jest o serii dwudziestu okrętów, których cykl produkcyjny zacząłby się w roku 2020.
Zapytanie nie jest zobowiązujące, co oznacza, że marynarka nie ogłasza jeszcze konkursu, ale bada techniczne i finansowe realia projektu. Zarówno Lockheed Martin (jego propozycje fregat na ilustracji tytułowej), jak i Austal – producenci LCS typów Freedom i Independence – nie będą wykluczeni z rozważań. Nowo wyprodukowane jednostki miałyby jednak oddzielić dotychczasowe potknięcia tamtego programu od całkowicie innej koncepcji.
Wedle oczekiwań US Navy fregaty miałyby być sprawne i gotowe do działania przez co najmniej siedemdziesiąt dwa procent czasu ich eksploatacji. Miałyby być bardziej niezawodne od okrętów do walki przybrzeżnej, które prócz typowych problemów rozwojowych w pierwszych latach służby zaliczyły też kilka spektakularnych awarii.
Siłownie, uzbrojenie i inne newralgiczne systemy nowych fregat mają być chronione przed zniszczeniem na tyle, aby okręt mógł pozostawać w linii mimo trafienia, zachowując co najmniej zdolność do działań obrony przeciwlotniczej. To także jest przeciwieństwem do LCS, które trafione, miały się wycofywać na tyły do naprawy.
Jednostki miałyby większą załogę, z górnym limitem ustalonym na 200 marynarzy. W jednostkach klasy LCS nawet po zwiększeniu obsady stanowi ją zaledwie siedemdziesiąt osób. Sprawia to, że rąk do bieżącej obsługi i konserwacji okrętu jest zbyt mało, nie wspominając już o ocenie i usuwaniu zniszczeń w warunkach bojowych.
Stwierdzono też, że marynarce zupełnie brak pomysłu na wykorzystanie osiąganej przez LCS-y prędkości maksymalnej rzędu czterdziestu węzłów, choć to właśnie pod jej kątem opracowywano napęd i konstrukcję kadłubów. Fregatom do nadążania za grupą bojową wystarczy zaś prędkość dwudziestu ośmiu węzłów.
Wreszcie fregaty miałyby w pionowych wyrzutniach systemu VLS duży zapas pocisków przeciwlotniczych Evolved Sea Sparrow i Standard SM-2, w razie potrzeby wymieniany na broń ofensywną. Prócz tego muszą posiadać zapas wyporności i mocy dla przyszłościowych urządzeń walki elektronicznej i laserów.
W wywiadzie dla Defense News szef działań nawodnych US Navy, wiceadmirał Ronald Boxall przyznaje, że fregata ma zachować dobre cechy LCS, a zmienione zostanie to, co w koncepcji rozwoju okrętu do walki przybrzeżnej zawiodło. Ma być wciąż jednak na tyle nieduża, by nie mogła konkurować z niszczycielami.
Media i think tanki od pewnego czasu typują, które z konstrukcji europejskich okrętów mogłyby stać się fundamentem dla nowej fregaty US Navy. Prócz wymienianych już wcześniej typów Visby i F125, pod uwagę mogłyby być wzięte: zamerykanizowana odmiana francusko-włoskich fregat typu FREMM, wyposażone w system Aegis hiszpańskie fregaty typu F 100, brytyjski typ 26, a nawet zmilitaryzowana wersja kutra US Coast Guard typu Legend. Inspiracją dla projektu LCS były natomiast kiedyś duńskie fregaty typu Iver Huitfeldt.
Zapał do europejskich okrętów gasi Joseph Trevithick z bloga The Drive, twierdzący, że nawet w przypadku dostosowania do wymogów amerykańskich i produkcji w USA ich wybór jest mało prawdopodobny. Nie można wykluczyć natomiast, że Stany Zjednoczone skorzystają na finansowanej przez Arabię Saudyjską modyfikacji LCS typu Freedom, której opracowanie zbiega się z terminami dla fregat wytyczonymi przez US Navy.
(breakingdefense.com, defensenews.com, thedrive.com)