Według hongkońskiego dziennika South China Morning Post brytyjska firma specjalizująca się w radarach otrzymała zgodę na „nieograniczony eksport dóbr” do Chin. Sprawa, chociaż ma posmak sensacji, może okazać się bardzo problematyczna dla obu stron.
Przedsiębiorstwo pozostaje niezidentyfikowane, ale licencję eksportową miało otrzymać już w kwietniu tego roku, dwa miesiące po wizycie premier Theresy May w Pekinie. Wiadomo, że zgoda dotyczy sprzedaży radarów lotniczych, oprogramowania, systemów kontroli uzbrojenia i przeciwdziałania dla samolotów, śmigłowców i dronów. Brytyjskie ministerstwo handlu odmówiło komentarza w tej sprawie.
Mimo embarga wszyscy liczący się producenci sprzętu wojskowego robią interesy z Chinami (zobacz też: Raport na temat importu uzbrojenia przez Chiny). Dotyczy to również ośrodków badawczych. W ubiegłym miesiącu profesor Hugh Griffiths, jeden z czołowych brytyjskich specjalistów w dziedzinie radarów i przewodniczący Defence Science Expert Committee przy ministerstwie obrony, zyskał oficjalne uznanie Pekinu za swój wkład w rozwój chińskiej techniki radarowej. Profesor odmówił komentarza w tej sprawie.
Sami Chińczycy wiążą działania Londynu z Brexitem i poszukiwaniem nowych rynków zbytu, które pozwoliłyby zamortyzować skutki wyjścia ze Wspólnot Europejskich. Panuje jednak przekonanie, że eksport nie będzie obejmować najbardziej zaawansowanych technologii.
Pozostaje jeszcze jeden czynnik w postaci Stanów Zjednoczonych. Waszyngton nie wydał jeszcze oficjalnego oświadczenia, trudno jednak spodziewać się, by Amerykanie przeszli koło sprawy obojętnie. W Chinach panuje paradoksalnie sceptycyzm względem zacieśniania współpracy z Brytyjczykami. Wszystko za sprawą ścisłej amerykańsko-brytyjskiej współpracy wywiadowczej. Pekin obawia się, że rezultaty prac nad bardziej zaawansowanymi projektami równie szybko co w Londynie znalazłyby się w Waszyngtonie.
Zobacz też: Teoria królowej i teoria króla. Chińskie i zachodnie wzorce toczenia wojen
(scmp.com)