W ubiegłym tygodniu dwa lotnicze giganty – Lockheed Martin i Airbus – podpisały porozumienie, na którego mocy będą próbowały pozyskać od USAF-u kontrakty w zakresie zaopatrywania w paliwo w powietrzu.

– Siły powietrzne Stanów Zjednoczonych zasługują na najlepsze na świecie technikę i osiągi w zakresie uzupełniania paliwa w locie, a wielki zespół przemysłowy Lockheeda Martina i Airbusa jest im w stanie dokładnie to zaoferować – stwierdził dyrektor zarządzający Airbusa, Tom Enders.

Inicjatywa wydaje się ciosem skierowanym w Boeinga, który wprawdzie realizuje kontrakt na dostarczenie USAF-owi pierwszej partii latających cystern KC-46A, z terminowością ich dostaw ma jednak narastające problemy. Tymczasem w służbie pozostaje wciąż blisko czterysta KC-135 i pięćdziesiąt dziewięć KC-10A, których same Pegasusy i tak nie zastąpią. Dodatkowe zapotrzebowanie na usługi powietrznych tankowców w US Air Force już dziś szacowane jest natomiast na 7000 godzin lotów rocznie.

Na początek chodzić może tu jeszcze nie o sam zakup maszyn do tankowania w powietrzu, ale o świadczenie amerykańskiemu lotnictwu wojskowemu płatnych usług w tym zakresie. Airbus może zaoferować do tego celu produkowane przez siebie samoloty A330 MRTT, jego partner zza oceanu zaś – swoje doświadczenie w eksploatacji i serwisowaniu dużych maszyn sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych.

Z jednej strony taki rozwój sytuacji wydaje się działaniem bardzo pożądanym, bowiem nic nie ożywi działań Boeinga lepiej niż konkurencja. Z drugiej strony jednak, czyż rozwój komercyjnych usług tankowania w powietrzu dla samolotów wojskowych nie zbliża nas do momentu, gdy być może także piloci bojowi będą wykonywali zadania latając wydzierżawionymi F-15X lub F-35?

Zobacz też: Lockheed Martin myśli o bezpilotowej cysternie dla USAF-u

(247wallst.com)

Airbus