W sytuacji, gdy Korea Północna wciąż rozwija swój program rakietowy i przeprowadza kolejne próby nuklearne, Hawaje czują się zagrożone atakiem przy użyciu impulsu elektromagnetycznego.
Jak mówi szef lokalnego centrum zarządzania kryzysowego, Toby Clairmont: „To nie jest możliwość teoretyczna – to się zdarzyło”. Hawaje doświadczyły już skutków impulsu elektromagnetycznego 9 lipca 1962 roku. Zjawisko powstało w efekcie „Starfish Prime”, największej amerykańskiej próby z głowicą jądrową w kosmosie, gdy ładunek o mocy 1,4 megatony zdetonowano na wysokości 400 kilometrów nad atolem Johnston.
Nikt się nie spodziewał, że pięćdziesiąty stan USA, położony 1400 kilometrów od miejsca eksplozji, zostanie w ogóle nią dotknięty. Tymczasem na archipelagu uszkodzeniu uległa telefoniczna radiolinia łącząca Kawa’i z pozostałymi wyspami, a trzysta świateł sygnalizacji ulicznej zaprzestało pracy. Odnotowano także przerwy w łączności radiowej na Alasce i w Kalifornii oraz utracono kontakt z sześcioma satelitami.
Dziś społeczeństwo amerykańskie jest dużo bardziej zależne od elektryczności. Przerwy w zasilaniu i łączności mogłyby w jeszcze większym stopniu sparaliżować dostawy wody i żywności, działanie placówek medycznych, dostęp do usług bankowych, dystrybucję paliw. Północnokoreańska rakieta balistyczna nie musiałaby nawet dosięgnąć Hawajów, wystarczy, by jej głowica nuklearna eksplodowała na odpowiednio dużej wysokości.
Hawaje są natomiast łakomym kąskiem, ponieważ na ich obszarze mieszczą się liczne obiekty wojskowe, w tym dowództwo amerykańskich sił zbrojnych na Pacyfiku, port w Pearl Harbor, baza lotnicza wojsk lądowych Wheeler i baza piechoty morskiej Hawaii. Nawet gdyby atak impulsem elektromagnetycznym był wymierzony w zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych, skutki dla Hawajów mogłyby być druzgocące.
Zobacz też: Rosja planuje atomowe tsunami
(foxnews.com, military.com; na zdj. stacja łączności satelitarnej MUOS w Wahiawa na Hawajach)