W NATO trwa dyskusja nad przywróceniem osobnego dowództwa dla obszaru północnego Atlantyku i Arktyki. Wszystko za sprawą rosnącej aktywności Rosji na obu tych obszarach.
Rosyjskie okręty podwodne są coraz bardziej aktywne na wodach Arktyki i północnego Atlantyku, coraz trudniej je także wykryć. Winny jest tutaj nie tylko postęp techniczny, ale także, a może przede wszystkim, spadek zdolności sojuszu do monitorowania ich aktywności. Amerykański think tank Center for a New American Security przygotował raport, w którym ostrzega przed możliwością przerywania przez rosyjskie okręty podwodne morskich ćwiczeń sojuszu.
W wypadku otwartego konfliktu analitycy malują jeszcze czarniejszy obraz: konwoje wiozące amerykańskie i kanadyjskie wojska do Europy mogą znaleźć się w poważnym zagrożeniu. Przy obecnym stanie sił przeciwpodowdnych NATO istnieje nawet ryzyko przecięcia położonych między Islandią i Kanadą kabli telekomunikacyjnych.
W latach 1952–2003 istniało samodzielne Dowództwo Atlantyckie paktu z siedzibą w Norfoluk. NATO zamierza do lutego 2018 roku zakończyć przegląd swojej struktury dowodzenia. Dopiero wtedy będzie można podjąć decyzję o przywróceniu osobnego dowództwa dla obszaru północnego Atlantyku i Arktyki oraz jego lokalizacji.
Już w ubiegłym roku Stany Zjednoczone i Islandia podpisały umowę o rotacyjnej obecności na wyspie amerykańskiego kontyngentu wojskowego. Trwają również negocjacje w sprawie pełnej reaktywacji i modernizacji bazy w Keflaviku.
(wsj.com)