W obliczu napięć militarnych między Chińską Republiką Ludową a jej sąsiadami japońskie i tajwańskie samoloty i okręty dość często wysyłane są na spotkanie potencjalnych naruszycieli obszaru powietrznego i wód terytorialnych. Jak twierdzi jednak były dowódca amerykańskich sił na Pacyfiku, a obecnie analityk, admirał w stanie spoczynku Dennis Blair, działania te są mało efektywne.
Jak sugeruje Blair, oba państwa są zbyt przewidywalne w przechwytywaniu chińskich samolotów i jednostek nawodnych. Przez powtarzalne działania obrońcy demaskują swoje schematy postępowania i czas reakcji oraz środki radiotechniczne, czasami też niepotrzebnie ryzykując. Nie mówiąc już o tym, że angażują sprzęt, czas i pieniądze, dzięki którym mogliby podnosić swój poziom wyszkolenia bojowego.
Według amerykańskiego admirała japońskie i tajwańskie siły zbrojne powinny zdecydowanie częściej przejmować inicjatywę. Na przykład w sytuacji pojawienia się chińskiego lotniskowca w pobliżu granic ich krajów dużo lepszy skutek niż pasywna obrona mogłoby dać przeprowadzenie serii symulowanych ataków na Liaoninga (admirał nie wspomina o tym, co mogłoby się stać, gdyby jednej ze stron puściły nerwy).
Wreszcie potencjalnych agresorów miałyby odstraszać nie działania Tajwanu czy Japonii w czasie pokoju, lecz ich gotowość do prowadzenia wojny. Polityka „eskortowania wszystkiego” zmniejsza natomiast ich faktyczne zdolności bojowe. Wdrożenie bardziej selektywnych wzorców reagowania wymagałaby jednak zmian w świadomości społeczeństw, aby te nie myślały, że wojsko zaniechało obrony granic.
Zobacz też: Coraz goręcej na Morzu Południowochińskim
(militarytimes.com; na fot. japoński myśliwiec Mitsubishi F-2 podczas ćwiczeń na wyspie Guam)